Znajoma twarz
Ból ustąpił. Czułam ogarniający mnie
niepokój i strach, ale ten okropny ból wreszcie zniknął. Sztorm
na morzu się skończył i nastąpiła cisza. Byłam jak ocean
szarpany przez wiatr i burzę w który ciskały rozwścieczone
błyskawice. Kiedy już myślałam, że ten koszmar nie minie, niebo
zaczęło się przejaśniać. Wciąż się jednak bałam, że to nie
jest koniec, że to nabieranie powietrza w płuca przed ostatecznym
skokiem w bezkresną otchłań z której nie ma powrotu.
Może
Bogowie zdecydowali, że mogę wstąpić do ich królestwa i zostać
pośród nich. Mam nadzieję, że odkupiłam swoje winy i jednak na
to zasłużyłam.
Ale jestem. Czuję. Czy
to znaczy, że żyję?
Spróbowałam odnaleźć moje ciało,
sprawdzić w jakim stanie jestem.
Muszę choć zacisnąć dłoń,
taka prosta czynność, a sprawia tak wiele trudności i kłopotu.
Ból wrócił. Nie mógł się on równać z tym z polany, ale
nie był na tyle silny by zniechęcić do dalszych prób. Mimo
wszystko był to dobry znak. Skoro coś fizycznie odczuwałam
znaczyło to, że żyję. Tak, tylko życie na tym świecie sprawia
ból. Śmierć jest podobno pusta, nijaka, łatwa i spokojna, a wcale
tak się nie czułam.
Co mogę zrobić żeby wreszcie przestać
cierpieć?
Ile mam jeszcze znosić?
Czy kiedyś uda mi się wyjść z tego impasu?
Otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam przez pierwszą sekundę to
oślepiający jasny blask, potem wzrok przystosował się do ciepłych
kolorów. Patrzyłam w sufit, biały i gładki.
Jeśli znajdowałam się w szpitalu to nie będzie się łatwo z
niego wydostać w moim obecnym stanie. Pewnie już odkryli, że mój
organizm pracuje na innych zasadach niż ten u przeciętnego
człowieka. Będę musiała zatuszować tak wiele dowodów. Czekało
mnie dużo pracy.
Coś tu jednak nie
pasowało i nie mogłam sobie uzmysłowić co to takiego. Ogarnęło
mnie dziwne uczucie. Coś kazało mi stąd szybko uciekać pomijając
i nie zwracając uwagi na to, że nawet najmniejszy ruch powoduje
ból. Tak bardzo nie znoszę bezradności i niepewności.
Nagle rozmazany cień przesunął się przed moimi oczami i
dotknął mojej twarzy. Ciepły, miły dotyk który już skądś
znałam, który tak bardzo lubiłam i którego potrzebowałam. Ciepło
muskało moje czoło następnie powędrowało na skroń i policzek
żeby zatrzymać się dłużej na podbródku. Wciągnęłam głęboko
powietrze. Zapach który poczułam był mi tak dobrze znany i tak mi
bliski. Był to także pierwszy zapach który świadomie rozpoznałam
po przebudzeniu, przywodził na myśl zapach naftalinowych kulek. Dla
mnie był naprawdę przyjemny. Tak pachniała tylko jedna osoba na
tym świecie. Moja ostoja spokoju, jedyna osoba potrafiąca przegnać
najstraszniejsze koszmary kiedy byłam jeszcze dzieckiem.
- Witaj wśród żywych, księżniczko - powiedział.
Obróciłam się w stronę skąd dochodził głos. Reakcja ciała
była natychmiastowa. W tym samym momencie gdy mój umysł żądał
zobaczenia ukochanego dziadka, ciało w sprzeciwie reagowało bólem.
Musiałam jednak zobaczyć to łagodne, poczciwe oblicze.
Dziadek siedział spokojnie na brzegu łózka i
wpatrywał się we mnie. Wyraz mojej twarzy musiał zadawać mu nieme
pytanie bo za chwilę zaczął wyjaśniać:
-
To nie ja cię znalazłem. Miałaś sporo szczęścia, że w pobliżu
byli moi starzy znajomi. To oni mnie zawiadomili.
Zaczęłam w myślach przeliczać osoby które mogłyby teraz
znajdować się w pobliżu i są tak dobrymi wojownikami lub tak
dobrymi magami aby pokonać licza. Elian? Tus? Kryspin? A może
Michaił? Tylko z nimi miałam okazję się spotkać w ciągu
ostatnich trzech lat.
- Później ci
ich przedstawię, ale teraz musisz odpoczywać i nabierać sił –
Leż, a ja przyniosę ci amrytę.
Starszy jegomość wstał i poszedł do stolika po najlepszy
jak dla mnie napój na świecie. To elficki napar z nektaru kwiatów
z odrobiną cynamonu i przypraw korzennych, jest słodki, a jego
zapach aromatyczny i delikatny.
W oczekiwaniu na napój zaczęłam
przyglądać się nieznanemu pomieszczeniu. Było przestronne i
ładne, kolorem dominującym była zieleń na ścianach. Jedna ze
ścian była biblioteczką książek i płyt winylowych. To z
pewnością nie był szpital. To pokój urządzony w typowo męskim
stylu.
Podniosłam się na łokciach i oparłam o jego wezgłowie
żeby zobaczyć pomieszczenie z lepszej perspektywy. Starałam się
nie myśleć o bólu.
Mój wzrok
zatrzymał się na dywaniku koło biurka. Leżało tam stare
wilczysko o imieniu Harma. Należał on do dziadka i nigdy się od
niego nie oddalał, zawsze czuwał przy swoim właścicielu.
Dziadek wrócił z napojem i podał mi kubek. Chwyciłam go i
zaczęłam chciwie wypijać jego zawartość niczym małe dziecko,
które dostało swój ulubiony smakołyk. Złoty nektar napełniał
mnie ciepłem i stróżką energii. Poczułam się o niebo lepiej.
Spojrzałam na dziadka i uświadomiłam sobie, że widzimy się
po raz pierwszy od kilku lat. Rozstaliśmy się wtedy w kłótni.
Uciekłam bez słowa pożegnania i nikogo nie uprzedziłam. Po prostu
zniknęłam zabierając ze sobą tylko swoją przyjaciółkę
Ivy.
- Przepraszam - wydukałam do niego
i spuściłam wzrok. - Przepraszam, że odeszłam. Nie powinnam.
Wiem, że muszę się ciebie słuchać i wypełniać twoje rozkazy.
Ja wiem że ty zawsze chciałeś dla mnie dobrze - podniosłam z
powrotem wzrok na niego. Jego mina nie mówiła nic. - Zrobię
wszystko czego zażądasz, ale proszę cię ja go nie chcę, nie każ
mi go poślubić.
Ledwo mogłam to powiedzieć. Nadal trudno było mi myśleć o tym
wszystkim co zrobił mi Adam. O tym jak mnie przez lata oszukiwał.
Wiem, ja również nie byłam bez skazy, ale nigdy nie traktowałam
swojego byłego narzeczonego tak jak on traktował mnie. Nie mogłam
o tym wszystkim zapomnieć.
-
Skoro go nie chcesz, to nie. To ja powinienem cię prosić żebyś
wybaczyła zrzędliwemu staruchowi. Moje czasy już minęły. Już
nikt nie wybiera swoim dzieciom małżonków. Miałaś prawo tak
zareagować - patrzył na mnie ze skruchą. Nie mogłam mu nie
wybaczyć skoro i tak wcześniej to ja go przepraszałam. Wyciągnęłam
ku niemu rękę i ścisnęłam.
- Ja nie
uciekam bez zawiadomienia, a ty nie będziesz szukać mi męża.
- Niech i tak będzie, Księżniczko -
powiedział z uśmiechem, ale zaraz dodał: - Pragnąłbym jednak
żebyś zrobiła sobie trochę wolnego. Od tak dawna nie miałaś
przerwy.
- Nie potrzebuję przerwy. Już
za parę dni będę jak nowo narodzona. Po ranach nie zostanie ani
śladu. Wiesz, że na mnie wszystko goi się błyskawicznie.
Nie mogłam ukryć frustracji z tego powodu, że chciał mnie
odstawić na półkę jak jakąś ozdobę. Zbyt długo walczyłam o
niezależność i samodzielność.
Mina
mu znów stężała. Nigdy nie mogliśmy dojść razem do
porozumienia w tej kwestii. Chciał żebym zachowywała się jak
dama, za przykład stawiał mi ciągle matkę. Nie znosiłam kiedy
mnie do niej porównywano. Różniłyśmy się jak ogień i woda, jak
zresztą wskazywały na to nasze imiona. Miałam być jej kopią? Jak
skoro zmarła zanim skończyłam siedem lat? Zawsze chciałam
walczyć, być odważna jak mój ojciec, a nie słaba i bezbronna jak
matka.
- Nie zdołasz ocalić wszystkich
– powiedział nagle patrząc mi głęboko w oczy. - Nie możesz i
nie zdołasz mieć nad wszystkim kontroli, Naryo. My tylko trzymamy
rękę na pulsie, kontrolujemy to wszystko żebyśmy my i ludzie
mogli funkcjonować normalnie.
Śledziłam jego twarz.
Te stare mądre oczy przewiercały mnie na wylot. Patrzał tak
chwilę, ale zaraz się rozpogodził.
- Twój ojciec był moim ukochanym dzieckiem. Pokładałem w
nim wielkie nadzieje. Rand miał przejąć moje obowiązki więc
oczekiwałem od niego wiele. Zbyt wiele - zamilkł na chwilę.
Już miałam się odezwać żeby o nic się nie obwiniał,
ale przerwał mi w pół słowa stanowczym gestem ręki.
- Wysyłałem go z jednego miejsca w drugie, bez przerwy, bez
odpoczynku. Oczywiście nigdy się nie uskarżał, że jestem zbyt
surowy. Przez własną głupotę doprowadziłem do jego śmierci.
Teraz już nie popełnię tego błędu. Chciałbym żebyś została
tutaj z moimi przyjaciółmi. Poznałem ich dzięki twojej matce, oni
byli jej jak rodzina przez wiele długich lat. Zrób więc małą
przysługę siwemu staruszkowi i zostań wśród nich choć na parę
miesięcy. Uspokój moje sumienie.
Mam
zostać z jego przyjaciółmi, ludźmi których nie znam, nie znam
ich zwyczajów i to przez jak to określił nędzne "parę
miesięcy"? I co mogłam powiedzieć?
Wciąż miał wyrzuty sumienia z powodu śmierci syna, mój brat
Velkan na samą myśl o tym, że w przyszłości będzie królem
zalewał się zimnym potem i nie jest specjalnie chętny do objęcia
tego stanowiska co oznacza, że wielowiekowa tradycja wisi na włosku,
ja też mu przysparzam coraz to nowszych problemów i rozterek,
dodatkowo ma na głowie masę innych obowiązków.... Nie, nie mogłam
mu już więcej utrudniać życia. Choć mam już wiele lat to
nadeszła chwila żeby dorosnąć naprawdę. A skoro taka była wola
króla.
- Zostanę - uśmiechnęłam się
do niego promiennie. - Powiedz kiedy poznam swojego rycerza w złotej
zbroi?
Dziadek nic nie odpowiedział, obrócił tylko głowę w
stronę biurka gdzie leżało poczciwe wilczysko przysłuchujące się
naszej rozmowie, wywracające ślepia to na mnie to na swojego pana,
który wreszcie raczył odpowiedzieć na moje pytanie:
- Najpierw nabierzesz sił i spokoju, a potem ci ich przestawię.
Wszystko po kolei moja Księżniczko.
~~*~~
Całą wczorajszą noc spędziliśmy z dziadkiem na sielankowej rozmowie o wszystkim i o niczym. Okazało się, że razem z nim jest moja stara poczciwa niania – Prudencja. Przez cały wieczór faszerowała mnie różnymi ziołami i naparami. Niektóre były naprawdę ohydne i wolałam nie myśleć o tym czego użyto aby stworzyć obrzydliwą, brunatną, galaretowatą breję czy szaro-biały wilgotny proszek z których to połączenia powstało paskudne coś co zaczęło bulgotać i parować. Naprawdę musiałam użyć całej siły woli aby to przełknąć, a potem jeszcze więcej samozaparcia żeby tego nie zwymiotować. Ale plusem było to, że ten lek naprawdę mi pomógł. W parę godzin stałam na nogach.
W sumie ten przysmak był ostatnią
zapamiętaną przeze mnie atrakcją wczorajszego wieczoru.
Wcześniej, zanim zasnęłam, dowiedziałam się, że to fatalne
w skutkach zdarzenie na polanie miało miejsce tydzień temu co
oznaczało, że byłam nieprzytomna przez całe siedem dni, a dziadek
jest tu od wczoraj, co z kolej oznaczało, że przeze mnie marnuje
już drugi dzień.
Bardzo mnie to zdenerwowało bo z mojego
powodu król Roch zaniedbywał swoje obowiązki. Na nic zdały się
moje wypominania, że jako król ma na głowie masę ważniejszych
spraw niż niańczenie niesfornej wnuczki. Niestety, jak to już bywa
w mojej rodzinie jesteśmy bardzo, bardzo uparci. Na moje oburzenie
odpowiadał tym, że Velkan jako jego następca musi nauczyć się
odpowiedzialności i radzić sobie sam.
W końcu to ja musiałam
odpuścić.
Dowiedziałam się, że
miejscem w której znajdował się ten dom było Anchorage miasto na
południu stanu Alaska. Domownicy opiekowali się mną dopóki nie
przybył dziadek wstępnie lecząc moje rany.
Oglądałam właśnie
dzieło licza w przy pokojowej łazience. Musiałam przyznać, że
mój nowy nabytek na plecach był naprawdę przerażający.
Trzy ślady pazurów w poprzek pleców, od prawej łopatki aż do
dolnej części lewej strony lędźwi. Gdy zobaczyłam to w lustrze
pomyślałam, że miałam cholernie dużo szczęścia, a ktoś inny
cholernie dużo szycia. Na szczęście moje rany zawsze goiły się
bardzo szybko, to też jak na razie co moje plecy zdobiły różowe
prążki. Znamiona powinny jednak zniknąć po jakimś czasie. Cóż,
na moim ciele nie zostawały nigdy żadne ślady po walkach, choć
powinno ich być sporo. Wybita ręka pracowała już w miarę
normalnie, czasami tylko coś złowieszczo chrupało w stawie.
Zbliżało się popołudnie. Dziadek gdzieś poszedł, a
ja zostałam sama ze swoim odbiciem w lustrze i nianią, która miała
mnie nie wypuszczać z pokoju. Jeślibym zechciała mogłabym bez
problemu wyjść. Nawet w tym stanie byłam silniejsza od starszej
pani, ale ostatecznie odsunęłam się od tego pomysłu. I tak
nadużywałam gościnności gospodarzy. Usłyszałam pukanie do
drzwi, podniosłam z ziemi i założyłam koszulkę nocną którą
wcześniej miałam na sobie, włożyłam też szlafrok. Z umywalki
wzięłam sztylet, który znalazłam w torbie dziadka. Zawsze nosiłam
przy sobie jakąś broń, nie miałam zamiaru rezygnować z tego
przyzwyczajenia ani teraz, ani w najbliższym czasie.
Z bronią w
ręku pomaszerowałam do drzwi.
- Kto
tam?
- To ja złotko, Prudencja.
Wpuściłam ją do środka.
Spojrzała na mnie wielkimi oczyma i dopiero wtedy
zorientowałam się, że trzymam sztylet na widoku. Szybko wsadziłam
go do kieszeni. Zauważyłam, że miała ze sobą pokaźnych
rozmiarów pakunek. Stanęła do mnie przodem. Była naprawdę
małą,wysuszoną kobieciną.
-
Wybierałam te ciuchy z twojej szafy, na pewno pasują. Nic się nie
zmieniłaś.
Wysypałam zawartość torby i usiadłam na łóżku
przeglądając porozrzucane ubrania.
Oczywiście kierowałam się swoją odwieczną zasadą: po pierwsze
musi być wygodnie i nie krępować ruchów, po drugie nie mogę się
rzucać w oczy i ostatnie trzecie: musi być ładne byle zgadzało
się z punktem 1 i 2. Padło na szarą bluzkę bokserkę, czarne,
obcisłe, ale elastyczne spodnie no i oczywiście bieliznę. Po
chwilowym namyśle wzięłam też ciemnozielony zapinany sweter i
oficerki na delikatnym obcasie. Moje stare ciuchy. Niania dobrze
wiedziała które mi się przydają.
-
Dziękuję za pani fatygę i za opiekę.
Przytuliłam się do niej. Naprawdę ją lubiłam. Zawsze ją
uważałam za babcię zastępczą.
Do pokoju wszedł dziadek,
a razem z nim wtargnęła silna woń lawendy, która zagłuszała
jakiś inny zapach. Niestety nie mogłam go zidentyfikować i to
właśnie przez lawendę. Coś chciał przede mną ukryć.
- Dziękuję za pomoc, gdyby nie pani to nie wiem co bym zrobił.
- To żaden problem Rochu, chcę tylko żeby ta niesforna dziewucha
wreszcie była bezpieczna. Nie podoba mi się tylko twój dobór
przyjaciół...
- Prudencjo – przerwał
jej w połowie zdania. - Ja także chcę jej bezpieczeństwa. A teraz
pozwól, że zostaniemy już z Naryą na osobności.
- O tak. Bardzo chętnie stąd pójdę. O niczym innym nie marzę
Rochu. Poczekam na ciebie na zewnątrz. A ty moje dziecko –
wskazała na mnie palcem – pilnuj się.
Po tym ostrzeżeniu kobieta wyszła zabierając ze sobą swoją
torbę. Ta kobieta nie obawiała się niczego, miała swoje własne
drogi.
- No to o czym chcesz ze mną
rozmawiać? - zapytałam gdy zostaliśmy sami.
- Idź się ubierz. Wszyscy na ciebie czekają na dole. I pamiętaj,
zaufaj mi.
O nic więcej nie pytałam. Posłusznie wykonałam polecenie.
Kiedy byłam już gotowa przeszłam z łazienki do pokoju, ale po
dziadku nie było ani śladu. Czekać aż po mnie przyjdzie czy iść
na dół sama? Ciekawość była większa więc postawiłam na to
drugie. Kiedy wyszłam na korytarz ogarnęło mnie dziwne przeczucie
kilka kroków dalej do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach, a wraz
z nim energia.
Znałam ten zapach oraz ten rodzaj energii także
i to bardzo dobrze.
Oznaczały one tylko
jedno – kłopoty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz