Alianci
"Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu." [Mark Twain]
Nie tracąc czasu przeszukałam ciało Cliffa. Nie znalazłszy jednak żadnej broni zaczęłam sprawdzać stare meble, półki pokryte grubą warstwą kurzu i biurko. Nie było niestety nic co mogłoby mi się przydać. Potrzebowałam czegokolwiek czym mogłabym się bronić. Będąc samą na terytorium wroga mały nóż sprężynowy i dwa zaostrzone pospiesznie kawałki drewna wyrwane z nóg krzesła nie dawały mi praktycznie żadnych szans. To, że tak łatwo udało mi się pokonać Alfę zawdzięczałam raczej temu, że nie dałam się ponieść panice, odrobinie logiki, a przede wszystkim sporej dawce szczęścia aniżeli wprawnej walce. Rozglądałam się także za innym wyjściem niż drzwi, ale nie było żadnego. Nie miałam innego wyboru, musiałam zaryzykować. Podeszłam i wyjrzałam na korytarz. Nikogo nie widziałam, ale usłyszałam ciężkie uderzenia stóp niosące się echem. Skupiłam się na dochodzących dźwiękach. To była jedna osoba, z pewnością mężczyzna w sile wieku. Przygotowałam się do ataku. Musiałam działać błyskawicznie. Dźwięk zbliżających się kroków był coraz bliższy aż w końcu zza rogu wyłoniła się znajoma postać. Nie zdziwił mnie widok Paula, ale i nie było się z czego cieszyć. Jeszcze parę minut temu przyrzekał, że jak tylko Alfa ze mną skończy sam się mną zajmie. Nie miałam żadnych podstaw żeby mu nie wierzyć, szczególnie teraz kiedy jego przywódca leżał w kałuży krwi kilka metrów stąd.- Stój! Pomogę ci uciec – powiedział zanim zdążyłam wykonać choćby najmniejszy ruch.
Zawahałam się chwilę nie dostrzegając wrogości w jego oczach oraz uniesione ku górze ręce.
- Ty pomóc mnie? - zadrwiłam. - Zaufam ci, a ty wprowadzisz mnie w zastawioną pułapkę, tak?
- Słuchaj, kotku, miałem tutaj robotę do wykonania. Odwaliłaś za mnie spory jej kawał za co poniekąd mógłbym ci podziękować. Teraz niepotrzebnie marnujemy czas. Niedługo do tej bandy dotrze co się stało, a wtedy już nie licz na moją pomoc bo sam będę zmuszony cię zabić.
Nadal nie zauważając blefu pozwoliłam żeby się zbliżył, jednak ani na chwilę nie traciłam czujności.
- Wróć się do biura. Tam jest twoja broń.
Wściekłość we mnie wezbrała.
- Przeszukałam pokój. Kłamiesz!
- Pozwól mi udowodnić – powiedział nadal trzymając ręce w górze.
Nie miałam nic do stracenia. Szybko machnęłam ręką nakazując mu przejść koło mnie i wejść do pomieszczenia. Wilkołak zastając jatkę w obskurnym pomieszczeniu cicho gwizdnął pod nosem. Podszedł do trupa i przekręcił go na plecy. Przekręcił ciało na plecy, a bezwładna ręka truposza chlapnęła do rozlanej posoki.
- Rozprute gardło i skręcony kark. Całkiem nieźle – mruknął do siebie Paul, wpatrywał się w wybebeszone tkanki niczym zahipnotyzowany. Patrząc na niego, przez chwilę miałam wrażenie, że pochyli się nad zwłokami, zacznie je lizać i jeść.
- Gdzie ta broń?! - syknęłam przypominając mu po co ty przyszedł.
W końcu jakby otrzeźwiał i zaczął przeszukiwać kieszenie umarłego. Jego oferta pomocy zaczynała być dla mnie coraz bardziej podejrzana. Jak dla mnie po prostu grał na czas.
- Nie ma kluczy – powiedział.
Sięgnęłam do tylnej kieszeni jeansów i rzuciłam w niego cały ich brzęczący pęk. Zatrzymałam je w razie gdyby miały się okazać potrzebne.
Paul odszukując właściwy klucz podszedł do jednej z większych półek i odsunął na bok. Moim oczom ukazała się mała kasetka pancerna wbudowana w ścianę.
- Oddaj klucze – warknęłam widząc, ze chce otworzyć zamek.
- Najpierw musimy zawrzeć umowę – powiedział pewny siebie.
Zgrzytnęłam zębami, ale pozwoliłam mu mówić, spodziewałam się, że gdzieś musi tkwić haczyk.
- Dam ci klucze pod trzema warunkami. Po pierwsze nie zaatakujesz mnie kiedy odzyskasz broń. Po drugie masz stąd jak najszybciej zniknąć. I po trzecie, przekażesz Bensenowi pewna wiadomość dopilnujesz żeby Bensen pozbył się Marcusa.
- Dobra, ale nie myśl, że wyjdę stąd bez Anity.
Przytaknął szybko i pozostawiwszy klucz utkwiony w dziurce odsunął się. Widocznie przystał na mój warunek. Obserwując się nawzajem zmieniliśmy miejsca. Otworzyłam szybko kasetkę i od razu chwyciłam swój pistolet. Z wdzięcznością zważyłam ciężar zimnego metalu w dłoni. Niestety oprócz mojej broni nie było tu niczego innego nie licząc pliku pieniędzy i srebrnego lekko zakrzywionego noża. Jego również zabrałam i tak samo jak wcześniej prowizorycznie zaostrzone kołki wsadziłam za pasek.
- Gdzie dziewczyna? - spytałam kiedy byłam już gotowa.
Nie odpowiadając wyszedł na korytarz. Dogoniłam do w kilku susach. Nie ufałam mu, ale zamierzałam dotrzymać swojej części obietnicy tak długo jak on dotrzymywał swojej.
- Gdzie ona jest?
- W północnej części przetwórni. Kiedy już stąd wyjdziecie biegnijcie na południowy wschód do szosy. Nie zatrzymujcie się dopóki nie będziecie bezpieczne.
Przystanął nagle i spojrzał na mnie poważnie.
- Teraz słuchaj. Jeśli przeżyjesz powiedz Liamowi, że propozycja Toma jest nadal aktualna.
- Co to znaczy? - dociekałam nie rozumiejąc znaczenia tych słów.
- Nie twój interes – powiedział i ruszył przed siebie.
- Czego chcecie od Anity i po co przetrzymujecie wampirzyce? - zapytałam nie mogąc już poradzić sobie z ciągle mnożącymi się pytaniami i brakiem odpowiedzi na nie.
- Nie jestem z nimi. Dopytaj się Bensena może coś wie.
Po tych słowach nie odzywał się nic aż do momentu kiedy korytarz zaczął się rozwidlać w dwóch różnych kierunkach.
- Przygotuj się, pilnuje jej dwójka wilków. Zajmę się jednym, ty drugim. W budynku nie ma aktualnie najsilniejszych z nich. I nie używaj broni palnej to zwróci uwagę... - zamarł w pół zdania słysząc wilcze wycie i przeklął pod nosem.
Jedno przekleństwo wystarczyło żebym zrozumiała, że stado już wie o śmierci Alfy. Zachowanie ciszy nie było już priorytetem...
- Ty pomóc mnie? - zadrwiłam. - Zaufam ci, a ty wprowadzisz mnie w zastawioną pułapkę, tak?
- Słuchaj, kotku, miałem tutaj robotę do wykonania. Odwaliłaś za mnie spory jej kawał za co poniekąd mógłbym ci podziękować. Teraz niepotrzebnie marnujemy czas. Niedługo do tej bandy dotrze co się stało, a wtedy już nie licz na moją pomoc bo sam będę zmuszony cię zabić.
Nadal nie zauważając blefu pozwoliłam żeby się zbliżył, jednak ani na chwilę nie traciłam czujności.
- Wróć się do biura. Tam jest twoja broń.
Wściekłość we mnie wezbrała.
- Przeszukałam pokój. Kłamiesz!
- Pozwól mi udowodnić – powiedział nadal trzymając ręce w górze.
Nie miałam nic do stracenia. Szybko machnęłam ręką nakazując mu przejść koło mnie i wejść do pomieszczenia. Wilkołak zastając jatkę w obskurnym pomieszczeniu cicho gwizdnął pod nosem. Podszedł do trupa i przekręcił go na plecy. Przekręcił ciało na plecy, a bezwładna ręka truposza chlapnęła do rozlanej posoki.
- Rozprute gardło i skręcony kark. Całkiem nieźle – mruknął do siebie Paul, wpatrywał się w wybebeszone tkanki niczym zahipnotyzowany. Patrząc na niego, przez chwilę miałam wrażenie, że pochyli się nad zwłokami, zacznie je lizać i jeść.
- Gdzie ta broń?! - syknęłam przypominając mu po co ty przyszedł.
W końcu jakby otrzeźwiał i zaczął przeszukiwać kieszenie umarłego. Jego oferta pomocy zaczynała być dla mnie coraz bardziej podejrzana. Jak dla mnie po prostu grał na czas.
- Nie ma kluczy – powiedział.
Sięgnęłam do tylnej kieszeni jeansów i rzuciłam w niego cały ich brzęczący pęk. Zatrzymałam je w razie gdyby miały się okazać potrzebne.
Paul odszukując właściwy klucz podszedł do jednej z większych półek i odsunął na bok. Moim oczom ukazała się mała kasetka pancerna wbudowana w ścianę.
- Oddaj klucze – warknęłam widząc, ze chce otworzyć zamek.
- Najpierw musimy zawrzeć umowę – powiedział pewny siebie.
Zgrzytnęłam zębami, ale pozwoliłam mu mówić, spodziewałam się, że gdzieś musi tkwić haczyk.
- Dam ci klucze pod trzema warunkami. Po pierwsze nie zaatakujesz mnie kiedy odzyskasz broń. Po drugie masz stąd jak najszybciej zniknąć. I po trzecie, przekażesz Bensenowi pewna wiadomość dopilnujesz żeby Bensen pozbył się Marcusa.
- Dobra, ale nie myśl, że wyjdę stąd bez Anity.
Przytaknął szybko i pozostawiwszy klucz utkwiony w dziurce odsunął się. Widocznie przystał na mój warunek. Obserwując się nawzajem zmieniliśmy miejsca. Otworzyłam szybko kasetkę i od razu chwyciłam swój pistolet. Z wdzięcznością zważyłam ciężar zimnego metalu w dłoni. Niestety oprócz mojej broni nie było tu niczego innego nie licząc pliku pieniędzy i srebrnego lekko zakrzywionego noża. Jego również zabrałam i tak samo jak wcześniej prowizorycznie zaostrzone kołki wsadziłam za pasek.
- Gdzie dziewczyna? - spytałam kiedy byłam już gotowa.
Nie odpowiadając wyszedł na korytarz. Dogoniłam do w kilku susach. Nie ufałam mu, ale zamierzałam dotrzymać swojej części obietnicy tak długo jak on dotrzymywał swojej.
- Gdzie ona jest?
- W północnej części przetwórni. Kiedy już stąd wyjdziecie biegnijcie na południowy wschód do szosy. Nie zatrzymujcie się dopóki nie będziecie bezpieczne.
Przystanął nagle i spojrzał na mnie poważnie.
- Teraz słuchaj. Jeśli przeżyjesz powiedz Liamowi, że propozycja Toma jest nadal aktualna.
- Co to znaczy? - dociekałam nie rozumiejąc znaczenia tych słów.
- Nie twój interes – powiedział i ruszył przed siebie.
- Czego chcecie od Anity i po co przetrzymujecie wampirzyce? - zapytałam nie mogąc już poradzić sobie z ciągle mnożącymi się pytaniami i brakiem odpowiedzi na nie.
- Nie jestem z nimi. Dopytaj się Bensena może coś wie.
Po tych słowach nie odzywał się nic aż do momentu kiedy korytarz zaczął się rozwidlać w dwóch różnych kierunkach.
- Przygotuj się, pilnuje jej dwójka wilków. Zajmę się jednym, ty drugim. W budynku nie ma aktualnie najsilniejszych z nich. I nie używaj broni palnej to zwróci uwagę... - zamarł w pół zdania słysząc wilcze wycie i przeklął pod nosem.
Jedno przekleństwo wystarczyło żebym zrozumiała, że stado już wie o śmierci Alfy. Zachowanie ciszy nie było już priorytetem...
~~*~~
Opuszczona przetwórnia swoją szpetotą wyraźnie odcinała się od zielonej ściany lasu. To właśnie tutaj, dzięki kilku informacjom, które udało się zdobyć Liamowi mogła znajdować się jego siostra oraz Narya. Nikt ich nie widział od ponad dwóch dni. Świadomość tego, że moja siostra znalazła się w samym centrum konfliktu o kontrolę nad terytoriami nieopodal Vancouver między wilczymi stadami nie napawała optymizmem. Mimo wszystko ruszyłem przed siebie wierząc, że gdzieś tam w środku tej milczącej budowli znajduje się Narya, cała i zdrowa. Karim i Nathan szli za mną. Nie chciałem narażać ich na niebezpieczeństwo, ale czy miałem inny wybór? Kogo innego mógłbym poprosić o pomoc? Rafael z pewnością byłby najlepszym kompanem w tej misji, ale i on zapadł się pod ziemię. Naszymi sprzymierzeńcami okazał się Liam oraz kilkoro jego wilkołaczych przyjaciół, którzy mieli sprawdzić fabrykę od drugiej strony.
- Czuję psy i... – przerwał ciszę Nate – i... krew?
Zbliżyłem się do wielkich drzwi i pchnąłem je do środka. Niecałe pięć metrów od moich stóp leżały zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Karim przykucnął przy ciele.
- To wilkołak. Rana na jego piersi musiała być zadana przez przemienionego likantropa. To wygląda na cięcie pazurami. Wnioskując z temperatury ciała musiał zginąć najdalej pół godziny temu - wyjaśnił.
- Bezpieczniej będzie się nie rozdzielać – powiedziałem.
Ominąłem ciało wchodząc dalej. Długi, szeroki korytarz za kolejnymi drzwiami zdawał się być preludium do samego piekła. Kolejne trupy ściekały podłogę zalaną krwią. Zwłok było dziewięć z czego trzy należały do kobiet. Niektóre z nich były pozbawione kończyn i głów, z jednych sterczał nawet kawałek drewna, ale zdecydowana większość była w jednym kawałku. Odwróciłem nietknięte ciało kobiety. Jej twarz była poszarzała, nabrzmiałe żyły odznaczały się wyraźnie toksyczną czernią tuż pod powierzchnią skóry. Jej oczy patrzyły ślepo przed siebie. W miejscu jej serca widniała krwawa plama. Zanurzyłem palce w ziejącej dziurze i natknąłem na coś twardego. Kiedy wyjąłem owy przedmiot, moim oczom ukazał się zniekształcony srebrny pocisk.
- Narya – wyrwało mi się jej imię wbrew woli.
Zaciągnąłem haust powietrza próbując złapać jej trop. Nie wyczułem go jednak. Gorzkokwaśny zapach wilkołaczej krwi przesiąkł całe pomieszczenie. Szybko zacząłem sprawdzać każde napotkane drzwi, pomieszczenia były jednak puste.
- Myślicie, że sama ich tak załatwiła – odezwał się rozbawiony Nate.
- Musiała mieć jakąś pomoc. Może to ta dziewczyna którą porwano? - zastanowił się głośno najstarszy za nas.
- Cii! - uciszyłem ich słysząc ciche kwilenie.
Karim i Nathan również musieli usłyszeć płacz. Kierowany instynktem w wampirzym tempie pobiegłem w stronę dźwięku, który zaprowadził mnie tuż przed przesuwane wrota. Szarpnąłem z całej siły aż wyrwały się z szyn i wbiły w ścianę uszkadzając konstrukcję. Smród psującej się zwierzęcej juchy drażnił nos i palił gardło, był jeszcze gorszy niż wilkołaczy odór.
Na drugim końcu wielkiej sali siedziała zawodząca płaczem, skulona postać, a niedaleko od niej znajdowały się kawałki wampirzego ciała z widocznymi śladami po ugryzieniach potężnych szczęk. Dla tego wampira nie było ratunku. Nathan podszedł do szczątków, a ja nie chcąc przestraszyć żyjącej kobiety podchodziłem powoli i z rozwagą. Będąc bliżej zauważyłem, że jej cienkie ramiona obejmujące równie chude piszczele, są skute grubymi okowami. Gdyby nie jej zapach, nigdy nie domyśliłbym się, że jest wampirem.
- Jak masz na imię? - spytał ją Karim kładąc jej rękę na plecach i starając się mówić jak najdelikatniej żeby jej nie przestraszyć.
W odpowiedzi zaniosła się po raz kolejny płaczem. Pociągnąłem za pierwszy łańcuch. Grube ogniwo odkształciło się i odskoczyło.
- Ostrożnie Dastanie. Jest słaba i podatna na zranienia – ostrzegł mnie.
Po uwolnieniu drugiej ręki, wampir o szpakowatych włosach podniósł ją z ziemi. Kiedy poprawiałem zwisającą bezwładnie kredowobiałą rękę, na skórze czułem dotyk szorstki niczym gruboziarnisty papier ścierny. Chorobliwa troska o siostrę zrównała się z żalem jaki odczuwałem na widok umęczonej wampirzycy.
- Mam ślad Naryi – powiedział Nathan.
Podszedłem bliżej do miejsca w którym przykucał przyglądając się karmazynowej zakrzepłej cieczy na podłodze. Zapach Narii był ledwo wyczuwalny, mieszający się z innymi woniami, ale jednak jej...
~~*~~
Kolejny raz pomogłam wstać Anicie. Nie potrafiła sprawnie poruszać się po lesie o czym świadczyło ciągłe potykanie się i zbyt dużo hałasu, który robiła. Jak na likantropa jej sprawność fizyczna pozostawiała wiele do życzenia. Po przebiegnięciu zaledwie kilku kilometrów dyszała i sapała jak stary parowiec. Mokra koszulka i płomienistoczerwone włosy przylegały do jej ciała i twarzy. Popychanie jej i pobudzanie do biegu przestało w pewnym momencie przynosić jakiekolwiek efekty. Zwalniała coraz bardziej aż ostatecznie upadła na kolana trzęsąc się jak galareta i panicznie łapiąc chełsty powietrza.
- Nie mogę – wydobył się z niej zdławiony szept.
Przeklęłam pod nosem i wzięłam ją na plecy. Nie był to najlepszy pomysł bo takim sposobem szybciej zacznę tracić siły, moja koncentracja nad otoczeniem też znacznie się pogorszy, ale był to najszybszy sposób w jaki mogłyśmy się oddalić od tego miejsca. Czekanie aż nabierze sił mogłoby okazać się jeszcze gorsze.
Gnałam przez las sprawnie wymijając przeszkody, od czasu do czasu zwalniając żeby nabrać sił. Niedługo usłyszałam szum przejeżdżających aut. Na ostatnich metrach gnałam niemal na złamanie karku. Zatrzymałam się dopiero wtedy kiedy zobaczyłam rzekę twardego asfaltowego podłoża.
Poruszając się brzegiem lasu nie przeszłam nawet pięciu kilometrów kiedy zobaczyłam kilka aut na poboczu. Nie byłoby w tym nic interesującego gdyby nie fakt, że dwa z nich nie były mi obce. Czarny mercedes niewątpliwie należał do Karima, tak samo jak granatowe BMW było własnością Dastana. Nie wyczułam jednak obecności żadnego z nich. Zeszłam więc na pobocze aż do linii drzew. Zostawiłam dziewczynę w gęstych zaroślach nakazując jej być cicho, a sama zaczęłam się skradać do pojazdów. Kiedy byłam już blisko schowałam się za starą furgonetką obserwując co się dzieje. Zauważyłam kobietę i dwóch mężczyzn. Mężczyźni ze skupieniem wpatrywali się w ścianę lasu, a kobieta nerwowo wydeptywała ścieżkę. Byłam pewna, że to wilkołaki. Chwyciłam w dłoń pistolet. Nie miałam ani jednego naboju w magazynku, ale z doświadczenia wiedziałam, że sam widok broni robi paraliżujące wrażenie. Nikt nie mógł mieć pewności czy jest nabity, czy też nie. Mój ruch zwrócił jednak uwagę stojącego bliżej mężczyzny.
- Ktoś tu jest – ostrzegł resztę.
Przeklinając się w duchu są swoją nieuwagę wyszłam zza furgonetki. Rozeznając się w sytuacji wycelowałam w najbliższą osobę.
- Gdzie są wampiry – zapytałam.
Przez chwilę wpatrywali się we mnie nie wiedząc co zrobić. Pobudziłam ich nieco odbezpieczając broń.
- Ty jesteś Narya? - zapytała kobieta. - Gdzie moja córka? Gdzie jest Anita?!
Przyjrzałam się jej twarzy. Rzeczywiście była do niej podobna. Miała ten sam rudych odcień włosów i mały spiczasty nos. Wątpiłam też żeby aż tak dobrze mogła odgrywać troskę i rozpacz. Powoli opuściłam broń celując w podłoże.
- Jest trzysta metrów stąd za zaroślami – powiedziałam jej.
Bez chwili zastanowienia pobiegła we wskazane miejsce, a razem z nią młodszy z mężczyzn. Ten do którego przed chwilą celowałam wyjął telefon komórkowy i wybrał jeden z kontaktów.
- Gdzie są wampiry?
- Moment – powiedział do mnie, a zaraz potem do słuchawki: – Obydwie są u nas możecie wracać.... Tak, nic im nie jest... Czekamy.
Zakończył połączenie i schował aparat z powrotem do kieszeni jeansów.
- Byłaś Pod Wściekłym Psem razem z Liamem. Pamiętam cię.
Być może go kojarzyłam, ale w tej chwili było dla mnie ważniejsze coś innego.
- Gdzie są wampiry? - powtórzyłam.
- Razem z Liamem i kilkorgiem naszych znajomych. Poszli was szukać - powiedział. - Zaraz powinni wracać.
- Daj mi telefon.
Spojrzał na mnie jakby ważąc czy spełnić moje polecenie czy też nie, ale w końcu podał mi swoją komórkę. Oddaliłam się do mercedesa i oparłam się o jego maskę. Wybrałam numer Karima. Nie miałam odwagi zadzwonić bezpośrednio do brata.
- Tak? - jego głos był nienaturalnie roztargniony, jakby robił naraz kilka rzeczy.
- Wydostałam się, jestem przy autach.
Usłyszałam jak gdzieś w tle po drugiej stronie ktoś wypowiedział moje imię.
- Narya? Nic ci nie jest?
- Nie. U mnie wszystko w porządku.
- Dzięki bogu – westchnął. - Zaraz Będziemy
- Karim, czy u was wszystko dobrze?
- Jednej z wampirzyc nie udało się przeżyć, a druga jest ranna.
Przed oczami stanął mi widok drobnego i delikatnie zbudowanego dziewczęcego ciała brutalnie pogryzionego i poszarpanego przez wilkołacze zęby i pazury.
- Ingrid? Maria?
Imię wampirzyc z łamiącym głosem wydobyło się z mich ust, przy czym w gardle zaczęłam odczuwać dziwną twardą gulę. Z trwogą pomyślałam o Nathanie i o moim rozmwcy. W prawdzie nie przepadałam za Marią, ale jej także nie życzyłam źle. Karim nie zasługiwał na to żeby stracić ukochaną żonę.
- Nie, nie, z Marią i Ingrid wszystko w porządku. Miałem na myśli te dwie wampirzyce z którymi cię przetrzymywano. Zaczekaj tam na nas zaraz będziemy – powiedział i rozłączył się.
Ulga – dokładnie to poczułam kiedy zapewnił mnie, że nikomu nic nie jest.
- Jestem Jack, a to Margaret i Sebastian, brat Anity– powiedział mężczyzna, który pożyczył mi telefon. - Nie mieliśmy tu jeszcze takiego zamieszania. Dobrze, że to już koniec.
Oddałam telefon właścicielowi i spojrzałam na to jak w naszą stronę wraca trójka ludzi.
- Bywałam w znacznie gorszych sytuacjach – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Doprawdy?
Zignorowałam go. Uniosłam twarz do góry. Księżyc był prawie w pełni. Jego tarcza miała piękny srebrzystobiały kolor. Jego widok tak samo jak za każdym razem wprawiał mnie w dziwną melancholię i zadumę.
Udało mi się. Po raz kolejny w życiu mi się udało. Żyłam, wydostałam się z wilczej nory i uratowałam dziewczynę, której właściwie nie znałam. Byłam wykończona fizycznie i psychicznie. Jedyne o czym mogłam myśleć to żeby zobaczyć całego i zdrowego Dastana, wrócić do domu, wziąć prysznic i iść spać. Nic ponad to nie było mi potrzebne do szczęścia.
Wtem Jack poruszył się niespokojnie, a sekundę później sama usłyszałam wyraźnie szelest wzburzanych liści i dyszenie, które należało do dużego drapieżnika, być może nawet do kilku drapieżników. Odgłosy dobiegały ze strony od której przyszłam. Z furgonetki wyskoczyła Magaret.
- To Liam? - zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi bo sami zdezorientowani wpatrywali się przed siebie.
- Nie jest dobrze – mruknęłam i przygotowałam się do walki.
Odgłos równomiernych susów przybierał na sile, aż w końcu ujrzałam najpierw jednego, a kilka sekund później trzy inne wilkołaki. Spojrzałam na Jacka, był w czasie przemiany, ale do końca transformacji potrzebował jeszcze paru chwil.
Pierwszy z przybyłych wilkołaków wydał z siebie niski przerażający warkot, a następnie podniósł się ukazując swoją porośniętą błyszczącym jasnoszarym futrem, nieco humanoidalną postać. Przewyższał rozmiarami dorosłego mężczyznę. Wilkołacze pazury u łap i ociekające śliną zębiska sprawiały piorunujące wrażenie. Jego oczy wpatrywały się prosto we mnie. Ciężka łapa uniosła się w górę i postawiła pierwszy krok, a w ślad za nią podążyła druga. Pozostała trojka nie próżnując zaczęła nas okrążać. Niespodziewanie ktoś wystrzelił. Dostrzegłam obrzyna w rakach Margaret. Spudłowała za pierwszym razem, ale drugi nabój trafił celnie powalając bestię. Chwilowy paraliż nie trwał długo, przeistoczony Jack rzucił się do walki. Radził sobie w miarę sprawnie dopóki zmagał się tylko z jednym przeciwnikiem. Musiał jednak radzić sobie sam bo chwilowo miałam na głowie kroczącą w moją stronę monstrum. Pobiegłam w głąb lasu próbując odciągnąć go od drogi. Zmęczenie po wcześniejszej walce dawało mi się we znaki, ale nie poddawałam się chociaż wilk był coraz bliżej. W ostatniej chwili odskoczyłam na bok jednocześnie spadając z kilkumetrowego urwiska. Ledwo zdążyłam dojść do siebie, a już widziałam skaczącego na mnie wilkołaka z wystawionymi pazurami. Bez namysłu wycelowałam i rzuciłam w niego nożem, który wbił się prosto w rozdziawioną paszczę. Bestia krztusząc się z bólu i zwijając się w embrion runęła na ziemię przygniatając mi prawą rękę. Wyszarpnęłam się spod niego i wbiłam mu w serce zakrzywione ostrze przekręcając kilkakrotnie. Ten wilk był już martwy. Ostrożnie aby nie skaleczyć się o ostre zęby wyciągnęłam nóż z potężnej gardzieli i nie tracąc czasu zaczęłam wspinać się na osuwisko. Nie mogłam zostawić ich samych. W końcu pomimo bólu wydostałam się i pobiegłam pomóc reszcie. Od razu dostrzegłam nieruchome, futrzaste cielsko Jacka, dwa kolejne okrążały właśnie furgonetkę.
- Hej! – krzyknęłam aby odwrócić ich uwagę.
Udało się. Bestie spojrzały dokładnie na mnie. Mord w wilczych ślepiach był wyraźnie widoczny. Niski warkot wydobył się z głębi wielkich gardzieli. Byli rozwścieczeni do granic możliwości. Jeden z nich, jasnoszary i najprawdopodobniej największy, zbliżał się do mnie powoli obserwował każdy mój ruch tak samo jak ja śledziłam jego. W pewnym momencie, kiedy był już stosunkowo blisko, jego mięśnie zaczęły się stopniowo naprężać i być wyraźnie widoczne nawet pod warstwą sierści. W momencie kiedy powinien mnie zaatakować szarpnął się nagle w bok jakby coś odwróciło jego uwagę i go przestraszyło. Gruba szczecina na karku zjeżyła mu się jeszcze bardziej gdy z zarośli wyłonił się wilkołak o czarnej sierści wydający ostrzegawczy jednostajny odgłos. Podświadomie podejrzewałam, że to Liam. Nie zdążyłam nawet dobrze zarejestrować momentu kiedy dwa wilkołaki rzuciły się sobie do gardeł.
- Narya?! - zawołał znajomy głos.
Dastan był tuż za mną odciągnął mnie siłą na bok do Karima i Nathana. Starszy z nich trzymał kogoś na rękach. Potrzebowałam chwili żeby zrozumieć, że to jedna z zranionych wampirzyc. Powróciłam wzrokiem do kotłujących się wilków. Nad ich wielkimi ciałami unosiła się para. Pojedynek był podobny do walk psów z tą różnicą, że ta tutaj był znacznie bardziej brutalny. Odskakiwali od siebie tylko po to żeby doskoczyć do siebie jeszcze raz kłapiąc zębami i szarpiąc głowami na boki. Pijedynek był wyrównany. Obydwa osobniki nie były nowicjuszami. Każdy potrafił się bronić i atakować z zabójczą precyzją i zwinnością. Wchodzenie im w drogę byłoby równoznaczne z samobójstwem. W pewnym momencie ciemniejszy wilk, krzystając z okazji, naskoczył na jaśniejszego i zagłębił długie kły w karku przeciwnika. Głośne chrupnięcie momentalnie spowodowało, że stalowoszary wilk padł martwy prawie od razu przyjmując na powrót ludzką postać mężczyzny o jasnych długich włosach. Wygrany przez dłuższą chwilę dyszał nad martwym ciałem, a potem uniósł łeb i zawył przeciągle. Ujmujący ton dotykał głębi serca i ściskał je w paraliżującym strachu i niewypowiedzianym żalu. Był to dźwięk zwycięstwa i straty zarazem.
- Chodźmy stąd – powiedział Dastan stając tak żebym zasłonić mi widok. - To już koniec...
Cześć, cześć, Kochana!
OdpowiedzUsuńSpamownik usunęłam, bo w sumie był mi zbędny, więc powiadomienia o nowych notkach możesz śmiało pisać gdzie chcesz ;)
Wybacz mi, ale jestem potwornie zmęczona, ledwo co skończyłam czytać mega książkę (już na siłę, byleby dowiedzieć się co się stało na koniec) i szybciutko dodałam nowość na DC, dlatego też nowy rozdział przeczytam dopiero rano. Wtedy też postaram się napisać jakiś sensowny, ładny komentarz.
Pozdrawiam, całuję i dobranoc :D
Hej ;) tu Dafnee z sounds of soul ;) przeczytałam Twój komentarz i jeśli interesuje Cię wciąż moja twórczość, można znaleźć moje autorskie opowiadanie na http://taniec-demonow.blogspot.com ;) Na razie nie publikuję, gdyż sesja jest nieubłagana, ale rozdziałów jest 11, więc jest co przeczytać ;) kolejne pojawią się w okolicy końcówki lutego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Rozdział bardzo mi się podobał. Jest długi i przyjemnie spędziłam przy nim czas. Naprawdę jestem pełna podziwu... A może to po prostu zazdrość? Hmm... myślę, że jedno i drugie. Doprawdy uwielbiam Twoje sceny walki; są długie, szczegółowe i niebanalne. Ja tak nie potrafię i mimo prób nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się zrobić coś podobnego.
OdpowiedzUsuńNadal nie mogę przyzwyczaić się do Rafaela. Przez chwilę zastanawiałam się kto to, aż później stwierdziłam "ach, no tak" przy czym pacnęłam się w czoło.
Wybacz, że piszę dopiero teraz, ale ostatnio miałam sporo zajęć.
Z niecierpliwością czekam na kolejny epizod ;D
Pozdrawiam ;*
Na moim blogu pojawił się Rozdział 1. Początek wszystkiego cz.1
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania :)
http://historia-klanu-cullen.bloog.pl/
UsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog Awards - szczegóły na http://pragnienie-serca.blogspot.com/. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń