22 wrz 2012

Rozdział 10

Kłamca


"Kłamstwo, konwencja są zwykle uproszczone, logiczne, jasne; szczerość jest zawsze zagmatwana, wieloplanowa." [Tadeusz Żeleński - Boy]

     Zbłąkany promyk porannego słońca delikatnie rozgrzewał mój policzek. Byłam tego świadoma od dłuższego czasu ale dopiero teraz poczułam, że już w pełni mogę korzystać ze swojego ciała.
     Podobno ludzie nie znoszą poranków i wiążącego się z tym opuszczeniem przytulnego legowiska. Dla mnie jednak poranki po nowiu, pomimo sztywności w kościach i opóźnionej reakcji na wiele bodźców, są nieomal jak ponowne narodzenie.

Nieomal.
Nie zmieniając pozycji leżałam spokojnie delektując się leśnymi odgłosami dobiegającymi zza okna. Nabrałam w płuca porządną dawkę rześkiego powietrza pachnącego żywicą, igliwiem i przyjemnym wampirzym zapachem mojego przyrodniego brata. Podświadomie spodziewałam się, że zastanę go rano gdzieś blisko mnie.
     - Mam nadzieję, że to ostatnia niespodzianka tego typu - usłyszałam surowy ton.
     Obróciłam się na plecy i otworzyłam oczy. Szatyn siedział na łóżku oparty o jego ramę.
     - A o co chodzi? - grałam na zwłokę.
     Mężczyzna wykrzywił twarz w pobłażliwym grymasie.
     - O tej porze dnia ciężko mi się myśli więc mów trochę jaśniej - wymamrotałam.
     - Zdajesz sobie z tego sprawę jak się o ciebie martwiłem? Myślałem, że nie żyjesz.
     - Przecież żyję. To był tylko taki mocny sen.
     - Następnym razem powiadom mnie o takich sprawach osobiście, dobrze?!
     - Oczywiście.
     Przeczołgałam się z powrotem na bok plecami do niego. Dzisiaj było mi wszystko jedno, nie chciało mi się kłócić.
     - Narya? Wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony odciągając kosmyk włosów z mojej twarzy.
     Dastan w przeciwieństwie do mnie nie potrafił napawać się gniewem, nie ulegał mu i nie napędzał się nim. To jedna z podstawowych cech jakie nas różniły. Ja nie mogłam tak zwyczajnie z gniewu przejść do troski, pomijając oczywiście fakt, że o mało kogo się troszczyłam.
     - Tak, zaraz się zbiorę do kupy. Daj mi tylko kilka minut.
     Opuścił mój pokój, a ja dalej się nie ruszałam. Miałam ochotę tak poleżeć kilka godzin, tak jakby cała noc mi nie wystarczyła. Było mi tutaj tak ciepło i przyjemnie. To łóżko w niczym nie przypominało tych niewygodnych hotelowych, którymi musiałam się zadowalać do tej pory. To było po prostu bajecznie wygodne i mięciutkie jak chmurka. Nie dane mi było jednak poleniuchować. Miałam w końcu jechać z kimś na zakupy. Kolejna obietnica złożona w tak krótkim czasie i to komuś kto nie jest człowiekiem. Zaczynałam przerażać samą siebie.
Wstałam i wygrzebałam z szafy komplet ciuchów z którymi poszłam do łazienki. Odświeżyłam się i ubrałam. Powłócząc nogami doczłapałam do szafki gdzie trzymałam różne preparaty i zioła. Woreczek z ziołami i pyłkami z których przyrządza się amrytę wsadziłam do tylnej kieszonki spodni i zastanawiałam się jak postąpić z resztą moich po budkowych czynności. Przyglądałam się ciemnej buteleczce z szkarłatną posoką w środku. Smocza krew. Kiedyś Adam, mój były narzeczony, pokazał mi jej cudowne właściwości. Kolejny specyfik znajdujący się na czarnej liście, ale dzięki niemu mogłabym szybciej odzyskać siły. Bałam się jednak, że moi współlokatorzy ją wyczują. Bądź co bądź na zapach krwi powinni być wrażliwi. Nie podobała mi się myśl, że wezmą mnie za kogoś podobnego do nich, a tym bardziej, że mogą to donieść dziadkowi. Zażywanie jej było zakazane, ale ten jeden raz w miesiącu chyba mogłam sobie na to pozwolić. W końcu nie każdy miał takie przypadłości jak ja.
     Może i dawałam sobie wymówkę, ale nie miałam ochoty rezygnować z tego pomocnego płynu dzisiejszego dnia. Namoczyłam palec w posoce i od razu uniosłam go do ust. Szybko zakorkowałam buteleczkę odstawiając ją głęboko w szafce tak żeby nie rzucała się w oczy. Umyłam jeszcze raz dzisiejszego dnia zęby i dłonie przepłukałam usta paskudnym wyciągiem z lawendy, który skutecznie zatuszuje zapachowe pozostałości krwi.
     Schodząc na dół czułam jak karmazynowa ciecz powoli rozchodzi się po moim ciele. Wiedziałam, że dzięki niej niedługo poczuję się lepiej. Smocza krew nie działała na mnie tak mocno i szybko jak na Adama, ale jakieś efekty zawsze były widoczne i miałam dzięki niej ciut więcej siły niż zazwyczaj.
     Minęłam salon i weszłam do kuchni gdzie od razu poczłapałam do ogromnej lodówki. W jej wnętrzu była cała masa jedzenia co było dla mnie trochę dziwne. Jeśli zaopatrzyli się tak specjalnie dla mnie to było to zbędne. Nie lubiłam przyjmować pokarmów stałych, a przynajmniej nie wszystkie. Wyjęłam kartonik z śmietaną, odgryzłam jeden kant i pijając kremowy napój zaczęłam przyrządzanie amryty. Potem długo siedziałam tępo wpatrując się w przeźroczysty dzbanek w którym płyn przybierał coraz bardziej złocisty kolor. W oddali słyszałam ciche rozmowy do czasu, aż do kuchni wszedł Rafael. Od razu przykul moją uwagę. Nie mogłam się pozbyć dziwnego wrażenia, że widuję go nazbyt często w ostatnim czasie.
Śledziłam każdy jego ruch. Obserwowałam go jak bierze szklankę ze stołu i przechodzi w bliskiej odległości ode mnie, otwiera lodówkę i wyjmuje z niej jakąś dziwną srebrną paczkę. Tak samo jak ja podczas otwierania kartonu użył zębów, po czym wycisnął zawartość paczki do szklanki. Od razu poznałam czym jest owa bordowa ciecz, a chwilę później do moich nozdrzy dotarł jej miedziany zapach co tylko upewniło mnie w moich przypuszczeniach.
     Nie uśmiechało mi się przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, zeskoczyłam więc z blatu z zamiarem powrotu do salonu. Nie spuszczałam go z oczu, a on zdawał się mnie ignorować. Kiedy go mijałam, kontem oka zauważyłam, że jego plecy zesztywniały. Byłam tuż za nim kiedy błyskawicznie się obrócił i chwycił mnie za przedramię zmuszając do zatrzymania się. Szarpnął mnie żebym odwróciła się w jego stronę. Przybliżył się do mnie i widziałam jak wącha powietrze wokół mnie.
Cholera! Niemożliwe było to, że wyczuł. A co jeśli inni też się zorientują?!
     - Hej Narya, długo jeszcze zamierzasz... Boże, puść ją! Na miłość boską!
     Tuż koło mnie stanęła Ingrid, a sekundę później poczułam, że za mną stoi Dastan.
     - Rafael – powiedział mój brat ostrzegawczym tonem.
     Uścisk nie zelżał ale i nie wzmocnił się. Dalej wpatrywał się we mnie spod przymrużonych oczu, a ja wpatrywałam się w niego.
     - Puść ją – powtórzył jeszcze raz.
     Tym razem posłuchał.
     Powoli odstąpiłam krok do tyłu aż napotkałam dłoń Dastana na plecach.
     - Czemu jej to robisz?! Zachowałbyś resztki kultury – wtrąciła się Ingrid. Nie wyglądała na zadowoloną z zaistniałej sytuacji.
     - Powąchaj ją to zrozumiesz – odparł.
     Dastan nie zadając zbędnych pytań przyciągnął mój nadgarstek tak blisko nosa, że aż poczułam jak moją skórę omiata jego chłodny oddech. Zacisnęłam zęby czekając na jago reakcje. Wiedziałam, że będzie się mną brzydził jak tylko zorientuje się co zażyłam.
     - Pachniesz inaczej. Dlaczego?
     Czyżby się nie zorientował? Po jego mimice widziałam, że chciał wiedzieć jaka jest tego przyczyna. A skoro nie rozpoznał tego zapachu...
     - To specjalna mieszanka ziół. Myślałam, że dzięki temu trochę ułatwię wam życie – skłamałam mu prosto w oczy bez ani jednego jęknięcia. Byłam dobra w kłamaniu, lata praktyki czynią mistrza.
     - Chyba pomaga. Nie pachniesz jak...
     - Jak coś do jedzenia? Czy do wypicia? - dokończyłam jego niedopowiedziane zdanie. - Zawsze się zastanawiałam jak to nazywacie.
     Nic na to nie poradzę, że gdy zaczynam się denerwować mój język staje się ostrzejszy.
     - Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. Chodziło mi, że pachniesz bardziej... neutralnie. Trochę jak drapieźnik.
     - Tak, jasne. Skoro już mamy omówioną tą kwestię, to przejdźmy do ciebie Rafael – wtrąciła się Ingrid wskazując palcem odpowiedniego mężczyznę. - Myślisz, że nie widzę jak ją traktujesz?
     - Traktuję ją, jak?
     - Patrzysz na nią jak na kawałek mięsa, a ona NIE jest kawałkiem mięsa!- mówiła dźgając go w pierś. - Maria niczego cię nie nauczyła? Narya jest naszym gościem i masz być przynajmniej poprawny, jasne?!
     - Oczywiście, droga siostrzyczko. Od dziś będę dla niej chodzącym ideałem.
     - Ja tu jestem i możesz się zwracać bezpośrednio do mnie. Nie potrzeba mi pośredników – wtrąciłam.
     Mierzyliśmy się nawzajem. Zdawałam sobie sprawę, że nie kupił mojej bajki o „mieszance ziół”. On wiedział. Po prostu to wiedział.
Skinął mi w końcu w kurtuazyjnym geście, pełnym gracji i dworskiego wdzięku, którego mnie samej byłoby trudno odtworzyć. Ciekawe ile stuleci to ćwiczył.
     - Świetnie. Skoro już doszliśmy do porozumienia, to pozwólcie panowie, że zabierzemy się teraz razem z Naryą za realizację planu dnia dzisiejszego.
     Pociągnęła mnie za sobą wyprowadzając z kuchni. Zanim zniknęłam za framugą drzwi obejrzałam się za siebie. Obydwaj mężczyźni patrzyli w naszym kierunku. Dastan wydawał się być dość zadowolony, pewnie spodobało mu się, że nie odpychałam ręki wampirzycy i jako tako znalazłam z nią wspólny język. Za to stojący tuż za plecami mojego brata Rafael, patrzył na mnie jakbym była główną podejrzaną w sprawie seryjnych morderstw. Uniósł ku górze szklankę w geście toastu, ale na całe szczęście nie zdążyłam już zobaczyć jak podnosi ją do ust.
Brunetka wyprowadziła mnie z domu i chwilę później mknęłyśmy jej zielonym mini cooperem przez kręte drogi stanu Alaska. Moja towarzyszka była bardzo podekscytowana wizją dzisiejszego dnia. Kiedy opowiadała o urokach i wadach tutejszego miasteczka ja rozmyślałam o czymś zupełnie innym.

     Kłamałam od zawsze. Kiedy tylko było to potrzebne lub pomocne nie wahałam się ani chwili, ale nigdy, przenigdy nie okłamywałam rodziny. Oczywiście czasami zdarzało mi się nie dopowiedzieć wszystkiego do końca i unikanie niektórych kwestii, ale to przecież nie jest kłamstwo. Wszyscy tak robią. To tylko sztuka unikania niewygodnych fakcików. Półprawda to dalej prawda, czyż nie? Tymczasem nakłamałam Dastanowi prosto w twarz. Skoro już to zrobiłam i czasu nie cofnę dobrze by było, żeby się jednak nie dowiedział. Będę musiała się rozmówić na ten temat z Rafaelem, to musi pozostać między nami. Czułam się okropnie z powodu zaistniałej sytuacji.
     - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - usłyszałam głośniejszy ton.
     - Słucham? - zapytałam spoglądając zdziwiona na dziewczynę.
     Ta tylko westchnęła i z powrotem odwróciła się w stronę jezdni zmieniając bieg.
     - Nie przejmuj się Rafaelem. Czasami bywa trochę przerażający, ale nie zrobiłby ci krzywdy. Widzisz z nim każdy się zawsze liczył, a ty... no cóż traktujesz go jak jakiś gorszy gatunek. Nie przywykł do tego, że się go ignoruje i traktuje jakby go nie było. Powinnaś z nim porozmawiać. Masz równie hardy charakter jak on więc może wam być ciężko się dogadać, ale osobiście uważam, że warto spróbować.
     Przemilczałam tą kwestię. Powiedzmy, że miałam nieco odmienne zdanie. Język mnie świerzbił, żeby wypytać się coś więcej o Rafaela, ale przygryzłam go i wysiedziałam cicho resztę drogi.
     Zatrzymałyśmy się na parkingu nieopodal centralnej części miasteczka. Dziewczyna zaprowadziła mnie do swoich ulubionych butików gdzie spędziłyśmy większość dnia. Okazało się, że nie tylko ja byłam wybredna w kwestii gustu. Ingrid także doskonale wiedziała czego chce więc nasze wzajemne rady nie miały większego sensu gdy się już na coś zdecydowałyśmy. Zakupionych rzeczy była cała masa. Torby były spore, nigdy nie kupiłam tyle naraz bo nigdy nie miałam na to czasu. Zapomniałam nawet jaka to świetna zabawa wybierać sobie ubrania i dobierać zestawy nie martwiąc się o jutro. Lubiłam się dobrze ubrać. Przez ostatnie lata trochę się zaniedbałam i obniżyłam swoje standardy. Dałam się nawet namówić Ingrid na wizytę u kosmetyczki i fryzjera, chociaż nigdy nie lubiłam żeby dotykały mnie obce osoby. U kosmetyczki zafundowałam sobie jedynie makijaż, nie potrzebowałam żadnych poważnych zabiegów bo i po co kiedy ma się nieskazitelną skórę. Oprócz makijażu kazałam sobie przyciąć moje długaśne włosy i zapleść warkocz francuski na bok. Przeglądając się w lusterku widziałam ponętną, długonogą, smukłą, blondynkę. Byłam z siebie bardzo zadowolona. Może to oznaka próżności i samozachwytu, ale odkąd tylko pamiętam lubiłam przeglądać się w lustrze.
     Zmierzając do parkingu czułam na sobie wzrok ludzi. Ciekawie było obserwować ich jak reagują na mnie, na kogoś nowego w swojej społeczności. Zazdrość u kobiet i pożądanie w oczach mężczyzn nie było bynajmniej czymś nowym. Przez lata zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.
     Wampirzyca cieszyła się w tej mieścinie dużą popularnością i chociaż mogłaby bez problemu zrobić w ciągu paru sekund krwawą masakrę z pobliskich ludzi to nikt nie postrzegał jej jako potencjalne zagrożenie, a wręcz przeciwnie, chętnie jej pomagali i łaknęli jej towarzystwa. Jej ludzcy znajomi odprowadzili nas do auta niosąc torby. Chcąc nie chcąc, zostałam im przedstawiona jako jej kuzynka z Europy co miało tłumaczyć mój obcy akcent. Rozmawianie z ludźmi zawsze było zabawne, oni mają takie zabawne i przeciętne problemy. Jeszcze nigdy od nich nie usłyszałam, że poluje na nich jakiś potwór albo, że członek jego rodziny został połknięty przez mantykorę czy rozerwany na kawałki przez gargulca. Nie, ich największy problem to jutrzejszy sprawdzian z fizyki. Błoga, błoga nieświadomość.
     Przed gradem pytań skierowanych w moją stronę uratowała mnie Ingrid tłumacząc, że jestem zmęczona po niedawnej podróży. Nie zaprzeczałam. Naprawdę miałam już dość na dzisiaj.
     Niemalże z ulgą przywitałam widok leśnej willi. Kiedy z powrotem znalazłam się w swoim pokoju, od razu wzięłam się za rozpakowywanie nowych nabytków. Siedząc na podłodze sortowałam i układałam na kupki różne rzeczy zależnie od przeznaczenia. Na dole słychać było jakąś dyskusję między Dastanem i Karimem, a od czasu do czasu w ich rozmowę wtrącała się niezbyt zadowolona Maria, ale z racji tego, że nie znałam języka którym się posługiwali zupełnie nie wsłuchiwałam się w ich konwersację. Jakie problemy mogły mieć wampiry?
     - Na twoim miejscu nie układałbym tego do półek.
     Na te słowa aż podskoczyłam. Obróciłam się. O kilka kroków ode mnie stał czarnowłosy wampir. Nie rozumiałam jak udało mu się podejść do mnie niezauważonym. Zawsze go dobrze wyczuwałam swoimi zmysłami, zawsze promieniowała od niego siła energia od której aż przechodził mi po plecach zimny dreszcz, a teraz nic, zupełnie nic.
     W jednej chwili przypomniałam sobie co zaszło rankiem dzisiejszego dnia i skojarzyłam to z dyskusją, którą powadzono na dole.
     - Mam się stąd wynosić? - zapytałam spoglądając na drzwi jakbym oczekiwała, że zaraz wpadnie tu Dastan i powie, że nie chce mnie tu więcej widzieć.
     - Jesteś uparta. Przecież między nami zgoda. Zapomniałaś?
     Jego spojrzenie i jego postawa mówiły wyraźnie, że się ze mną bawi. Zgłupiałam przez to zupełnie. Już sama nie wiedziałam czy moja mała tajemnica wyszła na jaw. Nie mogłam się go o to otwarcie zapytać bo każdy w tym domu by to usłyszał i w efekcie sama bym siebie zdradziła a podejście do niego i zapytanie szeptem nie wchodziło w grę. Dałam mu za to znacząco do zrozumienia o co chciałabym go zapytać. Zrozumiał i pokręcił głowę w zaprzeczeniu.
Zapanowała chwila ciszy, a ciężkie spojrzenie jego ciemnozielonych oczu sugerowało, że rozmowa między nami sam na sam będzie konieczna.

     - Chciałem tylko powiedzieć, że w najbliższym czasie się wyprowadzamy. Mieszkamy w tym rejonie od kilku lat, jeszcze trochę i ludzie będą coś podejrzewać.
     - Wyprowadzka? Świetnie. Ale mógłbyś chociaż zapukać jak wchodzisz – powiedziałam zniesmaczona.
     - Przepraszam, że cię wystraszyłem. Drzwi były otwarte więc wszedłem.
     - Wcale mnie nie...
     Do pokoju wpadła sfrustrowana i zaskoczona Ingrid, przerywając mi w pół zdania. Miała talent do przerywania cudzych sentencji.
     - Jak to się wyprowadzamy?! Teraz?!
     - W najbliższym czasie.
     - Nie! Zrób z tym coś tak jak ostatnio.
     - Nie mogę ciągle robić tym ludziom wody z mózgu, Ingrid. Ty, Nate i Dastan możecie tu zostać, ale na resztę już czas.
     Brunetka szukała pomocy z mojej strony, ale co ja mogłam? Wzruszyłam tylko bezradnie ramionami. Nagle wzdrygnęła się jakby coś sobie właśnie przypomniała.
     - Narya też może zostać. I zostanie. Wreszcie mam przyjaciółkę.
     Lubiłam ją, okej, ale nie żebym zaraz deklarowała się jako jej przyjaciółka. Jeszcze nie. Chyba nie.
Jeszcze jedna sprawa wymagała wyjaśnienia. Ja nie mogłam tu zostać jeśli Rafael będzie gdzieś indziej. Nienawidziłam faceta, ale co mogłam zrobić.
     - Przepraszam, ale ja muszę być tam gdzie on - wskazałam na bruneta kciukiem – Mam u niego dług, a dla nas takie zobowiązania są ważne. Sama więc rozumiesz.
Mina jej skwaśniała przez co wyglądała śmiesznie, jak naburmuszone dziecko które nie dostało nowej zabawki.
     - Niech ci już będzie. Mam nadzieję, że wybierzemy jakieś ciekawe miejsce. Nie zniosę kolejnej zatęchłej dziury. Narada dzisiaj?
     - Tak, czekamy aż wszyscy się zbiorą. Powinniśmy już iść na dół - powiedziawszy to odwrócił się i wyszedł. Za nim w dziewczęcych podskokach ruszyła Ingrid. Ja zostałam na miejscu.
- No chodź. Już prawie wszyscy są oprócz nas – powiedziała zatrzymując się w progu drzwi.
- To wasze sprawy, nie moje. Nie mam tam czego szukać.
Brunetka robiąc minę niewiniątka podeszła i pociągnęła mnie za rękę ku otwartym drzwiom.
- To narada rodzinna. Nie zapominaj, że i ty do niej teraz należysz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy