29 wrz 2012

Rozdział 14

Pertraktacje

Najniebezpieczniejszy wróg to taki, którego nikt się nie obawia.” [Dan Brown]

    Śmiało kroczyłam szerokim korytarzem w asyście dwóch wampirów, którzy podążali za mną niczym ochroniarze. Nie podobało mi się to, że nie mogę sama na spokojnie porozmawiać z Liamem. Jak mi to wytłumaczył Dastan: „Po pierwsze to w ich interesie aby z nim rozmawiać, po drugie nie są dziećmi i nie muszą się nikim wyręczać i po trzecie i tak nie mam wiele do gadania bo i tak zrobią to co uważają za słuszne”. Samcze pieprzenie, ale jedyne co mogłam zrobić to tupnąć nogą w proteście. Kiedy znalazłam się przed szeroko otwartymi drzwiami, za którymi znajdowała się aula na której miał wykładać Liam Bensen, obróciłam i spojrzałam na dwójkę mężczyzn, którzy patrzyli na mnie z wyczekiwaniem. Wyglądali tak poważnie jakby mieli audiencję z kimś naprawdę ważnym. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Szybko się jednak opanowałam żeby przekazać im to co zamierzałam.
     - Bardzo bym prosiła o zachowanie spokoju, jasne?
     - Wątpisz w nas? - zapytał Rafael.
     - Bo widzisz, z doświadczenia wiem, że wampiry kierują się zasadą „Najpierw zabijamy, potem zadajemy pytania”, a taka postawa nie jest przydatna kiedy chce się z kimś porozmawiać.
     - Cieszę się, że masz o mnie tak wspaniałe zdanie – prychnął Dastan.
Wyminął mnie urażony i usiadł w jednym z górnych rzędów. Nie miałam w zamiarach obrażenia go, ale nie czułam się też winna żeby go przepraszać.
     - Ty też jesteś obrażony? - zwróciłam się do Rafaela.
     Czekałam dłuższą chwilę na odpowiedź i już myślałam, że jej nie dostanę kiedy przystąpił krok do mnie i naciągnął moją skórzaną kurtkę na kolbę pistoletu który się wychylił.
     - Może.
     - Nie zrób niczego głupiego – ostrzegłam.
      Jego twarz nagle się rozpromieniła w uśmiechu ukazując rząd białych, równych i ostrych zębów po czym także mnie wyminął i usiadł w górnym rzędzie przy swoim przyjacielu. Czasami ten facet tak bardzo mnie irytuje, a najgorsze jest to, że robił to specjalnie. Wzruszyłam ramionami sama do siebie i zeszłam na dolne miejsca.
     Sala powoli zaczęła się zapełniać. Koło mnie usiadł nieznany chłopak. Przerażająco chudy z farbowanymi na czarno włosami, makijażem oraz kolczykami i z miejsca zaczął coś do mnie mówić. Dookoła było tyle wolnych miejsc, ale musiał usiąść akurat koło mnie. To, że faceci się do mnie przystawiają było dla mnie oczywiste, zazwyczaj to lubiłam, ale nigdy nie zadawałam się z kimś takimi jak on, a już szczególnie kiedy miałam pracę do wykonania. Położyłam torbę na siedzeniu obok żeby nikt się już do mnie nie przypałętał.
     Po kilku minutach na katedrę wszedł wreszcie profesor Bensen. Jego oczy od razu powędrowały ponad moją głowę w miejsca gdzie siedzieli Rafael i Dastan. Jeśli był zdenerwowany to nie dawał tego po sobie poznać. Mnie zauważył dopiero po chwili. Zdawałam sobie sprawę, że na pewno nie czuł się w tej sytuacji komfortowo. Posłałam mu, jak mi się zdawało przyjacielski, pokrzepiający uśmiech i skinęłam głową na znak żeby zajął się swoim wykładem. Muszę przyznać, że prowadzone przez niego zajęcia były naprawdę ciekawe. Chociaż mówił pod presją, potrafił zainteresować danym tematem. Na studentów nie patrzał z góry jak to mają w zwyczaju nauczyciele, ale na równi ze sobą. Znając moje szczęście moi wykładowcy będą koszmarni.
     Czas zajęć dobiegł końca. Część żaków zaczęła opuszczać salę, a część podchodziła do profesora z papierami do podpisu. Musieliśmy poczekać aż sala będzie pusta i dopiero wtedy mogliśmy przystąpić do akcji.
     - To co... może pójdziemy się czegoś napić? - prawie zapomniałam o siedzącym koło mnie dziwacznym natręcie.
     - Mam sprawę do załatwienia.
     - Aha. Poczekam na ciebie, a w tym czasie pogadamy. Wiesz, że jeszcze mi się nie przedstawiłaś?
     Z irytacji aż zgrzytnęłam zębami. Nie znoszę takich ludzi jak on. Takich, którzy nie wiedzą, że przytłaczają swoją osobą.
     - Słuchaj... – zaczęłam ostro, chcąc go chamsko spławić, ale zamin zdążyłam cokolwiek powiedzieć wstał, jego oczy stały się dziwnie mgliste, ślepe i odszedł jakby zapomniał, że ze mną rozmawiał. Tak po prostu zrobiłam się niewidoczna. Spojrzałam na wampiry schodzące po schodach i dopiero wtedy skojarzyłam fakty. Te ich mentalne sztuczki.
     - Szkoda tylko, że tak późno - mruknęłam pod nosem.
     Sala wreszcie opustoszała. Oprócz mnie znajdowały się na niej dwa wampiry i wilkołak. Rafael i Dastan ruszyli w dół schodów, ja zaraz za nimi. Zatrzymaliśmy się dopiero na samym dole. Wyminęłam ich i zajęłam miejsce nieco na uboczu tak żeby swoją postawą pokazać, że chociaż jestem z wampirami to niekoniecznie będę opowiadać po ich stronie. Wiedziałam, że dla wilkołaka takie gesty są bardzo wyraźne, więc nie było możliwości żeby Liam to przeoczył. Miałam nadzieję, że moi towarzysze zastosują się do moich instrukcji i nie zrobią niczego głupiego. Przekazałam im w końcu wszystko to czego nauczył mnie mój były przyjaciel.
     - Czego chcecie? - zapytał Liam bez zbędnych wstępów.
     Jeśli był przestraszony to nie dawał tego po sobie poznać. Tak samo jak wczoraj, jego głos był niski, ochrypły i rzeczowy.
     - Chcemy porozmawiać. Sytuacja w jakiej się znaleźliśmy najzupełniej tego wymaga – zaczął mój brat. - Jestem Dastan, to Rafael, a Naryę już poznałeś wczoraj. Zapewniam, że nie chcemy konfliktu. Miałem... mamy nadzieję, że wyjaśnimy sobie kilka spraw.
     Wilkołak oparł się o biurko zaplatając ramiona na piersi.
     - Słucham.
     - Dobrze byłoby gdybyś powiedział nam jakie stanowisko podjął twój Alfa. Zakładam, że już go poinformowałeś o wczorajszym zajściu – zaczęłam.
     - Nie informowałem jeszcze najbliższego Alfy, ale z pewnością będę musiał to zrobić zanim ludzie zaczną ginąć.
     - Nikogo nie chcemy zabijać – powiedział Dastan.
     - To, że nie chcecie nie znaczy, że nie będziecie tego robić - zauważył.
     - Oni nie będą zabijać – zakomunikowałam.
     Niektóre wilki potrafiły wyczuć kiedy ktoś kłamie, a ja byłam pewna swoich słów. Nie wyglądał jednak na kogoś kto by mi uwierzył, a przynajmniej nie do końca. Mężczyzna z ociąganiem ponownie zwrócił się do wampirów.
     - Czego szukacie w Vancouver?
     - Mamy zamiar zostać tutaj na jakiś czas.
     - Na jak długo? - dopytywał mojego brata.
     - Kilka lat. Z pewnością tak długo jak to tylko będzie możliwe – odpowiedział mu tak jakby mówił o kilku godzinach nie latach.
     - Jaki w tym cel?
     Dastan westchnął. Przez podobne procedury przechodził już ze mną. Seria nudnych prostych pytań i tak samo nudnych odpowiedzi, która była konieczna żeby pojąć dziwny styl życia wampirów.
     - Żeby mieć namiastkę normalnego życia. Dlatego nie zabijamy. Krew bierzemy z banku krwi lub czasami polujemy na zwierzynę leśną.
     - Ilu was dokładnie jest?
     - Wczoraj widziałeś nas czworo, jest jeszcze dwójka no i Narya. Nie ma wiele wampirów z którymi utrzymujemy bliższy kontakt.
     Liam rozluźnił się nieco. Może wierzył mojemu bratu, a może nie. Tego nie wiedziałam, ale w układzie jego ramion dostrzegłam zmęczenie co znaczyło, że ta rozmowa jest dla niego tak samo frasująca. Pozwolił sobie oderwać wzrok od wampirów i spojrzeć tylko na mnie. Pewnie zachodził w głowę co ja tutaj robię i co mnie łączy z wampirami. Sama bym się zastanawiała będąc na jego miejscu.
Jeśli nie jest się Vettuinem lub nigdy nie miało się styczności z tą rasą to najczęściej brano nas za zwykłych ludzi. Co prawda nie różnimy się wyglądem od przeciętnego człowieka, ale jest kilka cech, które nas wyróżniają. Wystarczy się tylko dokładnie przyjżeć. Są to na przykład trochę inne zachowanie, specyficzna energia, morfologia i chociażby trudny do ukrycia twardy akcent którego ciężko się pozbyć. Między innymi przez wzgląd na moją mowę musiałam zostać „kuzynką z europy”.
     Cały czas starałam się nie wchodzić w kontakt wzrokowy z obcym wilkołakiem, ale ten jeden jedyny raz sobie na to pozwoliłam. Natrafiłam prosto na jego spojrzenie. Kącik jego ust nieco się uniósł, ale oczy miał zatroskane i pełne żalu. Nieumiejętnie ukrywany wyraz rozczarowania i zdrady. Odwróciłam od niego twarz. Jeden szybki przebłysk obrazu z przeszłości sprawił, że przypomniałam sobie, że ktoś już tak na mnie kiedyś patrzał. Nie chciałam do tego wracać.
     - Może teraz dla odmiany ty będziesz odpowiadał na pytania, psie?! - głuchą ciszę przerwał gło
s Rafaela, który po raz pierwszy odezwał się do Liama.
      - Rafael! - ostrzegłam go równocześnie z bratem.
     To nie było grzeczne, a z pewnością nieodpowiednie zachowanie przy likantropie. Na szczęście ten oprócz przybrania pewniejszej pozy nie zareagował na to warknięcie jak na potencjalne wyzwanie.

     - Słucham – odpowiedział Liam suchym tonem.
     - Jakie tereny zajmujecie.
     - Najbliższe stado zajmuje okolice Calgary. Tamtejszy Alfa to Thomas Hunt. Granice jego watahy nie sięgają Vancouver, ale z pewnością nie będzie zadowolony z sąsiedztwa wampirów. Radziłbym z nim nie wchodzić w konflikty i najlepiej się stąd wynieść.
     - Mówisz jakbyś nie miał z nimi nic wspólnego – zauważyłam.
     - Nie należę do stada.
     - Myślisz, że jestem głupi? – znowu warknął Rafael.
     Dastan coś do niego powiedział ostrzegawczo, oczywiście w języku, którego nie znałam. Wkurzało mnie kiedy to robili, a niestety robili to dość często. Tym razem byłam przynajmniej przekonana, że go skarcił i uspokajał zarazem. Jeśli wcześniej miałam nadzieję, że Rafael będzie zachowywał się przykładnie to byłam skończoną idiotką.
     - Wybacz – zaczął mój brat – to się więcej nie powtórzy. Jeszcze raz zapewniam, że nie mamy złych zamiarów, ale nie planujemy też stąd wyjeżdżać. - Dastan w zwyczajnym ludzkim tempie podszedł kilka kroków do przodu i uniósł prawą dłoń.
     - Mam nadzieję, że możemy zawrzeć... porozumienie?
     Wilkołak patrzał na wyciągniętą do niego rękę przez jakiś czas, ale ostatecznie podszedł i podał Dastanowi swoją. Odważnie z jego strony.
     - Porozumienie – mruknął. - Róbcie jak uważacie. Nie mam praw do tego miasta żeby stawiać wam warunki. Miejcie tylko na uwadze Thomasa, nie warto z nim wchodzić w jakiekolwiek zatargi. Tutejsze wilki też nie będą zadowolone z waszej obecności.
     - Będziemy mieć to na uwadze.
     Mężczyźni rozdzielili ręce, a mój brat oddalił się w stronę Rafaela, który nawiasem mówiąc patrzył na Liama tak jakby samym patrzeniem mógł go zabić. Może mógł, tego nie wiem, ale z pewnością nie było by to mądre posunięcie. W tej chwili najwłaściwsze było opuszczenie tej sali, przemyślenie tych kilku informacji i ochłonięcie z emocji zanim poziom agresji u Rafaela przekroczy ostrzegawczą czerwoną kreskę. Ruszyłam w stronę wampirów i zaraz za nimi podążyłam do wyjścia. Pośrodku schodów zatrzymałam się i obejrzałam na Liama. Skończył coś pisać na jakiejś karteczce i szybko podszedł w moją stronę podając mi mały kartonik na którym było jego nazwisko i numer telefonu. Zerknęłam na niego zdziwiona. Obrócił mi kartkę i dopiero teraz dostrzegłam  napis: „Jeśli potrzebujesz pomocy”.
     - Nie jestem niczyją ofiarą – oburzyłam się. - Nikt mnie na siłę... - nie zdążyłam dokończyć bo ktoś przede mną stanął. Rafael. Któż by inny. W jednej chwili temperatura w sali znacznie się podniosła, a jej dotychczasowy ogrom nagle przestał byś tak pokaźny. Doskoczyłam do mężczyzn, a w ślad za mną to samo zrobił Dastan, który właśnie otrząsnął się z zaskoczenia i próbował oderwać swojego przyjaciela od gardła wilkołaka. Pół dnia tłumaczyłam im jak mają się zachować, a on po prostu to olał. Moje rady poszły jak krew w piach. Z jakiego powodu go zaatakował? Dlatego, że Liam dał mi jakiś numer kontaktowy myśląc, że potrzebuję pomocy? 
     Bezskutecznie próbowałam rozewrzeć palce Rafaela zakleszczone pomiędzy szyją a ramieniem Liama postawiłam więc wszystko na jedną kartę i postanowiłam wcisnąć się między nich w szczelinę jaką utworzyli. Wybór czy stanąć placami do wampira czy do wilkołaka był nieomal jak wybór: śmierć od kulki w głowę lub od wybuchu bomby. Wolałam mieć jednak na oku agresora. Udało mi się wepchnąć pomiędzy dwa twarde ciała. Jeśli by do siebie teraz doskoczyli z łatwością zostałabym zmiażdżona. Przytknęłam lufę pistoletu pod podbródek Rafaela co spowodowało, że na chwilę na mnie zerknął i albo miałam zwidy, albo w jego ciemno szmaragdowych tęczówkach pojawiły się rubinowe iskry. Znowu mnie zignorował i powrócił od swojego przeciwnika, który swoją drogą przestał wykazywać chęci do walki. Odniosłam nawet wrażenie, że starał się trochę odsunąć i zrobić mi miejsce, a nawet wypchnąć.
     - Nie mam załadowanych pocisków na wampira, nie zdołam cię tym zabić, ale jak pociągnę za spust to obiecuję, że cholernie zaboli. Nie zmuszaj mnie żeby tak się stało. Lepiej go puść – ostrzegłam próbując zachować spokój.
     Odpowiedział mi zupełnym brakiem reakcji i ostrzegawczym zwierzęcym warknięciem.
     - Rafael, puść go – powiedziałam dobitniej, ale nadal nie zrobił nic, nie licząc rozkwitającego szatańskiego uśmiechu, który mroził krew w żyłach.
      Przeciwnika trzymał na odległość, ale mocno. To ja napierałam na Rafaela całym lewym przedramieniem, a on po prostu stał i miażdżył Liamowi tchawicę. Ani ja, ani siłujący się z ręką przyjaciela Dastan nie byliśmy w stanie nic zrobić. Jedyne co przychodziło mi do głowy to odwrócenie jego uwagi na tyle żeby mój brat mógł go odepchnąć. Skoro mocna komenda z wyraźnym ostrzeżeniem nic nie dawała...
     - Rafaelu... proszę cię – powiedziałam cicho przesuwając dłoń po jego piersi, szyi i zatrzymując ją na chłodnym policzku.
     Zwrócił się do mnie z powrotem, a w jego oczach rzeczywiście iskrzyły się czerwone ogniki. Przez chwilę miałam wrażenie, że się na mnie rzuci więc naparłam na jego twarz i jeszcze mocniej przycisnęłam pistolet do jego szyi. Nic jednak się nie stało. Przerażający wyraz twarzy oraz ogniki w oczach powoli zniknęły, a on sam się od nas odsunął. To wszystko wyglądało tak jakby nagle odzyskał świadomość, jakby obudził się ze snu. Dastan odepchnął go siłą i zastąpił mu drogę, a ja zwróciłam się do Liama pochylonego nad jedną z ławek. Był siny na twarzy i trzymał się za gardło. Nie wyglądał dobrze.
     - Wyprowadź go – zwróciłam się do brata.
     - Narya, to nie jest najlepszy pomysł.
     - Wyjdźcie i zostawcie nas samych. Rafael już nam dzisiaj pokazał kto tu jest niezrównoważonym socjopatą i komu nie powinniśmy ufać. Zabierz go stąd – długo nie odpowiadał wpatrując się raz we mnie raz w Rafaela tak jakby podejmował jakąś trudną decyzję.
     - Masz pięć minut i po ciebie wracam - ostrzegł i przy użyciu siły wyprowadził przyjaciela.
     Odprowadziłam ich wzrokiem do wyjścia. W mojej głowie raz się kotłowało od nadmiaru myśli potem się uspakajało i tak na przemian.
Oddychać, najważniejsze to głęboko oddychać.
     - Liam? Wszystko z tobą w porządku? - zapytałam chowając broń do kabury.
     Nie odpowiedział, ale kiwnął głową twierdząco. Może nie mógł mówić w końcu jego gardło było miażdżone z nadludzką siłą. Pocieszająca była myśl, że wilkołaki mogą się szybko regenerować. Przeczesałam nerwowo włosy rozglądając się po sali. Na biurku stała butelka z wodą. Poszłam po nią i podałam Liamowi. Za pierwszym razem wypił pokaźną dawkę płynu. Przykucnęłam przed nim i położyłam dłoń na jego dłoni. Czułam jego aurę, jak pod skóra przechadza się jego pobudzony i rozjuszony wilk gotowy do wyjścia na powierzchnię. Jakże dobrze zapamiętałam to uczucie. Ta cała zwierzęca moc, która pulsuje i promieniuje niczym rozbłyski ciepłego światła.
     - Przepraszam, że nie zareagowałam szybciej.
     - Głupotą jest pchanie się między walczącego wilka i krwiopijcę – wychrypiał i odchrząknął, kilka razy chcąc pozbyć się chropowatego zabarwienia głosu.
     - Robię wiele idiotycznych i niebezpiecznych rzeczy – stwierdziłam fakt. - A tak nawiasem pakt o nieagresji szlag trafił, o ile dobrze interpretuję niedawne zajście?
     Zaśmiał się posępnie i wreszcie na mnie spojrzał. Jego źrenice obramowane były żółtozieloną tęczówką wilczych oczu, ale na zewnątrz wciąż pozostawały ludzkie brązowe. Teraz obecność jego bestii była dla mnie jeszcze bardziej widoczna niż wyczuwałam to na skórze. Patrzyła na mnie, obserwowała mnie.
     - Nie potrzebne mi są dodatkowe potyczki z wampirami - odpowiedział.
     - Mówisz poważnie? Mało brakło i nie miałbyś głowy.
     - Przekaż im, że nie będę wyciągał konsekwencji.
     - Jak chcesz, ale ja tego tak nie zostawię.
     Wstałam i otrzepałam kolana z brudu. Trzeba przyznać, że jak na wilkołaka facet jest całkowicie zrównoważony.
     - Lepiej ci już?
     - Dlaczego z nimi jesteś? - zignorował moje pytanie zadając swoje. - Człowiek z wampirami?
     - Tak jakoś wyszło – zaśmiałam się na stwierdzenie, że jestem człowiekiem. Vettuinowie dużo uwagi przykładają do tego żeby nie odróżniać się od ludzi, ale kiedy ktoś nas nie rozpozna uznajemy to jako zniewagę.
Istny paradoks.
     - Wiesz, lepiej będzie jak już pójdę. I bądź pewny, że trzymam twoją stronę.
     Odeszłam nie czekając na to co powie. Wolałam żeby Dastan się tutaj nie fatygował przychodzić. To i tak cud, że mnie tutaj zostawił. Z budzącą się we mnie frustracją podążałam za zapachem wampirów, powoli już niknącym w tym ludzkim, wyszłam z uczelni wprost na akademicki plac...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy