16 lut 2014

II. Rozdział 3

Cafe Mambo

"Przeszłość sama odchodzi, nie trzeba jej niszczyć. Sama potrafi także wrócić – szukać ani ocalać też jej nie trzeba – bo jest tuż obok za ścianą czasu." [Hanna Kowalewska]

     Informacja od Liama spadła na mnie jak grom z jasnego nieba wywlekając kolejną porcję rozgrzebanych i niewyjaśnionych spraw na wierzch. Oczywiście sama zabiegałam o zobaczenie się z nim od kilku dni, ale jak do tej pory Bensen był zupełnie nieuchwytny. Nie mogłam odpuścić dzisiejszej okazji.
     - Nie chcę się wtrącać, ale właśnie przegapiłaś kolejny zjazd w stronę Nordstrom - szepnęła cicho Ingrid.
     Odkąd wyszłyśmy z mieszkania siedziała cicho jak mysz pod miotłą nie zapytała nawet gdzie ją zabieram. Poznałam ją już na tyle żeby wiedzieć, że zagadnięcie o drogę było raczej delikatnym przypomnieniem o swojej osobie oraz nieśmiałym i okrężnym poproszeniem o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Gdyby naprawdę myślała, że zabieram ją na zakupy nawigowała by mnie już z chwilą przekroczenia drzwi mieszkania. Najwidoczniej miała jakiś problem albo nieświadomie czymś ją uraziłam.
     - Przykro mi Ingrid, ale dzisiaj nie jedziemy na zakupy. 
     - A...aha.
     Zerknęłam na nią. Siedziała wpatrzona w przednią szybę z dłońmi splecionymi na podołku, tylko jej kciuki przeplatały się między sobą niczym małe tłoczki silnika zdradzające jej zdenerwowanie. Zasługiwała na to żeby ją uprzedzić. Postawienie jej przed osobnikiem, który teoretycznie jest przedstawicielem wrogiego jej gatunku byłoby czymś nieuczciwym.
     - Jestem umówiona z Liamem Bensenem.
     W aucie zrobiło się jeszcze ciszej.
     - Nie możesz – wykrztusiła w końcu z przebudzoną dozą pewności.
     - Mogę. Jeśli masz odmienne zdanie wysadzę cię na poboczu.
     - Nie możesz – powtórzyła – Dastan powiedział...
     - Mojego brata tutaj nie ma, a nawet jeśli by był to nie może narzucać mi swojej woli.
     - Ale to wilkołak  - dramatyzowała brunetka.
    - To takie same Stworzenia Boże jak ty czy ja, Ingrid – odwołałam się do jej przekonań co zaowocowało kilkoma sekundami ciszy. 
     Byłam prawie całkowicie pewna, że jej pokorność i niezłomną wiarę w Boga zdołała w nią wbić i na stale utrwalić Maria. Szkoda tylko że nauczyła ją, że łaskawość Pana jest wybiórcza i że tak łatwo ją stracić należąc do innej rasy czy kultury. Zawsze wiedziałam, że ta cała szopka z religijnością to szemrana sprawa.
     - Nie możesz tam jechać - krzyknęła brunetka.
     - Właśnie jesteśmy na miejscu – powiedziałam skręcając na parking.
     Zaparkowałam na wprost przed budynkiem i zgasiłam silnik. Miałam piętnastominutowe spóźnienie. Spojrzałam na milczącą pasażerkę. Lekko drgające ręce kurczowo zaciskała na udach, chociaż nie widziałam jej twarzy to mogłam dostrzec jak głowa delikatnie podskakuje jej jakby próbowała zdławić płacz.
     Cholera. Byłam gotowa stanąć oko w oko z praktycznie nieznajomym wilkołakiem, w każdej chwili mogłam stanąć do walki z fizycznie silniejszą ode mnie istotą, z czystym sumieniem mogłam zabić nie obawiając się, że będą mnie lękać koszmary, być może byłam gotowa turlać się na golasa z przerażającym wampirem, ale dopiero płacz niepozornej kobietki rozkładał mnie na łopatki.
Wychowywałam się w środowisku pełnym krwi, sztywnych zasad i bólu, to zahartowało mnie pod wieloma względami, ale zawsze czułam tą dziwną niezręczność i ułomność z mojej strony kiedy ktoś się przy mnie rozklejał. To tak jakbym była grubo ciosaną z drewna kukiełką o zbyt kanciastych i twardych kształtach, która nie wiadomo z jakiej przyczyny znalazła się w tym miejscu. To głupie, tak, ale właśnie tak się czułam.
     - Słuchaj, Ingrid... 
     - Ja tylko chcę żebyśmy były bezpieczne. A jeśli to jakaś pułapka? Ja nie umiem walczyć, nigdy nie musiałam i...i...– obróciła się do mnie jej źrenice były rozszerzone – Narya, ja naprawdę nie chcę żeby coś ci się stało.
     - Nie masz się o co martwić, Ingrid. Spójrz, to miejsce publiczne. Wejdę tam, kilka minut z nim porozmawiam i wracam do auta.
     - Mam zostać tutaj?
     - Tak będzie najlepiej. Nie będziesz się stresować ani ty, ani on i do tego będziesz mieć oko na całą sytuację. Jeśli krzesło albo stolik wyleci przez szybę to znaczy, że coś poszło nie tak, a ty chwytasz za telefon i dzwonisz gdzie trzeba.
     - To może już teraz zadzwonimy do...
     - Masz do nikogo nie dzwonić! - krew znów zaczęła mi buzować w żyłach. 
     Ja nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś nie wykonuje moich rozkazów, a ona do tego, że nie jest tak jak ona pragnie. Jeśli zaczęłabym naciskać zbyt mocno z dużą z pewnością rozpłakała by się. 
     - Zaufaj mi, dobrze?
     Wielkimi oczyma wpatrywała się prosto we mnie, ale w końcu pokornie przytaknęła na zgodę.  
     - Siedź tu i czekaj na mnie.
    Uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi. Na zewnątrz utrzymywała się mżawka więc zaciągnęłam kaptur na głowę. 
     - A! Jeszcze jedno – powiedziałam do wampirzycy – W najbliższym czasie dam ci kilka lekcji samoobrony. I zrobię to tylko dlatego, że cię lubię, Ingrid. Przez niespełna siedemdziesiąt lat jak żyję nie spotkałam wampira ofiary, a wierz mi wiele wampirów już widziałam. Swoim mazgajstwem rujnujesz reputację całemu gatunkowi.
       Wysiadłam na deszcz słysząc za plecami syczący wdech na co uśmiechnęłam się w duchu. Przebiegłam parking chcąc szybko znaleźć się w budynku unikając przemoknięcia. 
      Przestępując próg kawiarni rozejrzałam się orientacyjnie. Mambo okazała się być w rzeczywistości bardziej patiserią niż kawiarenką. Miejsce było przytulnie i ciepłe. Bogaty, pobudzający zmysły zapach kawy i świeżych wypieków przesiąkał salę, a połączenie drewnianych brązowych mebli z ciemną zielenią tapicerek i beżami ścian nadawały miejscu idealny wyważony klimat i atmosferę zachęcającą spacerowiczów z pobliskiego Parku Stanleya do odwiedzin. 
     Spojrzeniem przeczesałam pomieszczenie mając nadzieję, że pomimo spóźnienia zastanę jeszcze Liama. Tego deszczowego popołudnia ludzi nie było zbyt wiele więc odnalazłam go szybko. Nie był sam, plecami do mnie siedziała kobieta o czarnych włosach. Siedzieli przy najbardziej oddalonym stoliku znajdującym się przy dużym oknie. Kiedy byłam w połowie drogi do nich, Bansen obejrzał się w moją stronę z twarzą z której nie mogłam odczytać żadnych emocji. Zatrzymałam się przy stoliku wyciągając do niego rękę. 
     Chwyt jego szorstkiej dłoni był mocny, pewny, ale nie miażdżący jak robiło to wielu mężczyzn, który w ten sposób chcieli pokazać swoją siłę. Zerknęłam w drugą stronę na towarzyszącą  mu kobietę. Miała nieskazitelną brązową skórę, szczupłe ciało i bardzo subtelne i pogodne rysy twarzy. Przewiązany przez biodra biały fartuch wskazywał, że była tutaj kelnerką.
     - Przepraszam – wstała poprawiając przy okazji serwetkę na stoliku –  Witamy w Mambo. Co mogę podać?
     - Poproszę czarną kawę. 
    Dziewczyna zapisała w notatniku moje zamówienie po czym zwróciła się do Liama. 
     - Doktorze Bansen?
     - Dokończę swoje ciasto więc jeszcze raz herbata. 
     Dziewczyna posłała mu szczery uśmiech i odeszła zrealizować zamówienie. 
     - Chyba nie przeszkodziłam? - zapytałam.
     - Nie, nie, to sąsiadka z bloku. Miła dziewczyna.
     - Przepraszam za spóźnienie, kiedy dowiedziałam się o spotkaniu byłam w totalnej rozsypce – usprawiedliwiałam się siadając naprzeciwko niego.
     - Rozumiem – powiedział Liam swoim niskim, głębokim głosem. - Mogłem uprzedzić cię wcześniej, ale tyle się ostatnio wydarzyło... - przerwał spoglądając na chłopca, który przydreptał do jego boku i złapał go za marynarkę.
     - To jest Nadia? - zapytał szarpiąc go za sweter.
     - Narya – poprawił malca. - Naryo, to mój syn Aaron.
     Twarzyczka była zwrócona prosto na mnie, czarne węgielki bacznie mnie obserwowały, a ja sparaliżowana patrzyłam na dziecko nie mogąc wykrztusić ani słowa...

     Kap.
     Mały rodzinny domen w środowej części republiki Komi w Rosji. 
     Kap. Kap.
     Zniszczony płot, stratowana trawa w ogródku. Ślady walki, potłuczone szkło, chodnik skąpany w gęstej stygnącej już krwi. 
     Kap. 
     Kap. 
     Kap...
          
     - Narya? - z trudem oderwałam się od przepastnych czarnych oczu żeby spojrzeć w brązowe Liama. - Wszystko w porządku?
     Używając całej siły woli odepchnęłam koszmar na obrzeża umysłu powróciłam do teraźniejszości. Przełknęłam ślinę chcąc pozbyć się grudy blokującej mi gardło. 
     - Cześć, Aaron. Miło cię poznać – wybąknęłam nieco zbyt sztywno.
     - Pani w przedszkolu mówi, że nie wolno się spóźniać – powiedział marszcząc brwi w konsternacji. Dziecko w przeciwieństwie do ojca nie zauważyło zmiany w moim zachowaniu.   
     Mało kiedy miałam styczność z dziećmi, nigdy się nimi nie zajmowałam więc nie do końca wiedziałam jak powinnam zachowywać się w ich otoczeniu. Nie byłam przygotowana na spotkanie z dzieciakiem.
     - Ma rację – zapewniłam malca. - Kiedy się z kimś na coś umawia trzeba dotrzymywać słowa. Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. 
     Chłopiec w odpowiedzi wydął tylko dolną wargę nie spuszczając ze mnie oka.
     - To czemu się pani spóźniła? - dociekał.
     - Aaron... – ostrzegawczy głos ojca. - Bądź grzeczny i przywitaj się z panią Naryą.
     Czarne oczka wystrzeliły ku brązowym ojca by potem znowu spocząć na mnie. W końcu zebrał się w sobie, stanął na fotelu i podał swoją dłoń z krótkimi, pulchnymi palcami. Uścisnęłam ciepłą łapkę, była miękka i delikatna w dotyku.
     - Miło cię poznać, Aaron. Mów mi po imieniu. Może na zgodę zamówisz coś dobrego? - zapytałam widząc, że zbliża się kelnerka.
     - Ja chcę duże lody czekoladowe – wyrwał się chłopiec, kiedy dziewczyna zatrzymała się tuż obok, zestawiając z tacy wcześniejsze zamówienia.
     - Drugie tego dnia? Jest trochę zimno jak na takie desery – zauważyła. - Ale wiesz co? Właśnie wyjęłam z pieca wyśmienite muffiny. Oczywiście czekoladowe i mega duże.
     W przeciwieństwie do otaczających mnie osób czułam się tutaj wyjątkowo sztywno.
     - Aaron, usiądziesz przy ladzie i podejrzysz jak Monika dekoruje ciastka? - zapytał Liam pochylając się konspiracyjnie nad uchem syna. - Może zdradzi ci jakiś sekret? Zrobilibyśmy potem takie same w domu, hmm? Ja tutaj poczekam i porozmawiam chwilkę z Naryą, dobrze? 
     - Ale ja chcę być tutaj – marudził.
     - Oj chodź chyba nie chcesz słuchać tych nudnych rzeczy dorosłych. Zrobimy ciasteczkowe auta – zaproponowała chłopcu podchwytując temat. - I czekoladowego potwora... 
     Po przemyśleniu poczłapał za dziewczyną w stronę blatu roboczego, odprowadzony czujnym wzrokiem Liama.
     - Zdenerwowałaś się na widok Aarona – zwrócił mi uwagę.
     - Jego oczy... po prostu przypomniał mi coś... – przyznałam szczerze mimo kującego bólu, który kurczył całe moje ciało na to wspomnienie. - Nie każ mi do tego wracać.
     - Wybacz, że cię zraniłem. Czasami jestem zbyt opiekuńczy.
     - W końcu jesteś jego ojcem  – powiedziałam. - Jego mama nie będzie się martwić, że tak długo nie wracacie?
     Rzucił mi jedno chłodne spojrzenie z następnie zabrał się za słodzenie herbaty.
     - Aaron nigdy nie był na liście jej priorytetów – odpowiedział sucho. - Odeszła kiedy był niemowlęciem. Dlaczego miałaby się o niego teraz martwić? 
     Zatrwożyło mnie. Czasami potrafiłam idealnie wstrzelić się w nie ten temat co trzeba i nieumyślnie zagrać na nieodpowiedniej strunie.
     - Przepraszam.
     - Przywykłem – odrzekł wpatrując cię w swoje dziecko i biorąc przy tym łyk gorącego napoju.
     - Może nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale wydajesz się być dobrym ojcem, Liam.
    Lekko uśmiechnął się w odpowiedzi i zerknął na zegarek. 
     - Chciałaś ze mną rozmawiać. Twoja mała znajoma niedługo umrze z nudów w tym pięknym aucie.
     Nie musiałam się obracać żeby wiedzieć, że zza okna w oddali widać mój nowiutki i lśniący bielą jaguar ostro wyróżniający się spośród innych aut stojących na parkingu i siedzącą w nim dziewczynę. Byłabym głupia próbując ukryć fakt, że nie jestem sama. Zresztą nawet tego nie próbowałam. Gdybym naprawdę chciała ukryć Ingrid to zaparkowałabym gdzieś dalej. Och , i oczywiście nie wzięłabym jej ze sobą. Problem w tym, że gdybym znowu gdzieś zniknęła podniósłby się alarm i nie tylko klan Karima zacząłby mnie szukać. Włączyliby się w to moi ludzie, a wtedy wszystko mogło by się skomplikować jeszcze bardziej. I to dla nas wszystkich.
     - Doceniam to, że znalazłeś dla mnie czas. Ostatnimi czasy trochę się działo, poznałam ciebie, wpieprzyłam się w wasze sprawy, nie wiem jak bardzo namieszałam w waszej strukturze tym co zrobiłam próbując uciec razem z twoją siostrą... Mógłbyś mi wytłumaczyć o co całe to zamieszanie? 
     - Twoi znajomi nie ci nie wyjaśnili? - zapytał przyciągając do siebie talerzyk z zapomnianym ciastem.
     - Nie miałam okazji się z nimi rozmówić na ten temat. Musieliśmy się na jakiś czas rozstać. Mieliśmy małe... różnice w poglądach. 
     - Nie czuję, na tobie zapachu większości z nich. Ale nie rozstałaś się ze wszystkimi. Z tą małą, Ingrid, najwyraźniej widujesz się często, a na tobie jest zapach Raphaela. Wyraźnie go czuję.
     Osłupiałam.
     Zerknęłam na swoje ciuchy. Wychodząc w pośpiechu z mieszkania nie zwracałam uwagi na to co mam na sobie, więc obecnie ubrana w szerokie dresy, koszulkę na ramiączkach i luźną sportową bluzę musiałam być przesiąknięta zapachem wampira. To co się stało chciałam zachować w tajemnicy, a tymczasem biegałam po mieście z zapachem zakazanego mi mężczyzny niczym z stemplem przybitym na czole. Otrzymałam również odpowiedź dlaczego Ingrid zachowywała się dziwnie i była taka speszona. Dotarło do mnie, że wilkołaczy zmysł powonienia jest równie dobry co wampirzy więc Ingrid pewnie wyczuła to samo co Liam. 
     - Chyba rozumiem – uśmiechnął się ponuro pod nosem – Nikomu nic nie powiem. Ale na przyszłość lepiej się z tym pilnuj.
     - Nie wiem co się ze mną dzieje. Ostatnio zupełnie nie jestem sobą. Nigdy nie zapominałam o takich rzeczach – wymruczałam zmęczona pocierając twarz. Po sekundzie dotarła do mnie dwuznaczność mojej wypowiedzi – Przejdźmy lepiej do konkretów zanim skompromituję się jeszcze bardziej.
     Odłożył widelec i odsunął na bok talerzyk. Lekko nachylił się do przodu i zaczął wyjaśniać genezę konfliktu. 
     - Cliff od kilku miesięcy próbował zwerbować do swoich szeregów wilkołaki zamieszkujące te tereny. Razem ze swoim synem i kilkoma zwolennikami próbowali je sobie podporządkować, ale problem w tym, że ci stawiali opór...
     - W jaki sposób mogli stawiać opór? Mówiłeś, że nie macie Alfy, a skoro nie ma Alfy to nie ma też struktury władzy, nikogo kto mógłby dać poparcie i zapewnić obronę słabszym. Co może jednostka przeciwko stadu które zrobi to co każe przywódca?
    Spojrzał na mnie zaskoczony, ale zaraz potem zdumienie opuściło go jak spuszczone z balonika powietrze. Potarł nasadę nosa. Wigor którym emanował wcześniej nagle gdzieś wyparował ukazując zmęczonego człowieka.
     - Wielu ludzi liczyło wtedy na mnie, nawet jeśli nie chciałem być Alfą oni przyznawali się do mnie. Cliff to wiedział, więc żeby podporządkować sobie więcej ludzi musiał najpierw mnie zabić lub wymusić moje posłuszeństwo.
     - Porwał twoją siostrę, żeby mieć cię w garści?
     Zastanowił się chwilę patrząc na kelnerkę i malca pracujących przy blacie roboczym, a ja spokojnie przyglądałam się jego profilowi i poważnym męskim rysom. Wiedziałam czym był, a mimo to siedząc tuż obok nie wyczuwałam nic prócz człowieka. Miałam doskonałe pojęcie, że gdzieś tam w jego głębi siedzi wielka włochata bestia, którą trzyma na krótkiej smyczy. Miałam już okazję ją widzieć, nieomal dotknąć. 
     - Może tak, może nie, a może jedno i drugie – powiedział po kilku chwilach zagadkowo. Widząc, że nie rozumiem pospieszył z wyjaśnieniem: - Siła Alfy wzrasta kiedy ten jest sparowany z wilkołaczą kobietą.
     - A wilkołaczych kobiet jest jak na lekarstwo – przypomniałam sobie tekst starych ksiąg.
     Z jakiegoś powodu nie wszystkie kobiety przechodziły przemianę. Większość po prostu umierała w potwornych męczarniach podczas pierwszej pełni po zainfekowaniu. Struktura społecznościowa wilkołaków w większości składała się z mężczyzn i to oni pełnili władzę.
     - A tym bardziej jest ciężko o wilkołaczą kobietę z dziedzictwa krwi, a nie zainfekowaną. Anita jeszcze nie przeszła pierwszej przemiany, ale to tylko kwestia czasu, zmiany już się zaczęły. Tamtego dnia, kiedy ją śledziłaś, przyszła do mnie żebym to przyspieszył. Odpowiednio silny wilk może tego dokonać. Odmówiłem jej więc bez mojej wiedzy pojechała na spotkanie z synem Cliffa. Potem sama wiesz co się wydarzyło.
     Przez cały czas myślałam, że została zarażona specjalnie i, że przeszła przemianę podczas minionej sobotniej pełni, a tymczasem to było zapisane w genach tej rodziny. Czy to znaczyło, że syn Liama także będzie nosił w sobie bestię? Znacznie lepiej radziłam sobie z nieumarłymi.
     - Cliff więził dwie wampirzyce. Wiesz kto je dla niego stworzył i po co były mu potrzebne?
     Pokręcił głową przecząco.
     - Nie mam pojęcia. Kilku słabszych ludzi, którym udało się uciec zwróciło się do mnie o przyjęcie do stada. Pytałem o zamiary Cliffa, ale nic nie wiedzą. Podobno nie dzielił się z nimi swoimi planami. Cokolwiek planował, może i lepiej, że zabrał to ze sobą do grobu. 
     Życie z moim byłym partnerem doskonale nauczyło mnie tego prawa, ale i tak wciąż wolałabym poznać najgorszą prawdę niż żyć w nieświadomości. 
     - O ile dobrze cię zrozumiałam... teraz jesteś tutaj głównodowodzącym? – delikatnie zabarwiłam to humorem.
     - Tak. W sobotę była pełnia. Oficjalnie zostałem Alfą.
     Zastukał kilkakrotnie widelczykiem o porcelanę drugą ręką pocierając brew.
     - Nie jesteś z tego powodu szczęśliwy.      
     - Zawsze są jakieś plusy, temu nie przeczę, ale to przede wszystkim obowiązek i odpowiedzialność za drugiego człowieka. 
     Przytaknęłam dokładnie go rozumiejąc. Nawet nie wiedział jakie dobre miałam o tym pojęcie. W końcu dorastałam w środowisku bezpośrednio związanym z władzą i militarią. 
     - Wszystko się ułoży – pocieszałam go. - Mam nadzieję, że u twojej siostry wszystko dobrze – zwróciłam do tematu Anity. 
     - Tak ma się dobrze i cały czas mówi o tobie i twoich wyczynach. Napędziłyście nam niezłego stracha swoim zniknięciem. I pomyśleć, że sama sobie poradziłaś z tamtą bandą... To coś niebywałego jak na jedną osobę.
     - Nie byłam sama – właśnie przypomniałam sobie o wilkołaku, który mnie wspierał. - Paul. Paul mi pomógł. Mówił, żeby przekazać ci, że propozycja Toma jest nadal aktualna. Powinnam była ci to powiedzieć już wtedy kiedy pokonałeś tamtego wilka, ale zupełnie o tym zapomniałam. Przepraszam cię. Czy ta wiadomość jest czymś istotnym?
     - Już to sobie wyjaśniłem z Tomem. Paul był jego szpiegiem u Cliffa. Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć nic więcej.
     - Tajemnica zawodowo-gatunkowa. Mnie też taka obowiązuje – zaśmiałam się. - Grunt że najgorsze już za nami – głos załamał mi się nieco. Liam od razu wyczuł różnicę. 
     - Mów - zażądał. - Chodzi o wampiry? Czy ty na pewno jesteś z nimi z własnej woli? 
     Zastanowiłam się nad tym. Najpierw byłam z nimi bo tego chciał mój dziadek, dlatego, że Dastan to mój brat. Ale teraz? 
     - Tak, w tej kwestii wszystko w porządku - powiedziałam żeby go uspokoić - Problem tkwi w czymś innym. Zanim do nich trafiłam miało miejsce pewne wydarzenie i być może, co jest mało prawdopodobne, może to mieć jakiś wpływ... jakieś znaczenie w najbliższym czasie. Chodzi o to, że miałabym do ciebie prośbę abyś zwracał uwagę na dziwne zdarzenia albo no nie wiem... anomalie. 
     Zwęził oczy obserwując mnie uważnie. W jego tęczówkach pojawiły się złote refleksy czającej się pod powierzchnią bestii.
     - Co przede mną ukrywasz?
     - To absurdalna sprawa. Uważałam ten temat za zamknięty, ale Raphael wczoraj zwrócił mi na coś uwagę. To głupie, ale dla świętego spokoju wolę sprawdzić. Na razie nie rozmawiałam o tym z nikim innym niż on, a tobie mówię tylko dlatego, że twoje wilki będą ci teraz raportować to co dzieje się na twoim terytorium.
      Z roztargnieniem machnęłam ręką i dopiłam resztki kawy chcąc nadać rozmowie lżejszy ton.
     - Gdyby nie było ważne nie było by sensu mi o tym wspominać. Poza tym czuję, że kłamiesz. Wilkołaka nie oszukasz, Naryo. Mów.
     Odstawiłam filiżankę i oparłam się o siedzenie z założonym rękami.
     - Lisz – rzuciłam – rodzaj nieumarłego. Powiedzmy, że to wampir tyle, że zamiast krwi wysysa energie życiową. Nie jesteśmy pewni czy go zabiliśmy.
     Myślał o tym przez dłuższą chwilę. Czekałam aż przetrawi otrzymane informacje wpatrując się w kieszonkę na jego swetrze. Nie jestem na tyle głupia żeby patrzeć wilkołakowi dłużej w oczy. Nawet człowiek wie, że patrzenie obcemu psu prosto w ślepia nie jest dobrym pomysłem, a co dopiero wilkowi czy wilkołakowi.  Kiedy się odezwał jego głos był wyjątkowo wyważony.
     - Na co zwracać uwagę? - zapytał rzeczowo.
     - Zaginięcia ludzi, morderstwa, jeśli wy wilkołaki potraficie wyczuwać energię, której nie rozumiecie, tą nie pochodzącą od was, to muszę o tym wiedzieć, muszę to zbadać. 
     - Zgoda. Dam znać mojemu stadu żeby zwracali na to uwagę. I muszę ich ostrzec. Jeśli to jest naprawdę aż tak niebezpieczne, to lepiej zawczasu podjąć wszelkie środki ostrożności. Musisz też o tym powiedzieć Karimowi. Nie znam go długo, ale wydaje się być rozsądnym facetem.
     - Tego właśnie chciałam uniknąć. 
     - Nie bądź głupia. Nie możesz zatajać takiej informacji.
     Przemyślałam to przez chwilę. Karim z pewnością poinformuje o tym mojego dziadka, ale przecież nie musiałam mówić mu tego dziś wieczorem.
     - Powiem mu.
     - Mój przyjaciel pracuje w policji. Powinienem mu powiedzieć?
     - Jest jednym z was? - zapytałam.
     - Jest człowiekiem, ale wie czym jestem. 
     Zastanowiłam się nad tym chwilę. Wtajemniczanie ludzi było zakazane. Nie raz byłam zmuszona pozbyć się świadków, ale ktoś kto ma swobodny dostęp do spraw kryminalnych i wie o istnieniu istot innych niż ludzie byłby przydatny, więc nie musiałabym się nigdzie włamywać. Poza tym miałam Raphaela. Chyba nie miałby nic przeciwko wymazaniu komuś z pamięci zbędnych informacji.
     - Dobrze powiedz mu, ale nie tłumacz zbyt wiele. Ludzie z reguły świrują, kiedy słyszą o czymś co wykracza poza zasięg ich ograniczonego świata. 
     - Nie Ruben. On widzi więcej niż inni.
     Prychnęłabym lekceważąco, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Liam poruszył się niespokojnie spoglądając ponad moim ramieniem. Podążyłam za jego wzrokiem dostrzegając Ingrid. Skoro przełamała się żeby tutaj wejść to pewnie jej cierpliwość się wyczerpała. 
     - Hej – przywitała się cicho zatrzymując się za moimi plecami. - Narya, czy mogłybyśmy już jechać? Proszę. 
     Wiedziałam, że dużo musiało ją to kosztować żeby stanąć przed wilkołakiem. Podniosłam się z miejsca i wyjęłam portfel. Zostawiłam grubszy nominał na stoliku, płacąc za nasz rachunek chociaż Liam zaczął oponować.
     - Pozdrów Aarona, nie chcę mu przerywać zabawy. Do zobaczenia.
     - Oby tylko w lepszych okolicznościach niż mamy to w zwyczaju. Do widzenia, Naryo. Ingrid.
     Ignorując pytające spojrzenie Ingrid poszłam przodem. Z nią także miałam kwestię do omówienia. 



17 komentarzy:

  1. Ups. Delikatny, trochę ślamazarny wampir? Podoba mi się. Ciekawe jak Narya będzie szkolić Ingrid.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jak sama była szkolona, czyli surowo i rygorystycznie :P Chyba Ingrid tego nie przeżyje haaha

      Usuń
  2. Świetne nareszcie nowy rozdział:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale znowu jestem w plecy z następny, co zresztą widać po jakim czasie odpowiadam na komentarze :(

      Usuń
  3. Super opowiadanie. Masz talent, który wiesz jak wykorzystać. Czasami gubisz przecinki, ale mi zdarza się to dużo częściej. Umiesz zainteresować czytelnika i to się liczy. Ja dopiero zaczynam swoją przygodę z blogowaniem i bardzo byłabym wdzięczna, gdybyś znalazła chwilę na skomentowanie moich wpisów. Serdecznie pozdrawiam. Mój blog: http://ksiezniczkamroku.blog.pl/ Wszelkie uwagi mile widziane:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i przyznaję bez bicia, że interpunkcja to moja pięta achillesowa.

      Usuń
  4. Gdzie ty jesteś ja się pytam? :P czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogrom pracy na uczelni i jak to mam w zwyczaju zaległości projektów dają mi po tyłku jak cholera. Kiedy rozdział? Może 2 tyg może nie, ciężko powiedzieć :'(

      Usuń
    2. To mam nadzieję że szybko to nadrobisz i wrócisz do nas:D

      Usuń
  5. Dziękuję ślicznie za nominację. Może umieszczę odpowiedzi pod następnym rozdziałem, jak tylko uporam się z tą nawałnicą roboty

    OdpowiedzUsuń
  6. Bloga fantastyczny ! Bardzo mi się podobało, piszesz długie i ciekawe rozdziały ;)
    Lisz - rodzaj nieumarłego , bardzo ciekawe określenie istoty nieżywej ;D
    Hmmm człowiek który jest policjantem, jest wtajemniczony w to i owo ;D Oby jakiś kłopotów nie było z tego. :) Dodałam do linków i wpisałam się w spamie ;P xP Pozdrawiam i życzę weny !!! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  8. hejo jesteś tam jeszcze? czy zapomniałaś o nas? :D :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem, żyję i pamiętam niestety czasu brak a częściowo i weny :(
    postaram się coś wrzucić w lipcu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. bbooooooskei! ps. wpadaj: http://niesmiertelny-czlowiek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejku, jak ja tu dawno nie byłam :O Ze dwa lata jak nie lepiej. Opuściłam blog o Jess i rudej bez słowa, a wczoraj mnie coś tknęło i je wszystkie przeczytalam (przy pierwszych o Jane załamałam ręce jak czytałam, ale cóż...)
    Jednak ja nie o tym :) Widzę, że również w jakimś sensie porzuciłaś czytanie, ale i tak chętnie nadrobię całe Twoje opowiadanie, bo zawsze lubiłam Twoją twórczość.
    Pewnie nawet mnie nie pamiętasz, ale nie szkodzi :)
    Gdy wszystko przeczytam, to jeszcze raz skomentuję.
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo fajnie piszesz. Historia wciąga i nie można się od niej oderwać. Czekam na ciąg dalszy. Obserwuje i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie u mnie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Statystyka

Obserwatorzy