30 wrz 2012

Rozdział 17

Z deszczu pod rynnę

"Nawiązanie walki wymaga klasycznych posunięć, a zwycięstwo - nieklasycznych" [Sun Zi]


     Ocknęłam się z potężnym, pulsującym bólem głowy. Pomimo strasznego mrozu ręce piekły mnie żywym ogniem. Miałam je wykręcone do tyłu i przywiązane do sufitu tak, że zwisałam niczym szynka pozostawiona do wyschnięcia. Otaczająca wszechobecna ciemność pochłaniała wszystko co stało jej na drodze tak, że nie mogłam dostrzec choćby czubka własnego nosa. Tylko echo uderzeń grubych kropel wody o posadzkę zdradzało, że pomieszczenie jest duże i puste. Szarpnęłam się raz, drugi i kolejny co tylko spowodowało zadrapania, aż w końcu ostra lina werżnęła mi się w nadgarstki. Cieplejsza od ciała krew spłynęła po przedramieniu, łokciu i ramieniu wsiąkając ostatecznie w materiał koszulki. Coś nagle zaszurało przykuwając moją uwagę. Instynktownie obróciłam się w stronę dźwięku, chociaż wciąż otaczał mnie nieprzenikniony mrok. Wytężyłam pozostałe zmysły. Zimne szczypiące w nos powietrze było przesiąknięte zapachem zepsutego mięsa i rdzy. Nie usłyszałam już niczego, żadnego odgłosu oddychania prócz mojego i żadnego bicia serca. Do umysłu przedarła mi się jednak inna wiadomość. Gdziekolwiek byłam, nie byłam sama. Mózg cały czas podpowiadał mi ze w pokoju są wampiry, ale po prostu tą informację ignorowałam, tak samo jak każdego dnia który spędzałam z Ingrid, Dastanem czy Karimem.
Jeden był w miejscu skąd dobiegł dźwięk, jego wiek wyczuwałam na niecałe dwadzieścia lat, drugi gdzieś naprzeciwko był zdecydowanie młodszy, najprawdopodobniej nowonarodzony. Starszy po lewej nabrał ze świstem powietrza i usłyszałam zgrzyt ciężkich łańcuchów, kiedy rzucił się do przodu. Przez chwilę szarpał się w miejscu nie mogąc się ruszyć. Widocznie nie byłam jedynym więźniem. Nie był to jednak powód do radości. Nawet słaby krwiopijca może być niebezpieczny.
     Rozluźniłam mięśnie i spróbowałam oczyścić umysł, pozwoliłam mojemu darowi przebić się na powierzchnię i pełznąć przed siebie i naokoło mnie. To było jedyne co mogłam teraz zrobić. Strumień energii dotarł do pierwszego wampira, który z zaskoczenia poruszył się znów łomocąc łańcuchami. Kiedy niewidzialna mentalna mgła dotarła do następnego wampira, dobiegł mnie cichy, udręczony, kobiecy jęk. Była młoda i słaba więc przejęcie nad nią kontroli nie stanowiło problemu. Nie musiałam tracić wiele energii, poddała się bez walki.
     - Gdzie jesteśmy? - zapytałam.
     - Nie wiem – odpowiedziała słabo z suchym mlaśnięciem języka i dziwnym przeciągłym akcentem.
     - Czego oni chcą?
     - Nie wiem - znów zajęczała przeciągle.
     - Była tu niska, ruda dziewczyna?
     - Nie.
     W tym samym czasie odezwał się drugi kobiecy głos w nieznanym mi skrzeczącym języku, być może chińskim albo japońskim lub jakimś innym dalekowschodnim języku. Robiła zbyt dużo szumu i niepotrzebnie zwracała uwagę. Posłałam do niej strużkę energii, która nie mogła być przyjemna. Zawarczała wściekle, ale ostatecznie się uspokoiła. Nie mogłam sobie pozwolić na to żeby również nad nią przejąć kontrolę i niepotrzebnie marnować siły.
     - Czego ona chce? - zapytałam.
     - Jest głodna.
     No tak, tego akurat mogłam się domyślić. Pewnie wisząc tutaj byłam dla nich niczym wampirzy odpowiednik piniaty. Wystarczyło tylko zerwać się z łańcuchów i sięgnąć po wygraną.
Byłam w stu procentach przekonana, że nasz dobrodziej zrobił to żeby mnie zastraszyć i złamać, a wampirzyce zadręczyć, zapachem świeżej krwi.
     Jedna z wampirzyc zasyczała jak wściekły kot, a druga załkała cichutko. Chwilę później rozległ się dźwięk odryglowywania drzwi. Ciężki kawał metalu przesuwał się wpuszczając do środka strumień światła i podmuch świeżego powietrza. Rzuciłam okiem na otoczenie. Całe było wyłożone białymi płytkami, a u sufitu zawieszone były rzędy mocnych stalowych szyn. Chłodnia rzeźnicza – przyszło mi do głowy.
     - No proszę, proszę... Ktoś nam tutaj się obudził – odezwał się jakiś mężczyzna za moimi plecami. - Jak się miewasz kotku?
     Stanął tuż za mną. Czułam jak bez skrępowania się na mnie gapi.
     - Wiesz, większość facetów będąc ze mną na pierwszej randce, stara się nie gapić tak bezpośrednio na mój tyłek.
     - Masz bardzo ładny tyłek – podkreślił i dla potwierdzenia klepnął mnie w pośladek. W odpowiedzi wykopnęłam nogi do tyłu. Czułam, że uderzyłam go w głowę, ale jeszcze bardziej poczułam jak chrzęszczą mi w proteście stawy.
     Zaśmiał się pobłażliwie i okrążył stając tuż przed moją twarzą. Był to średniego wzrostu, ciemnowłosy mężczyzna, ten sam którego postrzeliłam. O ile pamięć mnie nie zawodziła miał na imię Paul. Splunęłam mu w twarz.
     - Niegrzeczna dziewczynka. Lubię takie. Nawet wolę.
Jego wilcze oczy oderwały się ode mnie i niedbale ogarnęły białą salę. Ja również to zrobiłam tym razem przyglądając się dwóm skulonym postaciom. Młoda wampirzyca, nad którą przejęłam częściową kontrolę siedziała przy ścianie, przybita grubymi stalowymi łańcuchami. Twarz zasłaniała patykowatymi ramionami tak jakby chciała się od wszystkiego odgrodzić. Była zagłodzona, jej organizm zaczął pożerać sam siebie. To nie był dla mnie nowy widok. Podejrzewam że sama do niedawna byłabym w stanie coś takiego zrobić, ale teraz patrząc na anorektyczną postać czułam jedynie żal. Wampir nie umiera z braku pożywienia, stanie się żywą mumią. Gdybym mogła skróciłabym jej męk. Druga wampirzyca istotnie była przedstawicielką rasy żółtej. Krępa, z krótkimi czarnymi włosami i skośnymi oczami oszalałymi z głodu. Rytmicznie kołysała się w przód i w tył wpatrując się prosto we mnie. Była w znacznie lepszym stanie niż nowonarodzona i znów zaczęła nienawistnie mruczeć pod nosem w tym swoim irytującym języku.
     - Trzeba będzie się ich pozbyć – powiedział jakby od niechcenia wilkołak. - Uszy mnie bolą od tego jazgotu, z tamtego ścierwa już nic nie będzie.
     - Alfa będzie wściekły – odpowiedział jakiś męski głos.
     - I tak się już nimi znudził. Przejdzie mu po paru dniach. A właśnie! Skoro już mowa o Cliffie, to masz umówioną z nim wizytę, koteczku – znów zwrócił się do mnie. - Jack, opuść panią.
     Polecenie zostało posłusznie wykonane, a ja głucho runęłam na ziemię. Ręce, ramiona i kark miałam odrętwiałe od zwisania w niewygodnej pozycji. Silnym szarpnięciem Paul poderwał mnie na nogi i poprowadził do wyjścia. Próbowałam iść prosto, co niestety utrudniały mi zdrętwiałe mięśnie i niepewny chwiejny krok. Przemierzając obszerne korytarze starałam się zapamiętywać szczegóły, wszystko jednak było podobne więc trudno było ustalić gdzie może być wyjście. Po drodze minęliśmy czworo mężczyzn, ale poza tym wszędzie gdzie tylko okiem sięgnąć panowała głucha martwota.
     Mężczyzna zatrzymał mnie w końcu przed jednymi z drzwi. Na wysokości oczu była jaśniejsza prostokątna plama, po zerwanej tabliczce i cztery głębokie bruzdy po pazurach.
     - Szkoda – szepnęłam.
     - Chyba się nie boisz, kotku? - odpowiedział drwiąco.
     - Nie o to chodzi. Szkoda, że pełnisz rolę chłopca na posyłki. Wykonujesz rozkazy jak jakiś chłopczyk z Bangkoku. To chyba nie jest szczyt twoich ambicji.
     Silna dłoń zamarła tuż nad klamką. Lekko obejrzałam się za siebie i ukradkiem spojrzałam na skonfundowanego mężczyznę.
     - Dlaczego taki silny, zdecydowany i władczy mężczyzna ulega drugiemu? Czemu on ma większe prawa nisz ty? - zapytałam.
     Cień niepewności przemknął w jego ciemnych oczach. Dobrze, właśnie czegoś takiego oczekiwałam. Zasiać ziarno niezgody pomiędzy swoimi wrogami. Tania i banalna sztuczka, ale na wojnie każdy chwyt jest dozwolony, więc podburzenie ego u wilkołaka wydawało się strzałem w dziesiątkę. Niestety, jego chwila wahania była zbyt krótka. Przyparł mnie do ściany całym swoim ciałem i wcisnął twarz we włosy.
     - Mała spryciula, co? Myślałaś, że ci się uda? - czar prysł jak bańka mydlana i to byłoby tyle jeśli chodzi o nastawianie ich przeciwko sobie. - Mam nadzieję, że spełnisz swoją rolę, kotku. Jeśli ci się jednak nie uda, i jak Cliff się już tobą znudzi to obiecuję, że się zabawimy. I wiesz co zrobię potem? Odwdzięczę się za srebrną kulkę - powiedział z ustami przyciśniętymi mocno do mojego ucha tak, że czułam jego ciepły i wilgotny oddech, następnie szarpnął za klamkę i wepchnął mnie do środka. Ledwo złapałam równowagę unikając upadku, kiedy chwycił mnie między szyją a ramieniem i posadził na krześle przed biurkiem. Gdyby moje mięśnie mogły mówić pewnie w tej chwili śpiewałyby modlitwy dziękczynne na cześć tego zwykłego mebla.
     - To ona? - zapytał kobiecy głos.
     Po lewej stronie na materacu leżała skąpo ubrana kobieta. Obserwowała mnie spod przymkniętych powiek leniwie zaciągając się papierosem. Wstała prezentując się w pełnej okazałości i podeszła bliżej. Dumna i świadoma swoich atutów przysiadła na biurku prowokacyjnie zarzucając nogę na nogę i odchylając się do tyłu. Piękność o kasztanowych włosach spoglądała na mnie z kpiną i powątpiewaniem. Nie chcąc pozostawać gorszą wyprostowałam się przyjmując godną i pewną siebie pozę choć nadgarstki wciąż miałam związane za plecami. Ot, najzwyklejsza kobieca wojna na gesty i spojrzenia.
     - To z nią nie mogliście dać sobie rady? Wolne żarty – prychnęła.
     - Cliff miał tu być – zlekceważył jej drwinę. – Gdzie jest?
     Jak na zawołanie rozległo się skrzypnięcie drzwi. Wysoki dobrze zbudowany blondyn w średnim wieku wojskowym krokiem przeszedł przez pokój i wygodnie rozsiadł się po drugiej stronie biurka.
     - Wyjść – rozkazał dobitnie nie spuszczając ze mnie wzroku.
     Kobieta nawet nie pisnęła, a cała jej pewność siebie gdzieś uleciała. Bezzwłocznie odeszła. Paul spoglądał na mnie chwilę jakby czegoś ode mnie oczekiwał, ale i on odszedł z lekkim uśmiechem na ustach. Zostałam tylko ja i wilkołak Alfa. Nie ośmieliłam się spojrzeć mu prosto w oczy i tak tkwiłam po uszy w niezłym bagnie. Przebywając z kimś takim w jednym pomieszczeniu trzeba być równie uważnym co na polu minowym. Widziałam jak jego umięśnione ramię odsuwa jedną z szuflad, a następnie wyjmują kilka drobiazgów, które praktycznie nie były widoczne w jego dużych dłoniach.
     - Narya Rasi. Obywatelka Finlandii. Urodzona w Espoo 1 września 1985 – przeczytał z mojego dowodu osobistego. - Powiedź mi, ile w tym prawdy?
     - Sporo, powiedzmy połowa.
     - Połowa – mruknął pod nosem. - A teraz powiedz mi, czemu taka ładna dziewczyna jak ty, Naryo jeśli jest to oczywiście twoje prawdziwe imię, biega po mieście z bronią i to z srebrną amunicją?
     - Nie jestem zbyt silna, a muszę się jakoś bronić.
     Zastukał kilka razy plastikową kartą w blat, a następnie odchylił się na fotel. Jego ramiona były tak szerokie i umięśnione, że zasłoniły całe oparcie.
     - Potrafię wyczuć kiedy kłamiesz. Nie rób tego więcej – mimo znudzonego, beznamiętnego tonu dało się wyczuć ostrzeżenie. - Nie jesteś słaba. Jesteś silna, nie tylko fizycznie, psychicznie też. Boisz się, wyczuwam to, ale to dobry strach, wyważony. Nie dajesz ponieść się emocjom. Nie jesteś człowiekiem, a więc czym jesteś?
     - Na chwile obecną ciężko określić. Sama się w tym wszystkim gubię – odrzekłam zgodnie z prawdą.
     Jego wyraz twarzy był pobłażliwy. Tak jakby wiedział coś czego ja nie wiedziałam.
     - Silna, sprawna i wytrzymała. Może jesteś czarownicą albo twoim przodkiem był wilkołak lub zmiennokształtny, ale ty nim nie jesteś. Kyle wspominał, że na twoim ciele był zapach Liama Bensena, co pewnie oznacza, że szukasz towarzystwa odmieńców.
     Nie próbowałam zaprzeczać jego błędnemu rozumowaniu. Otwierało to przede mną nowe możliwości. Nie używając kłamstwa mogłam stworzyć wyimaginowany wizerunek. Moje milczenie musiało mu dawać coś do myślenia.
     Odłożył na biurko drugą rzecz i wstał. Dopiero teraz widząc mój pierścień z rodowym herbem zdałam sobie sprawę, że nie miałam go na palcu. Taki sam pierścień nosi mój brat, i oba posiadają tą samą niezwykłą moc.
     Z zamyślenia wyrwał mnie ostrzegawczy dreszcz. Mężczyzna przyklęknął tuż koło mnie. Czułam bijące od niego ciepło i zwierzęcą aurę która buchała z niego jak gorące powietrze z piekarnika. Ani Liam, ani Anita nie emanowali taką energią.
No tak, Anita. Zapomniałam o niej całkowicie.
     - Gdzie jest dziewczyna? Czego od niej chcecie?
     - Ciii... – położył wielką dłoń na moim kolanie. Przez gruby materiał spodni czułam paraliżujący magnetyzm wywoływany jego zwierzęcą aurą, przepływał przeze mnie niczym prąd. Wilkołak Alfa rzeczywiście zasługiwał na respekt, a on przecież jeszcze nic poważnego mi nie zrobił.
     - Zastanawiam się co mam z tobą zrobić – powiedział. Wypuszczenie cię nie wchodzi w grę. Zabić? Marnotrawstwo, jesteś zbyt ładna żeby się ciebie pozbyć.
     Dłoń powędrowała wyżej po udzie prosto do biodra i znacząco potarł kciukiem o pachwinę. Ach, gdybym tylko miała wolne ręce, gdybym tylko miała broń....
     - Bensen ma dobry gust – powiedział wpatrując się w mój dekolt i błyskawicznie poderwał się do góry. – Szkoda tylko, że nie umie dopilnować swojej własności i interesów.
     Przesunął się nieco stając za mną. Szarpnął za węzeł i poczułam dotyk zimnego metalu na skórze. Chwilę później mogłam wykonać rękoma trochę więcej ruchów, na tyle na ile pozwalała mi na to druga zapora, najprawdopodobniej kajdanki, ale i one pękły pod naporem dużej siły. Widocznie nie miał do nich kluczyków. Wyglądało to tak jakby nagle zmienił co do mnie plany. Z ulgą i niepokojem zarazem poruszałam ramionami. Silne uczucie mrówek i palący ogień w żyłach oznaczał, że krew wreszcie w odpowiednich ilościach dochodzi do tkanek.
     - Czemu zawdzięczam taką uprzejmość? - spytałam obracając się do niego twarzą. Kontem oka zauważyłam jak chował nóż.
     - Mogę ci oferować wolność.
     - Podobno ta opcja nie wchodziła w grę – zauważyłam jego faux pas.
     - Mówię o prawdziwej wolności – wyciągnął do mnie zmieniającą się rękę. Słychać było trzaski ścięgien i stawów. W ciągu pięciu sekund ludzka kończyna zamieniła się w grubą wilkołaczą łapę porośniętą gęstą, złotawoszarą sierścią i zakończą pięcioma długimi pazurami. Aż do tej pory nie wiedziałam, że możliwa jest przemiana jednej części ciała bez konieczności przeprowadzenia całkowitej transformacji.
     – Spójrz jaką siłą dysponuję, czy coś może równać się tej potędze? - zafascynowany samym sobą zacisnął szpony w pięść. - Możesz żyć dłużej niż inni. Nie chcesz tego? Nie chcesz być taka jak ja?
     Wyraźnie oferował mi przemianę w wilkołaka. Dziękowałam w duchu samej sobie, że przed spotkaniem z Liamem zaaplikowałam sobie azotan srebra. Gdybym teraz została ugryziona w najgorszym wypadku ciężko bym to odchorowała, ale lepsze to niż śmierć. Mimo wszystkich prób i testów jakie przechodziłam, nigdy nie zdołano przystosować mojego organizmu żeby sam się skutecznie bronił przed jadem wilkołaka.
     Kiedy mężczyzna przysunął się bliżej odskoczyłam do tyłu przesuwając biurko niemalże do ściany. Szponiasta łapa wystrzeliła do przodu niczym atakująca kobra zaciskając się na moim i tak już ściśniętym gardle bez problemu je obejmując. Ledwo dotykałam podłogi czubkami palców kiedy bez wysiłku uniósł mnie do góry. Na moich oczach dokonywał reszty transformacji. Tym razem przeobrażanie trwało jakby dłużej, ale i tak było to zbyt szybko. Próba rozwarcia jego palców była bezskuteczna. Rozpaczliwie potrzebowałam broni. Wiedziałam, że Cliff ma nóż w tylnej kieszeni nie mogłam go jednak dosięgnąć ręką. Zmieniłam strategię, zamiast próbować się mu wyrwać przyciągnęłam się bliżej. Pochłonięty przeobrażaniem i powstrzymywaniem mnie przed ucieczką nie był przygotowany na taki ruch z mojej strony. Przywarłam do niego obejmując go w pasie nogami i sięgnęłam po nóż. Zaciskając dłoń na długiej rękojeści od razu nacisnęłam zapadkę zwalniającą ostrze. Szybko opuściłam rękę na plecy zagłębiając ostrze w okolicy serca. Klinga nie była na tyle długa żeby uszkodzić organ, ale wystarczyła żeby mnie puścił. Nie tracąc czasu zamachnęłam się ręką wkładając w ten ruch całą siłę. Tym razem celowałam w gardło. Cios był skuteczny. Czułam jak ostrze ślizgało się na kości. W szyi pojawiła się głęboka, obficie tryskająca krwią pozioma rana. Wiedziałam, że wilkołak był w stanie wyjść z nawet tak poważnej kontuzji więc nie tracąc czasu ostro przekręciłam jego głowę. Rozległ się nieprzyjemny gruchot kości i ciężkie ciało bezwładnie upadło na podłogę ostatecznie gwarantując mi śmierć tego osobnika nie gwarantował jednak wolności. Zabiłam Alfę stada co nie mogło przejść niezauważone. Jednym słowem trafiłam z deszczu pod rynnę. Miałam piekielnie mało czasu na ucieczkę, a przecież musiałam jeszcze znaleźć Anitę...

5 komentarzy:

  1. Naprawdę wdzięczna jestem Tobie za zakładkę "streszczenie", bo szczerze się przyznam, że fabuły już tak dokładnie nie pamiętałam i musiałam sobie parę rzeczy przypomnieć. Swego czasu też o tym myślałam, ale stwierdziłam, że jestem zbyt leniwa, aby aktualizować tą zakładkę. Pozdrawiam i witam na blogspocie :D ; *

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tylko znajdę chwilę wolnego czasu zabiorę się za czytanie :) Jednak w moim wypadku określenie czasu 'może' być naciągane (może, ale nie musi). Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to;)
    http://fleur-du-nord.blogspot.com/ Zapraszam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komantarze tego typu uważam za bezczelny SPAM.
      Do reklamowania blogów służy u mnie odpowiednia zakładka w menu, ale nawet nie chciało ci się ani trochę zorientować co mam na stronie :/

      Usuń
  4. boże ludzie nie rozumiecie że do reklamowania waszych blogów należy taka zakładka u naszej pisarki na blogu jak spam/powiadomienia to takie trochę nietaktowne nie uważacie? :/ a co do twojego opowiadania ubóstwiam nie mogę się oderwać od tego:D mrau a główna bohaterka jest jak najbardziej silnym charakterem którego nie da się zapomnieć. A szczególnie wielkie pokłony w twoją stronę za to że na początku opowiadasz że Narya jest pyskata i niegrzeczna i to prawda nie zmieniasz ją wcale w bezbronną ofiarę jakiejś chorej miłości i staje się taka potulna i wgl ble.
    weny weny jak największej :*
    *bo tylko głupcy nie czują strachu*

    OdpowiedzUsuń

Statystyka

Obserwatorzy