22 lut 2015

II. Rozdział 4

Animozje


Ludzkie zrozumienie jest jak krzywe zwierciadło, które, otrzymując promienie nieregularnie, zniekształca i zmienia kolor natury rzeczy przez wmieszanie w niej swojej natury.” [Francis Bacon]


     Auto zatrzymałam tuż przed garażem wielkiej willi z elewacją z drewna i betonu architektonicznego oraz przeszklonymi na wpół przezroczystymi ścianami. Tym razem mój zmysł mnie nie zawodził i doskonale wyczuwałam znajdujące się w pobliżu wampiry. Byli prawie wszyscy. Mogłam nawet stwierdzić obecność nowego nabytku wampirzej rodziny, który był częściowo powodem mojej kłótni z bratem. Co najdziwniejsze mogłam bez problemu stwierdzić obecność Raphaela. Najwidoczniej wziął sobie do serca to o czym wcześniej tego dnia rozmawialiśmy. 
    Z zamyślenia wyrwała mnie Ingrid sięgająca do klamki żeby otworzyć drzwi. Zatrzymałam ją kładąc jej rękę na ramieniu. Obróciła się powoli spoglądając na mnie złoto-srebrnymi oczami. Przez dłuższą chwilę patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Z całych sił starała się zachowywać swobodnie i udawać, że nic się nie stało. Zupełnie jej to nie wychodziło i to właśnie między innymi wpłynęło na decyzję żeby się nie tłumaczyć. Im mniej wie tym mniej ma do ukrycia, ale z drugiej strony daje jej to duże pole do tworzenia przeróżnych teorii na temat mój i Raphaela. Przez całą drogę aż do ich willi nie miałam odwagi poruszyć tego tematu.
     - Narya? - ciche ponaglenie od brunetki.
     - Wiem co wyczułaś w moim mieszkaniu – powiedziałam tak cicho jak to było tylko możliwe. - Byłabym wdzięczna gdybyś zachowała to dla siebie. Może później...może... Na razie nie chcę o tym rozmawiać.
     Posłała mi kolejne długie spojrzenie po czym przytaknęła na zgodę. Puściłam jej ramię i wysiadłam na zewnątrz. Powietrze było rześkie i wilgotne, przesycone zapachem słodkiej ziemi i igliwiem. Zupełnie inne od tego w mieście. To w takim otoczeniu czułam się naprawdę dobrze. Na otwartej przestrzeni z mroźnym, świeżym powietrzem w płucach. 
     - Nie wchodzisz do środka? - zapytała Ingrid, która zdążyła stanąć już przed wejściem do domu.
     - Może później. Przyjechałam do Karima, a skoro go na razie nie ma to odwiedzę Ruhkeusa – powiedziałam wskazując kciukiem w stronę stajni. - Dawno nie widziałam tej starej szkapy.
     - Wygląda jak siedem nieszczęść – zaśmiała się po czym zniknęła w głębi mieszkania.
     Co do tego nie miałam wątpliwości. Ruhkeus nie lubił wampirów więc żaden z tutejszych mieszkańców nie mógł się do niego dostatecznie zbliżyć żeby go oporządzić, to zadanie bezwzględnie przypadało mnie. Poza tym nie miałam ochoty na spotkanie z Dastanem i jego nową podopieczną.
     Oddaliłam się w stronę stajni. Kiedy tylko przeszłam przez płot, ziemia zadrżała w rytm końskich kopyt. Wielki kary ogier żwawym kłusem wybiegł zza okazałego kilkudziesięciometrowego cyprysika. Zatrzymał się o krok przede mną parskając na powitanie. 
     - Tak jak przypuszczałam. Wyglądasz okropnie – powiedziałam czochrając mu grzywkę kiedy niuchał po moich kieszeniach za miętowymi cukierkami które uwielbiał. 
     Jego głęboka czerń włosia była zastąpiona brunatnym odcieniem błota, a w długiej falującej grzywie i ogonie pełno było słomy, patyczków i suchych liści. Jego stan mnie bynajmniej nie zdziwił.
     Wzięłam się od razu do pracy. Porządnie wyszczotkowałam mu włosie, zdążyłam zmyć z niego błoto i obciąć kilka pasem bujnej grzywy zlepionej żywicą, kiedy w zasięgu mojego słuchu usłyszałam mruczenie eleganckiego mercedes Karima, ale znajdując się w tym miejscu w którym aktualnie stałam nie mogłam go zobaczyć. Usłyszałam jak wchodzi do środka wielkiej willi. Nie chciałam go nachodzić zaraz po powrocie, spokojnie więc dokończyłam pracę przy ogierze. Kiedy skończyłam prezentował się znacznie lepiej. Wyglądał przykładnie niczym bojowy koń ułana z błyszczącą sierścią, krótko przyciętą sterczącą jak szczotka grzywą i wyrównanym ogonem. Dokładnie jak w dzień w którym spotkaliśmy na swojej drodze lisza i który przypieczętował mój los z wampirami. 
     - Być może przyjdzie nam się z nim powtórnie zmierzyć – szepnęłam do Ruhkeusa ten jednak był wyjątkowo pochłonięty pożeraniem zboża, które wysypało się na ziemię z worka. - Ale na razie masz czas na dokończenie drugiego obiadu, łasuchu.
    Zostawiając kelpie za sobą ruszyłam wprost do wielkiej willi. Nie miałam najmniejszej ochoty na starcie z bratem, ale nie byłam tchórzem, no i przede wszystkim chciałam porozmawiać z Karimem. Z podniesioną głową przekroczyłam próg domu. Po kilku krokach stanęłam naprzeciw sofy na której siedziała Maria razem z nowonarodzoną. Rubinowe tęczówki zwróciły się w moją stronę. Zlustrowała mnie od stóp do głów na chwilę zatrzymując się na mojej odsłoniętej szyi po czym w jednej chwili wystrzeliła w moją stronę. 
     Zareagowałam instynktownie unikając zadartych w kształt szponów palców, jednocześnie kiedy znalazłam się za jej plecami użyłam siły jej rozpędu gdy się obracała żeby przekręcić jej głowę. Rozległo się głośne chrupnięcie, a wampirzyca sflaczała jak marionetka po odcięciu sznurków. Skręcenie karku nie jest w stanie zabić wampira. W jej stanie powinna się wyleczyć za kilkadziesiąt minut. Puściłam ją pozwalając ciału bezwładnie osunąć się na posadzkę. 
     Zapadła głucha cisza. Zerknęłam na wampiry. W salonie oprócz Ingrid i Marii pojawili się Nathan, Karim oraz Dastan. Ten ostatni wpatrywał się we mnie twarzą wypraną z wszelkich emocji. Twarzą- maską, którą widziałam u dziesiątek wampirów, które zabiłam, nigdy jednak nie widziałam jej u swojego brata. Kilkakrotnie zacisnął i rozluźnił pięści, a następnie szybkim krokiem zaczął zbliżać się w moją stronę. Nie był nawet w połowie drogi kiedy silna dłoń złapała mnie za ramię i przesunęła do tyłu. Spojrzałam na trzymającego mnie Raphaela, zaraz potem na wampiry. Moją uwagę szczególnie przykuła Maria. Byłam całkowicie pewna, że mogła obezwładnić nowonarodzoną na czas, jednak nie zrobiła tego. Naprawdę chciała żebym jeszcze bardziej pogłębiła się w konflikcie z Dastanem? Czy może miała nadzieję, że nie dam sobie rady i zginę? 
     - Nic ci nie jest? - zapytał Raphael na co zaprzeczyłam kręcąc głową z niedowierzaniem.
     Dastan warknął cicho klęcząc przy ciele nowonarodzonej gdzie już znajdował się Karim. Raphael przesunął mnie jeszcze nieco za siebie i pokierował w stronę schodów prowadzących w dół. Pozwalałam mu sobą kierować bardziej z zaskoczenia niż ze strachu przed bratem. Zanim zniknęliśmy z widoku zdążyłam ponownie spojrzeć na dostojną brunetkę. Jedno jest pewne, nie przypuszczałam, że posunie się aż tak daleko.
      Raphael poprowadził mnie do przestronnej piwniczki z winami w której byłam może dwa razy wcześniej. Na jej końcu nie było nic prócz ściany obłożonej panelami ze starego ciemnego drewna i sporego obrazu przedstawiającego prowansalski krajobraz z polami uprawnymi winnicami i domem w oddali. Lekko przechylił obraz aż ten odskoczył od ściany ukazując drzwi. Nie dane mi było długo się temu dziwić kiedy ciągnąc za dłoń zaciągnął mnie do kolejnego pomieszczenia. Postępując krok do przodu rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie było małe, pozbawione okien, ale światło rozmieszczone było w taki sposób, że nie odczuwało się dyskomfortu z powodu ich braku. Piaskowe ściany zdobiły gobeliny i makatki, na podłodze leżał piękny perski dywan, oprócz tego otomana, dwa fotele, pięknie zdobiony stolik i regał z książkami i zwojami papirusów oraz kolejne bliźniacze drzwi do tych którymi weszliśmy. Od wewnętrznej strony drzwi nie były zamaskowane wręcz przeciwnie, zostały mocno zaakcentowane na kształt mihrabów z ciemnego drewna z rzeźbionymi scenami. Czułam się zupełnie jakbym w jednej chwili znalazła się gdzieś na bliskim wschodzie i to kilka wieków wcześniej. 
     - Śmierdzisz psem – ostry syk bruneta tuż przy moim uchu przywołał mnie do rzeczywistości. Oburzona rozwarłam jego palce, które nie wiadomo kiedy zakleszczyły się na moich biodrach.
     - Wyrwałeś mnie Dastanowi żeby samemu skoczyć mi do gardła? - warknęłam.
     Widocznie moje słowa nie odbiegały daleko od rzeczywistego stanu rzeczy ponieważ kiedy się do niego obróciłam miał tak zacięty i zdeterminowany wyraz twarzy, że momentalnie spuściłam nieco z tonu.
     - Spotkałam się z Liamem bo mieliśmy do omówienia kilka kwestii.
     - Jakich? 
     - Takich o których chciałam porozmawiać z Karimem – ucięłam.
     Brunet wcale nie wyglądał jakby ta odpowiedź go satysfakcjonowała. Zirytowana aż zacisnęłam pięści tak, że paznokcie wbijały mi się boleśnie w dłoń. 
     - Masz zamiar spotykać się jednocześnie i ze mną i z tym psem?
     Spłoszona skuliłam się kiedy to powiedział nawet nie starając się ściszyć głosu. Nie na to się umawialiśmy. 
     - Myślisz, że za moimi plecami możesz spotykać się z innymi?
     Skoczyłam do przodu zakrywając mu usta dłonią. Byłam tak spanikowana tym, że ktoś na górze mógłby to usłyszeć, że nawet nie zważałam na to, że takie gwałtowne zachowanie może nie być najmądrzejsze w stosunku do wściekłego wampira.
     - Ciii... Obiecałeś! - uciszałam go zrozpaczona rozglądając się na drzwi jakby ktoś nagle miał przez nie wyskoczyć i krzyknąć: „Aha, mam cię!”. - Rozmawialiśmy. Tylko. I to w kawiarni – powiedziałam tak cicho jak tylko umiałam.
     Ciemne, gniewne oczy zniknęły pod wachlarzem gęstych rzęs. Położył swoją dłoń na mojej i powolnym ruchem poprowadził ją z ust przez szyję aż do jej nasady gdzie z niezapiętej koszuli wyzierał niewielki trójkąt gładkiej, nagiej skóry. 
     Uczucie rozżarzonych iskier spłynęło po mnie od czubka głowy i zagnieździło się na wysokości podbrzusza sprawiając, że mięśnie mimowolnie się skurczyły. Zbyt blisko, stanowczo zbyt blisko siebie. Próba wycofania się spowodowała tylko, że oplótł wolne ramię wokół mojej talii i przyciągnął mnie bliżej siebie aż zderzyłam się z jego twardym ciałem.
     - Nie mógłbym znieść tego, że spotykasz się z innym, kiedy w stosunku do mnie zachowujesz się jak purytanka. Przystałem na twoje warunki, więc ty musisz przystać teraz na moje.
     Chociaż mówił ciszej, a z jego głosu wyparowała część gniewu, nadal miał moją prośbę o trzymaniu naszych relacji w tajemnicy w głębokim poważaniu. Jak nierozgarnięci musieli by być domownicy o wybitnym słuchu piętro wyżej, żeby nic z tej rozmowy nie wywnioskować? Na domiar złego miał czelność chcieć ustalać własne zasady. 
     - Jak śmiesz stawiać mi warunki, kiedy sam złamałeś przed chwilą moje? Może jeszcze pójdziesz do nich na górę i im dokładnie wszystko wytłumaczysz w razie gdyby aż do tej pory niczego się nie domyślili?! - zaczęłam mu się wyrywać, niestety bezskutecznie. - Cholera! Jakby zniknięcie z nim sam na sam w jakimś sekretnym pokoiku nie było podejrzane – mruknęłam tym razem do siebie. 
     Raphael zesztywniał na moment i otwarł w końcu oczy po czym jeszcze mocniej zacisną ręce na moim ciele całkowicie pozbawiając mnie możliwości poruszenia tułowiem. Zawadiacki i pełen satysfakcji uśmiech wpełzł na jego usta. 
     - Czego się cieszysz? - warknęłam starając się udawać, że jego uśmiech nie robi na mnie wrażenia.
     - Ojciec lubi pracować w ciszy więc ten pokój jest dźwiękoszczelny
     Kilka słów i chęć walki z nim jakby nagle zmalała, mięśnie straciły część napięcia, a umysł zaczął podsuwać nowe możliwości wynikające z tego faktu. 
     - Puść mnie – powiedziałam wbrew wizji, która klarowała się w moich myślach zupełnie inaczej. - Przez ciebie Ingrid jest podejrzliwa. Wyczuła na mnie twój zapach. I po co mnie tutaj w ogóle przywlokłeś?
     - Po pierwsze ze względu na Dastana. Chyba ostatnio nie układa się wam najlepiej. Po drugie dlatego, że śmierdzisz psem co bynajmniej mi się nie podoba. Jak już wspomniałem domagam się własnych zasad. I po trzecie przyjechałaś tutaj specjalnie do mojego ojca, a to jego pracownia.
     - O Karimie dowiedziałeś się dopiero kiedy mnie tutaj zaciągnąłeś - zauważyłam. 
     Spuścił wzrok na moje usta i uśmiechnął się półgębkiem w taki sposób jakby wiedział coś czego ja nie wiedziałam.
     - Każesz mi myśleć, że przyjechałaś tutaj dla mnie? To piękna wizja, ale jestem realistą i poznałem cię na tyle dobrze żeby wiedzieć, że tak nie jest.
     - Wyjątkowa pewność siebie.
     - Słuszna.
     - Czyżby? - zakpiłam.
     - Z nas wszystkich najbardziej tolerujesz Ingrid i Karima. Dastan jest twoim bratem. W stosunku do mnie stajesz się miękka i potulna jak kotka tylko wtedy kiedy jesteśmy sami. Ingrid była z tobą, zważywszy na niedawne okoliczności Dastan też odpada więc zostaje mój ojciec. To prosty rachunek.
     Nie spodobało mi się to jak opisał nasze relacje. Powodem było to, że najprawdopodobniej miał rację. Broniłam się przed naszą bliskością do momentu aż powiedział, że możemy rozmawiać bez obaw o podsłuch. Teraz, wyzwolona z tej obawy, stałam blisko niego ciasno stykając się ciałami i nie stawiałam mu choćby cienia fizycznego oporu. Kiedy byliśmy sami mógł mnie naginać do własnej woli tak jak rzeźbiarz może nadawać formę glinie. Owszem często mieliśmy starcia na słowa, ale wystarczyła tylko chwila żeby zmienić ten stan rzeczy. 
     Naparłam na jego klatkę piersiową dając do zrozumienia żeby mnie puścił. Kiedy ramie otaczające moją talię zelżało odstąpiłam od niego i skierowałam się w stronę fotela. Kiedy już wygodnie usiadłam zarzucając nogę na nogę z powrotem skierowałam się w jego stronę.
     - Jak już wiesz, przyszłam do twojego ojca. Jeśli chcesz coś ode mnie uzyskać musisz ustawić się w kolejce, wampirku.
     Wzrok miał rozbawiony. Jego niespodziewanie dobry humor zaczynał mi działać na nerwy.
     - Najpierw formalności potem przyjemności. Doprawdy Rasha, jesteś taka praktyczna.
     - Karim się zbliża – ostrzegłam go choć pewnie nie musiałam.
     Rozsiadł się na fotelu naprzeciwko. Dzielił nas stolik z błyszczącego drewna. W sumie może dwa metry. Dobre i to.
     - Nie będziesz się spotykać z tym psem – rzucił rzeczowo, ale po krótkiej chwili dodał – ani z żadnym innym mężczyzną.
     Przez moment myślałam że żartuje. Jednak to co mogłam wyczytać z jego twarzy ani trochę nie wydawało się zabawne.
     - Ten pies ma na imię Liam i nie będziesz mi dyktował z kim się mogę umawiać a z kim nie - fuknęłam. 
     - Jestem wampirem. Terytorializm leży w mojej naturze.
     Korciło mnie żeby rzucić coś ordynarnego w stylu: „Czy chcesz obsikać mi nogę żeby to podkreślić?” albo „Czy mam zacząć nosić obrożę z danymi właściciela?”, ale ostatecznie odpuściłam. Kolejny raz tego dnia głowa zaczęła mi pulsować bólem.
     - Świetnie. Coś jeszcze? – palnęłam zanim zdołałam się ugryźć w język. Jego twarz wygięła się w chytrym uśmiechu.
     - Jutro pójdziesz ze mną na kolację - nie była to prośba. Nie miałam już jednak czasu na sprzeczanie się w tej kwestii, ponieważ sekundę później drzwi przeciwne do tych którymi się tutaj dostaliśmy otworzyły się i stanął w nich wampir o szpakowatych włosach.
     To stanowczo nie był mój dzień.
     - Witaj Karim – odpowiedziałam starając się zebrać do kupy. - Przepraszam za to zajście tam na górze. 
     - Nie przepraszaj - zaskoczona aż obróciłam się do Raphaela. - Zachowałaś się instynktownie. Działałaś w samoobronie. Jedyną osobą która powinna przepraszać jest moja matka. Wiedziała, że nowonarodzona cię zaatakuje, miała czas na reakcję, ale nie zrobiła nic. 
     Stałam jak osłupiała. ie myślałam, że ktokolwiek oprócz mnie to zauważył i nigdy nie powiedziałabym, że Raphael stanie za mną w obronie. Znów obróciłam się do starszego wampira. Nie musiałam czytać w myślach żeby widzieć jego rozdarcie. Przywiązanie i miłość do jego partnerki przeciwko temu co uważał za sprawiedliwe i słuszne.
     - Nikogo nie oskarżam. Nowonarodzona dojdzie do siebie, mnie też nic nie jest. Zresztą, to nieważne. Ingrid pewnie wspominała, że widziałam się z Liamem?
     Częściowo zapytałam żeby nakierować rozmowę, a częściowo w razie gdyby nic nie powiedziała wytłumaczyć woń wilkołaka. Zapach Bensena musiał do mnie przywrzeć niczym druga skóra. Miało to jakiś pozytywny aspekt, w końcu nie musiałam jechać najpierw do mieszkania żeby pozbyć się śladu Raphaela. Liam nieświadomie mi w tym pomógł.
     - Tak, wspomniała. Czy u niego i jego siostry wszystko w porządku?
     - Umówiliśmy się w miejscu publicznym, więc przyszedł sam, ale mówił, że wszystko u niej dobrze. 
     Postanowiłam pominąć fakt, że był wraz ze synem. Nie musieli tego wiedzieć, zresztą to i tak niczego nie wnosiło do sprawy.
     Mówiąc to zerknęłam kątem na Raphaela, żeby zorientować się w jakim jest aktualnie nastroju. Wydawał się być oazą spokoju i pozornie niezbyt zainteresowany tym o czym rozmawiałam z Karimem.
     - To ja nalegałam na spotkanie – kontynuowałam wstając i przyglądając się pobieżnie grzbietom książek równo poustawianych na półkach. - Chciałam dowiedzieć się o co było całe to zamieszanie sprzed kilku dni i wiedzieć jak to wygląda z jego perspektywy. Powiedział mi to samo co powiedział wam i na tym się skończyło – zamyśliłam się na chwilę stając tuż przed popękaną, wiekową wazą. - Zastanawia mnie tylko czy to co się stało nie będzie miało jakiegoś oddźwięku w przyszłości. To mnie męczy. Na miejscu Liama nie przyjęłabym byłych podwładnych Cliffa do watahy. Nie znam go dobrze, ale nie do końca jestem pewna czy jego charakter jest wystarczająco silny żeby dowodzić i trzymać w ryzach stado w którego skład wchodzą ludzie na których nie można polegać.
     - Chcesz przez to powiedzieć, że powstało stado? - zapytał Karim nie ukrywając zaskoczenia.
     - Tak, Liam jest jego Alfą – potwierdziłam głucho odrywając się od starożytnego przedmiotu i  spoglądając na wampira. 
     Zastanowiłam się chwilę nad tym dlaczego był tym faktem zdziwiony aż w końcu zrozumiałam przyczynę nieporozumienia.
      - Nie mogłeś tego wiedzieć bo to formalne dopiero od minionej pełni – wytłumaczyłam.  
     Wampir pokiwał ze zrozumieniem. Przez chwilę w milczeniu przemyślał to co mu powiedziałam błądząc gdzieś wzrokiem na oślep, ja w tym samym czasie odnotowałam zmianę w energii. Dziwną, obcą, nie pochodzącą z zewnątrz, ale ze mnie. Nic specjalnie bolesnego. Zrobiło mi się duszno, jakby powietrze nagle napęczniało nieco utrudniając mi oddychanie. Zmiana była słaba, ale wyczuwalna. Poczułam się tak jakbym nagle z jednego stanu przeszła w drugi. Z powrotem usiadłam na fotelu, nie chcąc kusić losu.
     - Narya? - upominający głos Karima przywołał mnie z powrotem do teraźniejszości. - Dowiedziałaś się może jeszcze czegoś?
     - Pytałam się czy wie coś na temat przetrzymywanych wampirzyc. Wypytywał byłych podwładnych Cliffa o tę sprawę, ale nie wiedzieli na ten temat zbyt wiele. Podobno Cliff nie dzielił się informacjami z nikim oprócz gatki najbliższych ludzi i oczywiście z synem. Nikt nie wie albo nie chce powiedzieć po co i kto przemienił dla niego te kobiety. Czy ta wampirzyca na górze coś mówiła na ten temat?
     - Niestety nie - otarł twarz ręką w sposób jaki robią to często zmęczeni ludzie. - Nie chce z nikim rozmawiać.
     Wygodniej zagłębiłam się w siedzeniu. Zaczynało mi się robić naprawdę niedobrze. Nie pamiętam żebym kiedyś tak się czuła, nie pamiętam żebym kiedykolwiek miała problemy ze zdrowiem czy samopoczuciem poza tymi chwilami kiedy miałam rany po walce. Fakt że byłam wśród drapieżników nie był pokrzepiający w tym momencie. Moją uwagę zwróciło poruszenie się Raphaela, który zmienił pozycję pochylając się na swoim siedzeniu. Obraz rozmazywał mi się przed oczyma, ale wyglądało to tak jakby chciał wstać, lecz zrezygnował z tego w ostatnim momencie. Czy wiedział co się ze mną działo w tej chwili? Czy czymś się wydałam? Odchrząknęłam oczyszczając gardło w razie gdyby i głos postanowił mnie zawieść i skupiłam się na tym żeby niczym się nie zdradzić, mając nadzieję, że to tylko chwilowa niedogodność.
     - Może ty znasz kogoś kto... - zdołałam powiedzieć gdy okropny ból zaczął nagle palić moje ramię. Ogień narastał biorąc początek w prawej dłoni rozprzestrzeniał się do łokcia, barku i zagnieżdżał się gdzieś w okolicach mostka. Osunęłam się na kolana przyciskając rozżarzoną rękę do piersi. Ból był okropny. Zupełnie jakby ktoś wtłoczył mi w żyły żrący kwas i jednocześnie obdzierał ze skóry. Tak samo szybko jak ból się pojawił, tak samo szybko znikł pozostawiając po sobie mrowienie. Skórcz mięśni ustąpił i poczułam jak bezwładnie osuwam się do przodu. Coś mnie powstrzymało przed upadkiem, ale wszelakie bodźce które odbierałam były zupełnie wypaczone i nie mogłam stwierdzić co to takiego. Pociemniały obraz falował mi przed oczami przez jakiś czas, dźwięki dochodziły przygłuszone z pustym echem jakby z pokoju zza ściany. Poczułam, że na czymś leżę, a chłodny przedmiot opasa moją głowę. Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość.
     - Jak się czujesz? Już wszystko w porządku? - zrozumiałam w końcu zaniepokojony głos Karima.
    Chociaż niespodziewany atak minął, nadal miałam obawy, że ból powróci. Przytaknęłam więc głową na znak, że wszystko dobrze.
     - Popatrz na mnie – fachowe polecenie, które automatycznie wykonałam.
     Wampir nachylał się nade mną i delikatnymi muśnięciami badał moją twarz. Następnie polecił śledzić swój palec, który przesuwał w różnych kierunkach.
     - Nic mi nie jest – zakomunikowałam. - To nic takiego.
     - Omdlałaś z bólu.
     Głos bruneta zawibrował za moimi plecami i zdałam sobie sprawę, że półleżę oparta o jego pierś. Spróbowałam się podnieść, ale Raphael skutecznie mi to uniemożliwił przytrzymując za ramiona.
     - Nigdzie nie pójdziesz dopóki ojciec cię nie zbada – dodał stanowczo. 
     Karim tymczasem przeprowadził szybko kilka podstawowych badań na które się zgodziłam tylko ze względu na szacunek jakim go darzę. 
     - Możesz opisać co czułaś? - zapytał Karim nie tracąc czasu. 
     Zamknęłam oczy i spróbowałam przełknąć ślinę. Zupełnie zaschło mi w gardle i czułam przemożne pragnienie.
     - Ból w ręce – powiedziałam mając nadzieję, że tyle wystarczy.
     - Opisz – polecił krótko.
     - Zaczynał się w ręce, potem wędrował dalej w stronę mostka. W pierwszym impulsie słabszy, potem znacznie mocniejszy. Teraz tylko mrowi.
     - Która ręka?
     - Prawa.
     Chwycił mnie za nadgarstek i fachowo przyjrzał się ręce podciągając uprzednio rękaw bluzy. Z determinacją wypisaną na szlachetnej twarzy obejrzał dokładnie wierzch i spód dłoni, między palcami, prześledził opuszkiem cienkie żyły i zgięcie łokcia.
     - Ból był ćmiący? Kujący?...Możesz go określić?
     - Palący... Tak jakby przez żyły przetoczył mi się palący kwas.
     Skończył oglądać rękę i delikatnie położył ją na moim brzuchu. Jego inteligentne, wiekowe tęczówki wwierciły się w moje w taki sposób jakby samą siłą woli mógł wydobyć odpowiedź na światło dzienne.
      - Zdajesz sobie sprawę z tego co właśnie opisałaś?
     Zastanowiłam się nad tym chwilę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W każdym razie nic co miałoby jakiekolwiek logiczne wytłumaczenie.
     - Obniżona temperatura ciała, arytmia serca, obezwładniający paraliż i jak to ujęłaś „kwas płynący w żyłach” - ciągnął. - To brzmi jak opis przemiany człowieka zakażonego wampirzym jadem. Wiem to bo sam przez to przeszedłem.
     Ryknęłam śmiechem co zaowocowało natychmiastowym skurczem w okolicach serca. Wyiskałam się Raphaelowi z rąk i usiadłam ciągle dusząc się z pustego rozbawienia. W końcu uspokoiłam się na tyle żeby coś powiedzieć.
     - Byłam już kąsana tyle razy, że nawet nie potrafię tego zliczyć. I żadne nie zrobiło ze mną choćby w najmniejszym stopniu tego co robi z każdym innym człowiekiem. Jestem odporna na wampirzy jad. Poza tym nikt mnie nie ugryzł od kilku miesięcy. A co do pozostałych rzeczy to zawsze miałam niższą temperaturę ciała, a moje serce bije wolniej. To nic nowego.
     - Dzisiaj rano miałaś problem z zapanowaniem nad swoją mocą.
     Łypnęłam zła na Raphaela za to, że wtrąca się w nie swoje sprawy. On jednak zupełnie się tym mnie przejął i jakby mnie nie było zwrócił się do swojego ojca: 
     - Może jej dar ewoluuje i ma to jakiś związek z tym co się stało przed chwilą? 
     Starszy wampir spojrzał na mnie pytająco. 
     - Ale już wszystko jest w porządku. Panuję nad tym równie dobrze jak zwykle – zapewniłam.
     Karim cicho westchnął pocierając skroń, kiedy głęboko nad czymś rozmyślał. Wyglądał przy tym na starszego niż zazwyczaj, o ile w ogóle można założyć, że wampiry się starzeją.
     Miałam dość. Żałowałam, że to się stało właśnie tutaj i że imputowali mi tak absurdalne rzeczy. Wstałam chwiejnie i podeszłam do półki gdzie stały świeże kwiaty w wazonie. Wyjęłam je i napiłam się gorzkiej wody. 
     - Jeśli pozwolisz zrobię parę badań twojej krwi – zaproponował Karim.
     - Po moim trupie - syknęłam zanim zdążyłam się ugryźć w język.
     Schwyciłam się oburącz półki i nabrałam głęboko powietrza. Mężczyzna starał się mi pomóc, a ja zachowywałam się jak rozwydrzona gówniara pokazująca swoje fochy. Dobrze wiedziałam, że pracuje nad mikrobiologią, chemią i w innych dziedzinach, które mogą być przydatne. 
     Poczułam jak Raphael staje za moimi plecami i kładzie na nich rękę.
     - To tylko badanie.
     - Wiem – szepnęłam. 
     Wyprostowałam się i zwróciłam do Karima.
     - Przepraszam. Wiem, że chcesz dobrze, ja... Możesz pobrać krew.
     Również wstał z klęczek i podszedł do drzwi którymi się dostał do tego pokoju. Brunet popchnął mnie lekko nakłaniając żebym poszła za jego ojcem. Pokój okazał się być sterylnym laboratorium. Białe blaty z dodatkami z chromowanymi elementami i wstawkami z drewna dawały naprawdę niezłe wrażenie. I oczywiście kolejna para tajemniczych drzwi. Doprawdy ilość pokoi o których istnieniu nie miałam do tej pory pojęcia ciągle mnie zdumiewała.
     - Wolisz pobrać ją sama, czy ja mam to zrobić?
     - Ty to zrób – odpowiedziałam, ale nie aż tak pewnie jak chciałam żeby to zabrzmiało.
     Wampir kręcił się po pokoju wyjmując różne przyrządy które odkładał na blat. Kiedy zebrał to co mu było potrzebne zdezynfekował dłonie preparatem w żelu i dodatkowo przygotował rękawiczki. Nie było to potrzebne, większość ludzkich chorób również nie ma na mnie wpływu, ale zapewne robił to z przyzwyczajenia oraz żeby nie zaburzyć wyników. Usiadł na jednym ze stołków i czekał. Zerknęłam na Raphaela. Stał dwa kroki dalej w progu. Spojrzał mi w oczy, a następnie zamknął za sobą drzwi zostawiając mnie samą z Karimem.
„Nie chcę twojej krwi, Naryo. Nie nosisz zapachu ludzkiej krwi.” - przypomniałam sobie jego własne słowa. Czyżby kłamał w tej kwestii? Może jednak odczuwał pragnienie. Zmusiłam się żeby o tym nie myśleć i odłożyć ten problem do pudła w mojej głowie z napisem „Na później”.
    Podeszłam kilka dzielących mnie metrów od Karima i usiadłam na przygotowanym przez niego obrotowym stołku. Wampir pobierający krew i ja zgadzająca się na to – to się nazywa ironia losu. Pomimo moich uprzedzeń musiałam przyznać, że nie wydawał się być spragniony na widok napełniających się krwią ampułek. Był wyjątkowo spokojny i opanowany. Być może wieki które upłynęły uodporniły go w pewnym sensie na widok życiodajnej szkarłatnej cieczy.
     - Gotowe – powiedział wysuwając igłę i przyciskając do ranki gazik. - Postaram się przeprowadzić badania jak najszybciej, a ty w tym czasie powinnaś się oszczędzać.
     - Nie planuję żadnych ekscesów w najbliższym czasie – rzekłam siląc się na pogodny głos. - Od razu pojadę do siebie.
     - Lepiej byłoby gdybyś została i żeby ktoś miał cię na oku.
     - Dastan i ja potrzebujemy trochę czasu – wstałam i sprawdziłam rankę. - Jeśli to cię uspokoi to poproszę Raphala żeby mnie podwiózł.
     - On cię naprawdę lubi – powiedział cicho Karim opisując flakoniki i umieszczając je na podkładce. - Może ty tego nie dostrzegasz, ale ja znam swojego syna i widzę to jak na dłoni.
     Postanowiłam to przemilczeć. Zresztą i tak nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć. Milczenie wydawało się w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem.

Statystyka

Obserwatorzy