21 wrz 2012

Rozdział 2

Znajoma twarz

     Ból ustąpił. Czułam ogarniający mnie niepokój i strach, ale ten okropny ból wreszcie zniknął. Sztorm na morzu się skończył i nastąpiła cisza. Byłam jak ocean szarpany przez wiatr i burzę w który ciskały rozwścieczone błyskawice. Kiedy już myślałam, że ten koszmar nie minie, niebo zaczęło się przejaśniać. Wciąż się jednak bałam, że to nie jest koniec, że to nabieranie powietrza w płuca przed ostatecznym skokiem w bezkresną otchłań z której nie ma powrotu.
Może Bogowie zdecydowali, że mogę wstąpić do ich królestwa i zostać pośród nich. Mam nadzieję, że odkupiłam swoje winy i jednak na to zasłużyłam.
     Ale jestem. Czuję. Czy to znaczy, że żyję?
Spróbowałam odnaleźć moje ciało, sprawdzić w jakim stanie jestem.
Muszę choć zacisnąć dłoń, taka prosta czynność, a sprawia tak wiele trudności i kłopotu.
Ból wrócił. Nie mógł się on równać z tym z polany, ale nie był na tyle silny by zniechęcić do dalszych prób. Mimo wszystko był to dobry znak. Skoro coś fizycznie odczuwałam znaczyło to, że żyję. Tak, tylko życie na tym świecie sprawia ból. Śmierć jest podobno pusta, nijaka, łatwa i spokojna, a wcale tak się nie czułam.
Co mogę zrobić żeby wreszcie przestać cierpieć?
Ile mam jeszcze znosić?
Czy kiedyś uda mi się wyjść z tego impasu?
  Otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam przez pierwszą sekundę to oślepiający jasny blask, potem wzrok przystosował się do ciepłych kolorów. Patrzyłam w sufit, biały i gładki.
     Jeśli znajdowałam się w szpitalu to nie będzie się łatwo z niego wydostać w moim obecnym stanie. Pewnie już odkryli, że mój organizm pracuje na innych zasadach niż ten u przeciętnego człowieka. Będę musiała zatuszować tak wiele dowodów. Czekało mnie dużo pracy.
     Coś tu jednak nie pasowało i nie mogłam sobie uzmysłowić co to takiego. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Coś kazało mi stąd szybko uciekać pomijając i nie zwracając uwagi na to, że nawet najmniejszy ruch powoduje ból. Tak bardzo nie znoszę bezradności i niepewności.
 Nagle rozmazany cień przesunął się przed moimi oczami i dotknął mojej twarzy. Ciepły, miły dotyk który już skądś znałam, który tak bardzo lubiłam i którego potrzebowałam. Ciepło muskało moje czoło następnie powędrowało na skroń i policzek żeby zatrzymać się dłużej na podbródku. Wciągnęłam głęboko powietrze. Zapach który poczułam był mi tak dobrze znany i tak mi bliski. Był to także pierwszy zapach który świadomie rozpoznałam po przebudzeniu, przywodził na myśl zapach naftalinowych kulek. Dla mnie był naprawdę przyjemny. Tak pachniała tylko jedna osoba na tym świecie. Moja ostoja spokoju, jedyna osoba potrafiąca przegnać najstraszniejsze koszmary kiedy byłam jeszcze dzieckiem.
     - Witaj wśród żywych, księżniczko - powiedział.
Obróciłam się w stronę skąd dochodził głos. Reakcja ciała była natychmiastowa. W tym samym momencie gdy mój umysł żądał zobaczenia ukochanego dziadka, ciało w sprzeciwie reagowało bólem. Musiałam jednak zobaczyć to łagodne, poczciwe oblicze.
     Dziadek siedział spokojnie na brzegu łózka i wpatrywał się we mnie. Wyraz mojej twarzy musiał zadawać mu nieme pytanie bo za chwilę zaczął wyjaśniać:
    - To nie ja cię znalazłem. Miałaś sporo szczęścia, że w pobliżu byli moi starzy znajomi. To oni mnie zawiadomili.
Zaczęłam w myślach przeliczać osoby które mogłyby teraz znajdować się w pobliżu i są tak dobrymi wojownikami lub tak dobrymi magami aby pokonać licza. Elian? Tus? Kryspin? A może Michaił? Tylko z nimi miałam okazję się spotkać w ciągu ostatnich trzech lat.
     - Później ci ich przedstawię, ale teraz musisz odpoczywać i nabierać sił – Leż, a ja przyniosę ci amrytę.
Starszy jegomość wstał i poszedł do stolika po najlepszy jak dla mnie napój na świecie. To elficki napar z nektaru kwiatów z odrobiną cynamonu i przypraw korzennych, jest słodki, a jego zapach aromatyczny i delikatny.
W oczekiwaniu na napój zaczęłam przyglądać się nieznanemu pomieszczeniu. Było przestronne i ładne, kolorem dominującym była zieleń na ścianach. Jedna ze ścian była biblioteczką książek i płyt winylowych. To z pewnością nie był szpital. To pokój urządzony w typowo męskim stylu.
Podniosłam się na łokciach i oparłam o jego wezgłowie żeby zobaczyć pomieszczenie z lepszej perspektywy. Starałam się nie myśleć o bólu.
     Mój wzrok zatrzymał się na dywaniku koło biurka. Leżało tam stare wilczysko o imieniu Harma. Należał on do dziadka i nigdy się od niego nie oddalał, zawsze czuwał przy swoim właścicielu.
     Dziadek wrócił z napojem i podał mi kubek. Chwyciłam go i zaczęłam chciwie wypijać jego zawartość niczym małe dziecko, które dostało swój ulubiony smakołyk. Złoty nektar napełniał mnie ciepłem i stróżką energii. Poczułam się o niebo lepiej.
Spojrzałam na dziadka i uświadomiłam sobie, że widzimy się po raz pierwszy od kilku lat. Rozstaliśmy się wtedy w kłótni. Uciekłam bez słowa pożegnania i nikogo nie uprzedziłam. Po prostu zniknęłam zabierając ze sobą tylko swoją przyjaciółkę Ivy.
     - Przepraszam - wydukałam do niego i spuściłam wzrok. - Przepraszam, że odeszłam. Nie powinnam. Wiem, że muszę się ciebie słuchać i wypełniać twoje rozkazy. Ja wiem że ty zawsze chciałeś dla mnie dobrze - podniosłam z powrotem wzrok na niego. Jego mina nie mówiła nic. - Zrobię wszystko czego zażądasz, ale proszę cię ja go nie chcę, nie każ mi go poślubić.
     Ledwo mogłam to powiedzieć. Nadal trudno było mi myśleć o tym wszystkim co zrobił mi Adam. O tym jak mnie przez lata oszukiwał. Wiem, ja również nie byłam bez skazy, ale nigdy nie traktowałam swojego byłego narzeczonego tak jak on traktował mnie. Nie mogłam o tym wszystkim zapomnieć.
     - Skoro go nie chcesz, to nie. To ja powinienem cię prosić żebyś wybaczyła zrzędliwemu staruchowi. Moje czasy już minęły. Już nikt nie wybiera swoim dzieciom małżonków. Miałaś prawo tak zareagować - patrzył na mnie ze skruchą. Nie mogłam mu nie wybaczyć skoro i tak wcześniej to ja go przepraszałam. Wyciągnęłam ku niemu rękę i ścisnęłam.
     - Ja nie uciekam bez zawiadomienia, a ty nie będziesz szukać mi męża.
     - Niech i tak będzie, Księżniczko - powiedział z uśmiechem, ale zaraz dodał: - Pragnąłbym jednak żebyś zrobiła sobie trochę wolnego. Od tak dawna nie miałaś przerwy.
     - Nie potrzebuję przerwy. Już za parę dni będę jak nowo narodzona. Po ranach nie zostanie ani śladu. Wiesz, że na mnie wszystko goi się błyskawicznie.
Nie mogłam ukryć frustracji z tego powodu, że chciał mnie odstawić na półkę jak jakąś ozdobę. Zbyt długo walczyłam o niezależność i samodzielność.
     Mina mu znów stężała. Nigdy nie mogliśmy dojść razem do porozumienia w tej kwestii. Chciał żebym zachowywała się jak dama, za przykład stawiał mi ciągle matkę. Nie znosiłam kiedy mnie do niej porównywano. Różniłyśmy się jak ogień i woda, jak zresztą wskazywały na to nasze imiona. Miałam być jej kopią? Jak skoro zmarła zanim skończyłam siedem lat? Zawsze chciałam walczyć, być odważna jak mój ojciec, a nie słaba i bezbronna jak matka.
     - Nie zdołasz ocalić wszystkich – powiedział nagle patrząc mi głęboko w oczy. - Nie możesz i nie zdołasz mieć nad wszystkim kontroli, Naryo. My tylko trzymamy rękę na pulsie, kontrolujemy to wszystko żebyśmy my i ludzie mogli funkcjonować normalnie.
Śledziłam jego twarz. Te stare mądre oczy przewiercały mnie na wylot. Patrzał tak chwilę, ale zaraz się rozpogodził.
- Twój ojciec był moim ukochanym dzieckiem. Pokładałem w nim wielkie nadzieje. Rand miał przejąć moje obowiązki więc oczekiwałem od niego wiele. Zbyt wiele - zamilkł na chwilę.
Już miałam się odezwać żeby o nic się nie obwiniał, ale przerwał mi w pół słowa stanowczym gestem ręki.
- Wysyłałem go z jednego miejsca w drugie, bez przerwy, bez odpoczynku. Oczywiście nigdy się nie uskarżał, że jestem zbyt surowy. Przez własną głupotę doprowadziłem do jego śmierci. Teraz już nie popełnię tego błędu. Chciałbym żebyś została tutaj z moimi przyjaciółmi. Poznałem ich dzięki twojej matce, oni byli jej jak rodzina przez wiele długich lat. Zrób więc małą przysługę siwemu staruszkowi i zostań wśród nich choć na parę miesięcy. Uspokój moje sumienie.
     Mam zostać z jego przyjaciółmi, ludźmi których nie znam, nie znam ich zwyczajów i to przez jak to określił nędzne "parę miesięcy"? I co mogłam powiedzieć?
     Wciąż miał wyrzuty sumienia z powodu śmierci syna, mój brat Velkan na samą myśl o tym, że w przyszłości będzie królem zalewał się zimnym potem i nie jest specjalnie chętny do objęcia tego stanowiska co oznacza, że wielowiekowa tradycja wisi na włosku, ja też mu przysparzam coraz to nowszych problemów i rozterek, dodatkowo ma na głowie masę innych obowiązków.... Nie, nie mogłam mu już więcej utrudniać życia. Choć mam już wiele lat to nadeszła chwila żeby dorosnąć naprawdę. A skoro taka była wola króla.
     - Zostanę - uśmiechnęłam się do niego promiennie. - Powiedz kiedy poznam swojego rycerza w złotej zbroi?
Dziadek nic nie odpowiedział, obrócił tylko głowę w stronę biurka gdzie leżało poczciwe wilczysko przysłuchujące się naszej rozmowie, wywracające ślepia to na mnie to na swojego pana, który wreszcie raczył odpowiedzieć na moje pytanie:
     - Najpierw nabierzesz sił i spokoju, a potem ci ich przestawię. Wszystko po kolei moja Księżniczko.

~~*~~

     Całą wczorajszą noc spędziliśmy z dziadkiem na sielankowej rozmowie o wszystkim i o niczym. Okazało się, że razem z nim jest moja stara poczciwa niania – Prudencja. Przez cały wieczór faszerowała mnie różnymi ziołami i naparami. Niektóre były naprawdę ohydne i wolałam nie myśleć o tym czego użyto aby stworzyć obrzydliwą, brunatną, galaretowatą breję czy szaro-biały wilgotny proszek z których to połączenia powstało paskudne coś co zaczęło bulgotać i parować. Naprawdę musiałam użyć całej siły woli aby to przełknąć, a potem jeszcze więcej samozaparcia żeby tego nie zwymiotować. Ale plusem było to, że ten lek naprawdę mi pomógł. W parę godzin stałam na nogach.
     W sumie ten przysmak był ostatnią zapamiętaną przeze mnie atrakcją wczorajszego wieczoru.
Wcześniej, zanim zasnęłam, dowiedziałam się, że to fatalne w skutkach zdarzenie na polanie miało miejsce tydzień temu co oznaczało, że byłam nieprzytomna przez całe siedem dni, a dziadek jest tu od wczoraj, co z kolej oznaczało, że przeze mnie marnuje już drugi dzień.
Bardzo mnie to zdenerwowało bo z mojego powodu król Roch zaniedbywał swoje obowiązki. Na nic zdały się moje wypominania, że jako król ma na głowie masę ważniejszych spraw niż niańczenie niesfornej wnuczki. Niestety, jak to już bywa w mojej rodzinie jesteśmy bardzo, bardzo uparci. Na moje oburzenie odpowiadał tym, że Velkan jako jego następca musi nauczyć się odpowiedzialności i radzić sobie sam.
W końcu to ja musiałam odpuścić.
     Dowiedziałam się, że miejscem w której znajdował się ten dom było Anchorage miasto na południu stanu Alaska. Domownicy opiekowali się mną dopóki nie przybył dziadek wstępnie lecząc moje rany.
Oglądałam właśnie dzieło licza w przy pokojowej łazience. Musiałam przyznać, że mój nowy nabytek na plecach był naprawdę przerażający.
     Trzy ślady pazurów w poprzek pleców, od prawej łopatki aż do dolnej części lewej strony lędźwi. Gdy zobaczyłam to w lustrze pomyślałam, że miałam cholernie dużo szczęścia, a ktoś inny cholernie dużo szycia. Na szczęście moje rany zawsze goiły się bardzo szybko, to też jak na razie co moje plecy zdobiły różowe prążki. Znamiona powinny jednak zniknąć po jakimś czasie. Cóż, na moim ciele nie zostawały nigdy żadne ślady po walkach, choć powinno ich być sporo. Wybita ręka pracowała już w miarę normalnie, czasami tylko coś złowieszczo chrupało w stawie.
     Zbliżało się popołudnie. Dziadek gdzieś poszedł, a ja zostałam sama ze swoim odbiciem w lustrze i nianią, która miała mnie nie wypuszczać z pokoju. Jeślibym zechciała mogłabym bez problemu wyjść. Nawet w tym stanie byłam silniejsza od starszej pani, ale ostatecznie odsunęłam się od tego pomysłu. I tak nadużywałam gościnności gospodarzy. Usłyszałam pukanie do drzwi, podniosłam z ziemi i założyłam koszulkę nocną którą wcześniej miałam na sobie, włożyłam też szlafrok. Z umywalki wzięłam sztylet, który znalazłam w torbie dziadka. Zawsze nosiłam przy sobie jakąś broń, nie miałam zamiaru rezygnować z tego przyzwyczajenia ani teraz, ani w najbliższym czasie.
Z bronią w ręku pomaszerowałam do drzwi.
     - Kto tam?
     - To ja złotko, Prudencja.
     Wpuściłam ją do środka.
Spojrzała na mnie wielkimi oczyma i dopiero wtedy zorientowałam się, że trzymam sztylet na widoku. Szybko wsadziłam go do kieszeni. Zauważyłam, że miała ze sobą pokaźnych rozmiarów pakunek. Stanęła do mnie przodem. Była naprawdę małą,wysuszoną kobieciną.
     - Wybierałam te ciuchy z twojej szafy, na pewno pasują. Nic się nie zmieniłaś.
Wysypałam zawartość torby i usiadłam na łóżku przeglądając porozrzucane ubrania.
     Oczywiście kierowałam się swoją odwieczną zasadą: po pierwsze musi być wygodnie i nie krępować ruchów, po drugie nie mogę się rzucać w oczy i ostatnie trzecie: musi być ładne byle zgadzało się z punktem 1 i 2. Padło na szarą bluzkę bokserkę, czarne, obcisłe, ale elastyczne spodnie no i oczywiście bieliznę. Po chwilowym namyśle wzięłam też ciemnozielony zapinany sweter i oficerki na delikatnym obcasie. Moje stare ciuchy. Niania dobrze wiedziała które mi się przydają.
     - Dziękuję za pani fatygę i za opiekę.
Przytuliłam się do niej. Naprawdę ją lubiłam. Zawsze ją uważałam za babcię zastępczą.
Do pokoju wszedł dziadek, a razem z nim wtargnęła silna woń lawendy, która zagłuszała jakiś inny zapach. Niestety nie mogłam go zidentyfikować i to właśnie przez lawendę. Coś chciał przede mną ukryć.
     - Dziękuję za pomoc, gdyby nie pani to nie wiem co bym zrobił.
     - To żaden problem Rochu, chcę tylko żeby ta niesforna dziewucha wreszcie była bezpieczna. Nie podoba mi się tylko twój dobór przyjaciół...
     - Prudencjo – przerwał jej w połowie zdania. - Ja także chcę jej bezpieczeństwa. A teraz pozwól, że zostaniemy już z Naryą na osobności.
     - O tak. Bardzo chętnie stąd pójdę. O niczym innym nie marzę Rochu. Poczekam na ciebie na zewnątrz. A ty moje dziecko – wskazała na mnie palcem – pilnuj się.
     Po tym ostrzeżeniu kobieta wyszła zabierając ze sobą swoją torbę. Ta kobieta nie obawiała się niczego, miała swoje własne drogi.
     - No to o czym chcesz ze mną rozmawiać? - zapytałam gdy zostaliśmy sami.
     - Idź się ubierz. Wszyscy na ciebie czekają na dole. I pamiętaj, zaufaj mi.
O nic więcej nie pytałam. Posłusznie wykonałam polecenie. Kiedy byłam już gotowa przeszłam z łazienki do pokoju, ale po dziadku nie było ani śladu. Czekać aż po mnie przyjdzie czy iść na dół sama? Ciekawość była większa więc postawiłam na to drugie. Kiedy wyszłam na korytarz ogarnęło mnie dziwne przeczucie kilka kroków dalej do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach, a wraz z nim energia.
Znałam ten zapach oraz ten rodzaj energii także i to bardzo dobrze.
     Oznaczały one tylko jedno – kłopoty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy