23 wrz 2012

Rozdział 11

Magiczny zakątek
"Kiedy się coś toleruje, najpierw to coś staje się znośne, a wkrótce zupełnie normalne i zwyczajne" [Janusz L. Wiśniewski]

       Naszym nowym miejscem pobytu było Vancouver w południowo-zachodniej Kandzie.
Na naradzie zostało ustalone, że właśnie to miasto będzie naszym nowym miejscem zamieszkania. Mnie było wszystko jedno, zresztą nie czułam się częścią ich, jak to nazywali „rodziny” żeby decydować o takich sprawach. Dziwiło mnie tylko, że wybrali tak dużą aglomerację. Chociaż gdy na to spojrzeć z drugiej strony jest to do dość korzystne jeśli chce się zachować większą anonimowość.
Wszystkie pilne sprawy zostały załatwione w ekspresowym tempie i w ciągu tygodnia znalazłam się w nowej willi położonej nad jeziorem Capilano.
     Razem z Ingrid i Marią wracałyśmy właśnie z miasta. W gruncie rzeczy nie chciało mi się z nimi jechać. Pojechałam tylko dlatego żeby zrobić Marii za złość. Nienawidziła mnie. Niby, zawsze zachowywała się spokojnie, ale nie dało się nie zauważyć i odczuć jakie ma zdanie na mój temat. Nawet się do mnie nie odzywała. Robiła to tylko i wyłącznie wtedy gdy było to konieczne. Miałam to gdzieś, a czasami w jakiś dziwny sposób nawet odpowiadała mi taka sytuacja.
     Co do reszty, no prawie reszty, to zachowywali się w porządku. Odkąd pozbyłam się do nich większości awersji, odkąd przekonałam się, że nie rzucą się na mnie z byle powodu i nie rozszarpią mi gardła, było dobrze. Nie było mi z nimi źle. Miałam teraz coś na kształt wakacji, odpoczynku. Brakowało mi jednak trochę prywatności, szczególnie teraz kiedy mknęłyśmy drogą przez gęsty las, który aż prosił się aby zagłębić się w jego gęstwinie. Tak bardzo chciałam pobyć trochę sama.
    Wtedy przez głowę przeleciała mi pewna myśl.
     - Ingrid, czy mogłabyś się zatrzymać?
     - Tutaj? Po co?
     - Chcę się trochę przejść, mdli mnie już od zapachu chemikaliów i farb w domu.
     - Ale do domu jest daleko – marudziła.
     - Trafię. Wiem gdzie jest. Bardzo dobrze orientuję się w terenie.
     - No nie wiem. Co o tym sądzisz Maria? Czy to dobry pomysł?
     - Jak chce to niech idzie. Nie jest niczyim niewolnikiem - odparła jej niezbyt zainteresowanym głosem, wpatrując się gdzieś przed siebie.
     Nie przejęłam się nawet jej znieważającym tonem.
     Ingrid zatrzymała się na poboczu, ale nadal była niepewna. Szybko wysiadłam z auta i powiedziałam, że wrócę rano. Nie czekałam na reakcję z jej strony potruchtałam tylko niespiesznie do lasu. Gdy upewniłam się, że odjechała przyspieszyłam. Nareszcie sama. Miałam w planach dłuższy spacer więc biegłam z średnią prędkością. Nie chciałam biec zbyt szybko, żeby nie stracić sił.
     Teren był nierówny i wilgotny, ale nie błotnisty. Nogi poniosły mnie kawał na północ. Kiedy wylałam z siebie siódme poty zwolniłam i dalej szłam wolno rozglądając się na boki. Kierowałam się w kierunku skąd było słychać szmer wody. Gdy znalazłam już źródło dźwięku pomyślałam, że miejsce w którym się znalazłam to jedna z najpiękniejszych okolic jakie widziałam, nie wliczając oczywiście bajecznych okolic Niebelheimu.
     Dzień powoli zmierzał ku swojemu końcowi, a ja stałam nad szumiącym wodospadem, który kaskadami opadał do doliny pogrążonej w mlecznobiałej mgle, dało się przez nią jednak widzieć cudowną okolicę. Zbocza pomiędzy rosłymi drzewami porośnięte były mchami, paprociami i innymi bylinami a na przeciwległym brzegu nieregularnego eliptycznego zbiornika królowała stara rozłożysta wierzba. Ten zakątek był zupełnie odmienny od reszty lasu.
     Zeszłam na dół po wystających białych skałach wapiennych i opłukałam dłonie w wodzie. Była gorąca, co tłumaczyło panującą tu mgłę radiacyjną. Nie mogłam się oprzeć pokusie, poza tym miałam okazję zmyć z siebie pot. Pozostawiłam ciuchy na półce skalnej i weszłam do przejrzystej wody w samej bieliźnie. Przepłynęłam zbiornik aby znaleźć się w pobliżu wierzby gdzie dno nie było tak głębokie i można było wygodnie się usadowić. Położyłam brodę na kolanach i oplotłam nogi ramionami. Zamknęłam oczy pogrążając się w medytacji. Siedziałam tak bez ruchu wsłuchując się w otaczającą mnie przyrodę: szmer liści, szum wody, odgłosy leśnych żyjątek i krzyki ptaków. Podpłynęło do mnie nawet jakieś małe zwierzątko. Kiedy otworzyłam oczy okazało się, że nastała już noc, a moim gościem był młody ciekawski gronostaj. Wyciągnęłam do niego rękę zachęcając aby się zbliżył. Był już bardzo blisko kiedy moją uwagę przykuł jakiś cichy obcy dźwięk. Gwałtownie obróciłam się do źródła skąd pochodził płosząc przy tym gronostaja. Obserwując okolicę analizowałam co mogło wydać taki odgłos. Na początku myślałam, że jakieś zwierzę zeskoczyło z drzewa i miękko wylądowało na ziemi, ale te domysły szybko się rozwiały.
     Z zarośli wyłoniła się męska sylwetka. Czarnowłosy wampir o zielonych oczach dziarskim krokiem z rękami w kieszeniach szedł po skałach. Zatrzymał się na jednym z płaskich kamieni i spojrzał na coś leżącego u jego stóp. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to moje ubrania. Zapomniałam, że nie miałam nic na sobie oprócz czarnych bawełnianych fig. Na szczęście pozycja w jakiej siedziałam zasłaniała to co trzeba.
     Jego oczy powoli zaczęły podnosić się ku górze aż w końcu znalazły się na równi z moimi. Mierzyliśmy się przez dłuższą chwilę w ciszy. Kąciki jego ust powolutku zaczęły się unosić. Wiedział, że nie ruszę się stąd nigdzie dopóki on sobie nie pójdzie. Byłam w potrzasku. Znowu.
     - Mógłbyś tego nie robić? - zapytałam zirytowana.
     - Nie robić czego?
    Zadecydowałam się być grzeczną dziewczynką i mu wszystko wyjaśnić.
     - Wiesz o czym mówię. Potrafię wyczuć twoich pobratymców gdy są gdzieś w pobliżu. To jedna z zalet bycia nekromantą. Ale ty, jakimś dziwnym sposobem, potrafisz mnie nieźle wykiwać co jest trochę dziwne bo na początku naszej znajomości mogłabym cię wyczuć z kilometra.
     Zwiesił głowę z powrotem patrząc na kawałki materiału. Przysięgłabym, że chciał tym ukryć kolejny perfidny uśmiech. Zaczął niespiesznie odchodzić. Poczułam jak napływa do mnie jego energia. Wreszcie go poczułam, tak samo jak go widziałam. Miło, że posłuchał.
     - Czekaj! - zwołałam za nim. - Możemy porozmawiać? Mam kilka pytań.
     Znów nie otrzymałam odpowiedzi, ale stał do mnie tyłem i najwidoczniej czek
ał. Nie mogłam z nim rozmawiać tak na odległość to trochę dziwne, niekulturalne, ale przede wszystkim denerwujący i krępujący był brak ubrań. Mimo że mnie nie mógł zobaczyć objęłam piersi ramionami gdy wchodziłam na głębszą wodę. Nie żebym należała do osób przesadnie wstydliwych.
     Podpłynęłam do swoich rzeczy, ale były zbyt daleko, musiałam wskoczyć na skałę. Wzięłam stanik i szybko go założyłam, a potem ubrałam całą resztę.
     - Na początek, czemu mnie szukałeś? - powiedziałam przez ramię mocując się z jeansami, które z racji swojego dopasowanego kroju nie chciały się naciągnąć na mokre ciało.
     - Trafiłem w lesie na twój zapach i za nim poszedłem, wiesz w razie gdybym znów musiała ratować twój zgrabny tyłek z opresji - usiadł koło mnie w taki sposób aby możliwy był kontakt wzrokowy. Starałam się nie reagować na jego zaczepny ton i ubierałam się dalej.
     - Wcale wtedy nikogo nie prosiłam o pomoc - mruknęłam.
      Usiadłam naprzeciw niego zakładając buty, które nie przeszły pomyślnie błotnistego maratonu. Od jakich pytań miałam właściwie zacząć, miałam ich tak wiele. Znalazłam w końcu jedno, które dotyczyło i mnie, i jego. Chciałam mu je zadać już wcześniej, ale nie za bardzo pasowało mi to robić kiedy inni mogliby to usłyszeć
     - Pewnie pamiętasz ten incydent w Anchorage? Dlaczego tak zareagowałeś?
     - Teraz to ty zadajesz pytania na które znasz odpowiedź.
     - Chcę mieć stuprocentową pewność. Powiedz to.
     - Pijesz krew, tak jak my. Jesteś do nas bardziej podobna niż tobie i nam się wydaje.
     - Absurd!
     - Mam znakomity węch nie zmylisz mnie. Wiem co czułem.
     A więc jednak.
     - To niezupełnie tak. To była smocza krew i na pewno nie biorę jej dlatego, że nie mogę się powstrzymać tak jak wy.
     Zwęził oczy i oparł głowę o korę drzewa. Chyba uwierzył, ale dalej byłam pod intensywną obserwacja.
    - Przejdźmy do innych kwestii. Wtedy na początku... w środku Alaski... jak mnie znalazłeś i co zrobiłeś z liczem.
     - Wyczułem cię bo byłem w pobliżu, a licza się pozbyłem raz na zawsze...
     - Świetnie, ale nie musieliście wzywać dziadka, nic by mi nie było.
     - Wyglądałaś jak trup i byłabyś trupem gdyby nie on. Miałaś szczęście, że poznaliśmy herb na twoim pierścieniu i wiedzieliśmy kogo i gdzie szukać. Gdyby nie Roch byłabyś cholernie martwa.
     Miał rację byłabym trupem. Wtedy czułam każdą umierającą komórką swojego ciała.
Z powrotem wsłuchałam się w odgłosy natury żeby się uspokoić. Kiedy już ochłonęłam spojrzałam na
mojego rozmówcę. Siedział tuż obok oparty o powalone drzewo nieruchomy i blady w świetle księżyca. Był dla mnie zagadką nie do rozgryzienia.
     - Jesteś taki inny - wymsknęło mi się.
     Znowu spojrzał mi prosto w oczy. Przez jego twarz przemknęło zwycięski uśmiech, a ja poczułam się jak skończona idiotka.
     - Taki się już urodziłem. Myślałem, że Roch wszystko ci powiedział.
     Taa, jasne. Nie mogłam ze staruszka zbyt wiele wydusić. Wszystkiego miałam się dowiedzieć sama.
     - Nie mówił mi dużo na wasz temat. Tylko garstkę informacji - stwierdziłam fakty – Co właściwie znaczy, że się taki urodziłeś?
     - To znaczy tyle, że Karim i Maria to moi biologiczni rodzice.
     Dopiero po chwili dotarło do mnie to co powiedział.
    - Chwila. Znam niejednego dhampira, pół wampira pół człowieka i ty ich w ogóle nie przypominasz więc nie wciskaj mi bzdur.
    - Nie przypominam sobie żebym mówił, że jestem dhampirem. Maria była wampirzycą długo przed tym zanim mnie urodziła.
    - Niby jak możesz być ich...dzieckiem? Wampirzyce nie mogą mieć potomstwa. To niemożliwe.
    - Czasami sam w to nie wierzę - Westchnął głęboko. - Zawdzięczam życie Nenyi i jej darowi. To ona sprawiła, że moja matka w ogóle mogła zajść w ciążę.
    Otwierałam nieporadnie usta z zamiarem żeby coś powiedzieć po czym znów je zamykałam bo nie mogłam wykrztusić ani słowa. Dastan wspominał mi wprawdzie, że nasza matka miała dar leczenia oraz ratowania nawet śmiertelnych ran i chorób, ale nie mówił, że mogła sprawić, że wampiry mogły mieć potomstwo. Ilu rzeczy jeszcze o niej nie wiedziałam, ile tajemnic było jeszcze do odkrycia?
    Co do Rafaela
, to owszem, zawsze postrzegałam go jako kwintesencję wampira. Mimowolnie zaczęłam mu się przyglądać. Naprawdę był podobny do swoich rodziców aż dziw, że nie zauważyłam tego wcześniej. Po ojcu miał wyraźne rysy twarzy, mocny, ale smukły nos i grube brwi i lekko oliwkowy odcień skóry po matce zaś kształt oczu, ust i najwyraźniej paskudny charakter. Arabsko-latynoska mieszanka. Cholernie przystojna mieszanka. Wszystko co fizyczne było w nim doskonałe i piękne, mroczne i tajemnicze, jego zapach intensywny i uwodząco przyjemny. On był wprost idealny, każda kobieta choćby z ćwiartką mózgu by to przyznała. Tyle, że był wampirem. Cholernie pociągającym, ale nadal wampirem.
     - Istotą wampiryzmu jest to że odczuwa się ciągłe pragnienie krwi – zaczęłam. – Ty nawet nie byłeś człowiekiem. Jak możesz koło mnie tak spokojnie siedzieć.
   Spojrzał się gdzieś w dal i długo się nie odzywał. Już myślałam, że nie uzyskam od niego żadnej odpowiedzi gdy zaczął mówić.
      - Nigdy nie było mi łatwo się opanować. Szczególnie na początku, gdy byłem młody. Rodzice próbowali przekonać mnie do krwi zwierząt ale ona nie ma na mnie żadnego wpływu. Nie zaspokaja mojego pragnienia. To tak jakby człowiek chciał najeść się wodą. Odłączyłem się od nich na prawie trzysta lat. Zabiłem setki, tysiące ludzi. Ale Dastan zawsze był ze mną, zawsze mnie wspierał, starał się mi pomóc. Gdyby nie on pewnie dalej egzystowałbym w ten pusty sposób - wyznał. - Jak widzisz twojej rodzinie zawdzięczam dość wiele.
     Kiedy mówił o mojej matce i o bracie zwracał się z szacunkiem i żarliwością. Dziwne było dla mnie odkrycie, że miał jakieś uczucia. Wspomniał, że zabił wielu ludzi. Normalnie by mnie to rozwścieczyło, ale o dziwo tak się nie stało. Nad wyraz spokojnie to przyjęłam. Co się ze mną działo?
     - Niczego od ciebie nie oczekuję i nic nie jesteś mi winna – wyrwał mnie jego głos z zamyślenia.
     - Co? - zapytałam nad wyraz inteligentnie.
     - Za to co zrobił dla mnie twój brat i matka ciężko się odwdzięczyć. Nie jesteś mi nic dłużna. Możesz odejść jeśli chcesz tylko nie zostawiaj tak Dastana. Dużo w życiu przeszedł, wiele bliskich mu osób stracił, jest sam, a ty jesteś dla niego wyjątkowa.
     Zabrzmiało to co najmniej dziwnie. Martwił się o mojego brata? No cóż, spędzali razem dużo czasu, dobrze się rozumieli. Myślałam, że są dobrymi kumplami, ale po wywodzie Rafaela
zaczęłam mieć dziwne podejrzliwe myśli.
     - Jesteś... gejem?
     - Co takiego?
     - Chciałam się zapytać, jeśli oczywiście mogę, czy ty i Dastan... - urwałam dając mu do myślenia.
     - To mój przyjaciel. Nigdy nie miałaś przyjaciół?
      Gwałtownie zmienił swoją pozycję jakbym go uderzyła na co uśmiechnęłam się zadowolona. Był oburzony. Udało mi się speszyć wampira. Musiałam zapamiętać tą chwilę. Pewnie nieprędko uda mi się go ponownie skonfundować.
     - Nie chciałam cię urazić. Ile masz lat? 
     Patrzałam na jego kamienną twarz i zastanawiałam się ile może ich mieć. Fizycznie wyglądał na około dwudziestopięciolatka może więcej, ale w przypadku wampira to co na zewnątrz jest bardzo mylące, a w jego przypadku mój dar zawodził.
     - Urodziłem się w 1048. Jeszcze jakieś pytania?
     - Niektórzy spośród was mają dodatkowe zdolności. Ty też masz jakieś?
     - Strzelaj. Może zgadniesz.
     Zastanowiłam się przez chwilę.
     - Kiedyś coś słyszałam o „robieniu ludziom wody z mózgu” - przypomniałam sobie – Więc stawiam na hipnozę. Zgadłam?
     - Sztuczki mentalne to moja specjalność.
    Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i odwrócił głowę w stronę wodospadu. Zaczął obracać w palcach kamyk. Coś jeszcze ukrywał, ale już nie naciskałam.
     - Sztuczki mentalne mówisz. Możesz mi zademonstrować?
     Odwrócił się do mnie z powrotem jakby nie wierzył w to co słyszy albo jakby nie rozumiał.
     - Nie mówisz poważnie.
     - Właśnie, 
że mówię. Zacznę teraz o czymś intensywnie myśleć, a ty mi powiesz co to jest.

     Zaproponowałam to tylko dlatego, że chciałam wiedzieć czy może na mnie jakoś wpłynąć. Raczej w to wątpiłam. Vettuinowie nie są podatni na działanie większości sztuczek za strony innych garnków, ale wolałam się upewnić. Wyobrażałam sobie ruiny starego domu w lesie gdzie bawiłam się w dzieciństwie. Piękne, kolorowe miejsce w którym przeżyłam beztroskie chwile.
      - Nic nie zobaczę. Już próbowałem zajrzeć to twoich myśli - usłyszałam po chwili. - Ale może poprzez dotyk...
     O ile nie miałam nic przeciwko temu, że Dastan mnie dotykał czy był blisko mnie to raczej unikałam kontaktu fizycznego zresztą, a szczególnie z nim. Mimo wszystko wolałam zachować pozory bezpiecznej strefy. Ale czy to miało jakikolwiek sens? Z każdym dniem ta strefa i tak stawała się coraz mniejsza, a oni starali się być życzliwi.
     Chciałam wiedzieć czy ten wampir potrafi zajrzeć do mojego umysłu. Jeśli się nie dowiem ta ciekawość zniszczyłaby mnie więc pokazałam mu gestem, że się zgadzam.
Zbliżył się i chwycił moją rękę, powodując dziwne uczucie. Jego skóra była bardzo przyjemna w dotyku.
Ciężko było mi się skoncentrować, musiałam się zmuszać żeby myśleć o konkretnej rzeczy.
Jego druga ręka zaczęła wędrować prosto ku mojej twarzy więc się odchyliłam.
     - Co robisz?!
     - Spokojnie tylko dotknę twojej twarzy.
    Choć ze zgrzytem zębów to i na to mu pozwoliłam. W końcu sama chciałam żeby na mnie wypróbował jedną ze swoich sztuczek. Nie mogłam teraz tak po prostu stchórzyć i wycofać się.
Jego palce dotknęły najpierw mojego czoła, a potem zjechały na skroń. Zamknął oczy i zmarszczył brwi. Intensywnie skupiając się na swoim zadaniu. Poczułam narastający pulsujący uścisk w głowie, a po chwili przyjemny chłód zniknął z twarzy.
     - Nie mogę się już dalej posunąć bo mógłbym ci zrobić krzywdę. Nie czułaś niczego?
     - Jeśli chodzi ci o to czy mnie coś bolało to nie. Czułam tylko coś jakby nacisk na mój umysł. Nic więcej.
     - Nie mogłem się dostać do twoich myśli. Są jakby ukryte za grubym murem.
     - Jak widać, nie masz wpływu na Vettuinów
Rafaelu.
     Odwróciliśmy się oboje do miejsca skąd dobiegał głos. Mój ruch był szybki i gwałtowny w przeciwieństwie do Rafaela. On zachował spokój. Moim kolejnym gościem był mój brat, Dastan. A ja głupia myślałam, że to będzie moje prywatne miejsce medytacji. Moja oaza.
Powoli zszedł do nas. Okazało się, że razem z nim był Nathan, który był wyjątkowo cicho, ale na twarzy i tak miał głupkowaty uśmieszek. No tak teraz to już naprawdę mogę się pożegnać z moim zacisznym zakątkiem, a do tego będę pewnie obiektem docinek.
     - Martwiłem się o ciebie. Nie powinnaś sama błąkać się po lesie, a Ingrid nie powinna ci na to pozwolić.
     - Potrafię o siebie zadbać - wstałam i ruszyłam w stronę lasu obierając kurs do domu.
     Kiedy odeszłam już kawałek, nagle wszyscy znaleźli się obok mnie.
     - Wskakuj mi na plecy, będzie szybciej - powiedział Dastan.
     - Pozwól, że zachowam resztki godności - sarknęłam.
    Oszacowałam, że droga powrotna do domu to jakieś dziesięć, piętnaście kilometrów więc spokojnie sobie z taką odległością poradzę. Przez kilka minut mogę biec prawie tak szybko jak wampir rzuciłam się więc biegiem wgłąb lasu. Niech Mój braciszek zobaczy, że potrafię być szybka i sprawna.
     - Myślicie, że rąbnie w jakieś drzewo? - usłyszałam uradowany głos Nathana.
     - Narya, zwolnij. Jest ciemno, wpadniesz na coś i zrobisz sobie krzywdę - ostrzegał Dastan próbując mnie złapać za rękę.
     Nadal mnie niedoceniani. Postanowiłam im pokazać co potrafię z siebie wycisnąć. Przyspieszyłam, pokazując maksimum swoich możliwości. Nadal mogli mnie wyprzedzić bo przecież nie byłam tak szybka jak wampiry, ale nie robili tego.
     Przed domem stanęłam po paru minutach, a razem ze mną trójka mężczyzn.
     - Całkiem nieźle jak na taką kruszynę.
     - Ta kruszyna jeszcze nieraz da ci wycisk, Nate - odpowiedziałam i już powoli poszłam do drzwi zostawiając panów w tyle.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy