Szok
"Życie to szereg
poświęceń. Trzeba tę zasadę nosić w sercu i w głowie. "
[Henryk Sienkiewicz]
Co miałam
zrobić?! Gdzie się podział dziadek?! Czy te wampiry, bo
niewątpliwie te zapachy należały do nich, zabiły mieszkańców
tego domu? Cała masa pytań nagle pojawiła się w mojej głowie.
Wszystko dookoła mnie nagle przyspieszyło, a organizm błyskawicznie
dostosował się do sytuacji reagując tak samo jak wtedy na polanie.
Miałam ze sobą tylko mały sztylet i pistolet z lekką amunicją
zabrany z torby dziadka wetknięty za pasek w spodniach. Bez broni
czułam się naga, beznadziejna, bezużyteczna i nic nie warta.
Ruszyłam biegiem. Nie rozumiałam czemu nie wyczułam niebezpieczeństwa już wcześniej. Przecież wampiry i inni nieumarli, prócz liczów jak się ostatnio okazało, nie stanowili dla mnie większego problemu. Byłam pewna, że jeśli zajdzie taka potrzeba to oddam bez chwili wahania życie za tego staruszka. Co prawda zawsze miał przy swoim boku lekki miecz, ale miał też swoje lata. Był już zbyt słaby. Nie miał tej siły co kiedyś.
Dopadłam do schodów. Przeskakiwałam co trzeci stopień aż znalazłam się na dole. To co tam ujrzałam przyprawiło mnie o zimne dreszcze na całym ciele. Dziadek, jedna z najbliższych memu sercu osób, stał naprzeciwko wampira o szpakowatych włosach, za nim stała z kolei wampirzyca, a jakby tego było mało dalej były kolejne trzy.
Wszyscy spojrzeli na mnie, a staruszek stanął do nich tyłem. Nie wierzyłam, że to zrobił. Stanąć plecami do przeciwnik to niewybaczalny błąd. Takie postępowanie zawsze kończy się tak samo. Za taki błąd zazwyczaj trzeba zapłacić najwyższą cenę.
Ruszyłam biegiem. Nie rozumiałam czemu nie wyczułam niebezpieczeństwa już wcześniej. Przecież wampiry i inni nieumarli, prócz liczów jak się ostatnio okazało, nie stanowili dla mnie większego problemu. Byłam pewna, że jeśli zajdzie taka potrzeba to oddam bez chwili wahania życie za tego staruszka. Co prawda zawsze miał przy swoim boku lekki miecz, ale miał też swoje lata. Był już zbyt słaby. Nie miał tej siły co kiedyś.
Dopadłam do schodów. Przeskakiwałam co trzeci stopień aż znalazłam się na dole. To co tam ujrzałam przyprawiło mnie o zimne dreszcze na całym ciele. Dziadek, jedna z najbliższych memu sercu osób, stał naprzeciwko wampira o szpakowatych włosach, za nim stała z kolei wampirzyca, a jakby tego było mało dalej były kolejne trzy.
Wszyscy spojrzeli na mnie, a staruszek stanął do nich tyłem. Nie wierzyłam, że to zrobił. Stanąć plecami do przeciwnik to niewybaczalny błąd. Takie postępowanie zawsze kończy się tak samo. Za taki błąd zazwyczaj trzeba zapłacić najwyższą cenę.
Doskoczyłam
do dziadka z lewej i chwyciłam jego miecz jednocześnie go
odpychając od krwiopijców. Zamierzyłam się na najbliżej
stojącego. Cięłam, ale niestety chybiłam. Miecz nawet go nie
drasnął bo zdążył się odsunąć. Gdybym miała swój miecz
"kuty na miarę" to tego krwiopijcę miałabym już z
głowy. Źle oceniłam odległość, dodatkowo prawa ręka nadal nie
była w takim stanie jak powinna i moje ruchy były wolniejsze,
słabsze i mniej precyzyjne.
Wampir zaczął się wycofywać z rękami podniesionymi w poddańczym geście. Natarłam na niego jeszcze raz, ale i tym razem nie dosięgnęłam celu. Przecięłam tylko skrawek swetra na wysokości jego piersi, po czym ostrze zagłębiło się w beli podtrzymującej strop, przechodząc przez nią jak przez masło.
Ruch ten był na tyle czysty, silny i szybki, że bela stała nadal mimo tego, że była przecięta na pół. Niestety moja ręka nie wytrzymała już tego ciosu. Coś w niej chrupnęło po czym wypadł mi z niej miecz.
Zdrową ręką sięgnęłam po pistolet i zaczęłam mierzyć w wampira, ale coś na mnie spadło, a raczej zmiotło mnie z miejsca, zanim dobrze wycelowałam, lecąc razem ze mną przez wielkie pomieszczenie i zatrzymując się tuż pod nogami dziadka.
Przygniatał mnie jeden z wampirów na które wcześniej nie zwracałam uwagi bo stały dalej. Promieniowała od niego potężna moc, ale to nie było wszystko. Ten wampir był inny. Oczywiście wyglądał jak inni jego pobratymce, ale wszystko w nim aż krzyczało, że jest silniejszy i potężniejszy. Nie patrzył w moją stronę, spoglądał w miejsce z którego mnie wcześniej zwalił z nóg i zapytał coś po w nieznanym mi języku. Ktoś mu odpowiedział, ale i tym razem nic nie zrozumiałam. Przez myśl przemknęło mi, że może to być jakiś bliskowschodni język, może arabski lub hebrajski.
Wampir który mnie przygwoździł do podłogi obrócił głowę w moją stronę. Pierwszym na co zwróciłam uwagę i coś co mnie zupełnie zszokowało były jego oczy. Zresztą zawsze na nie patrzę jako pierwsze. Kontakt wzrokowy jest najważniejszy w końcu oczy nigdy nie kłamią.
Jego nie były ani wściekło czerwone, ani czarne jak to z góry założyła. Były ciemnozielone.
Był to dla mnie tak duży szok, że na chwilę przestałam się pod nim szamotać. Zaczęłam szukać innych nieprawidłowości w wyglądzie, ale wszystko było, a przynajmniej zdawało się być takie jakie powinno. Skóra była blada, a jego ręce trzymające moje nadgarstki lekko chłodne. Może tylko jego zapach był bardziej intensywny niż u innych wampirów.
Wyrwawszy się z otępienia spowodowanego zaskoczeniem znów zaczęłam wierzgać i krzyczeć.
- Narya! - usłyszałam głos dziadka. Nie było w nim strachu czy paniki lecz nagana. – Prosiłem cię żebyś mi zaufała i nic nie robiła bez pozwolenia – zagrzmiał, ale do wyrażenia tego zdania użył jednego z języków którymi posługują się ludzie, a nie naszego.
Kontem oka zauważyłam, że nachyla się nad wampirem sięga do mojej lewej ręki po pistolet oraz, że zabiera mi sztylet o istnieniu którego zupełnie zapomniałam.
-Złaź potworze - krzyknęłam jeszcze raz do wampira.
Używając całej siły mięśni brzucha podciągnęłam się do niego próbując chociażby go ugryźć. Niestety szybko się odsunął. Miałam dość. Spadłam z deszczu pod rynnę.
-Masz zamiar się tak na mnie ciągle gapić czy w końcu mnie zabijesz! - tym razem użyłam angielskiego żeby mnie zrozumiał.
Brunet nade mną uniósł jedną brew do góry.
- Nikogo nie chcę zabijać. Nikt nie chciał cię atakować. To ty rzuciłaś się do walki.
- On ma rację - znów usłyszałam dziadka.
Czy on właśnie przyznawał rację wampirowi? Stał nad nami i mógł mu wpakować w serce sztylet, ale tego nie robił. Ja nigdy bym takiej okazji nie zmarnowała.
- To ty ich zaatakowałaś - podszedł do reszty wampirów. Teraz już miałam pewność. Ten staruszek zwariował do reszty. To nie zmieniało jednak faktu, że i tak w dalszym ciągu oddałabym za niego życie. Za staruszka wariata. Problem w tym, że już nic nie mogłam zrobić. Byłam zdana na łaskę wampira, a z reguły one tego uczucia nie posiadają. One nie mają żadnych uczuć. To maszyny do zabijania pragnące coraz to więcej krwi.
- Raphael cię puści - powiedział dziadek - ale najpierw obiecaj, że oddasz całą broń i, że nie będziesz nikogo atakować. Uwierz mi na słowo, tutaj nikt nie ma zamiaru nikogo zabijać. Prawda Karim?
- Tak, ręczę za to własnym życiem.
I co ja miałam o tym myśleć? Co zrobić? Oddać całą broń? I tak mi już ją odebrano. Poddać się i mieć nadzieję, że nie są spragnieni, że się nade mną zlitują? I tak już mi nic nie pomoże. Gdzie się podziała stara, niezawodna i nie pokonana egzekutorka, postrach wszystkich złych nadnaturalnych istot.
- Naryo oddaj broń - widząc, że hardo zaciskam zęby dodał dwa magiczne słowa które działały jak zaklęcie - To rozkaz.
Nigdy mi nie rozkazywał, ale nie znaczyło to, że jestem wyjęta spod prawa. Kiedy król Roch Rásailaturëlië coś mówi wszyscy muszą słuchać. Rozkaz to rozkaz.
- Nie mam broni.
- Będziesz posłuszna i nie będziesz próbować sztuczek?
- Postaram się.
Przez cały czas nie odwracałam wzroku od bruneta. Oczy mnie niemiłosiernie piekły bo nie chciałam mrugnąć żeby czasem czegoś nie przegapić. Przy wampirach trzeba uważać na każdy ułamek sekundy.
Uścisk na rękach rozluźnił się, a wampir zaczął wstawać. Gdy stał już prosto wyciągnął rękę chcąc mi zapewne pomóc się podnieść. Oczywiście jej nie przyjęłam. Niech nie myślą, że będę tańczyć jak mi zagrają. Co to, to nie!
Byłam niższa od niego o głowę. Był dobrze zbudowany, ale nie napakowany. Idealne proporcje ciała. No cóż, w końcu to wampir.
Z ociąganiem obróciłam się w stronę dziadka, który odważnie stał pośród czwórki wampirów, jakby nie widział w nich wrogów i morderców. Sam nie próbował się bronić a jakby tego było mało własnoręcznie odebrał mi broń. Nic nie rozumiałam. Kompletnie nic.
Być może miał jakiś inny plan który był na tyle dziwny, że go nie mogłam pojąć. Jeśli tak to mam nadzieję, że ten szalony tok myślenia jest naprawdę skuteczny. Postanowiłam dokładnie obserwować staruszka w oczekiwaniu na jakiś znak do ataku.
Dziadek podszedł bliżej do wampira którego zaatakowałam, położył mu rękę na ramieniu i coś do niego cicho mówił. Wytężyłam słuch, zdołałam wyłapać kawałek rozmowy:
"...przepraszam jeszcze raz drogi przyjacielu powinienem był jej wszystko dokładnie wyjaśnić. Obawiałem się, że nie zechce mnie wysłuchać i odejdzie. Odziedziczyła upór po ojcu...”
"Nie masz za co przepraszać Rochu. To normalne, że tak zareagowała w końcu jej obowiązkiem jest obrona władcy. Nie róbmy więc problemu z zwykłego nieporozumienia...”
- Czy ktoś mi tu wytłumaczy co się do cholery dzieje?! - nie wytrzymałam.
Byłam w totalnym szoku. Nazywali się przyjaciółmi, do tego wampir który udawał miłego i przyjaznego? Nic, nic nie rozumiałam.
Obydwaj mężczyźni spojrzeli na mnie, a ja stałam jak słup soli gapiąc się to na jednego, to na drugiego. Dziadek podszedł kilka kroków w moją stronę.
- To moi starzy przyjaciele o których ci ostatnio wspominałem. Nie pamiętasz?
- Chyba zapomniałeś mnie o czymś uprzedzić - stwierdziłam sucho w naszym języku tak żeby nikt prócz dziadka nie zrozumiał. Jednak w dalszym ciągu nie mogłam przyswoić sobie myśli, że zna się z wampirami więc dodałam. - Albo ty po prostu nie wiesz kim oni są?! To Wampiry dziadku. Nie widzisz tego? Wampiry, mordercy, zwyrodnialcy, potwory...
- Tak wiem. Wiem, że Karim i jego rodzina to wampiry. Ale uwierz mi, że oni są inni. Nie zabijają ludzi. Pozwól, że ci ich przedstawię... - po kolei nazywał wampiry. W głowie mi się nie mieściło, że te monstra mogą mieć w ogóle jakieś imiona. Dla mnie zawsze nazywały się podobnie: Zlikwidowany 1, zlikwidowany 2, zlikwidowany 37 etc, etc.
Karim to ten ze szpakowatymi włosami którego zaatakowałam. Blisko niego stała ciemnowłosa Maria. Wampiry stojące dalej to brązowowłosy Nathan obejmujący Ingrid, drobniutką wampirzycę o czekoladowych falowanych włosach, która patrzała na mnie w taki sposób jakbym miała zabójcze lasery w oczach które ją przetną na części. Nie żeby mi to nie pasowało, w końcu długo i ciężko pracowałam na taką, a nie inną opinię. Dziadek w końcu zwrócił się do tego który stał koło mnie. Tego samego który powalił mnie wcześniej na ziemię
-...a to Raphael. Gdyby nie on żywa byś tutaj nie stała. Masz u niego do spłacenia wielki dług, moja Księżniczko.
Spojrzałam na wampira pogardliwie. On cały czas patrzał na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami. Szczęki zawarły mi się jak imadło głośno o siebie stukając. Więc to on mnie wtedy uratował z tamtej beznadziejnej sytuacji. Nie powinno tak być. Mógł mnie wtedy dobić. Wolałabym zginąć niż żeby wampir myślał, że jest ode mnie lepszy (nawet jeśli jest) i do tego być mu coś winna czy wdzięczna za uratowanie życia.
- Nie, nie mam żadnego długu. Jest potworem więc to się nie liczy. Jedyne na co zasługuje to ostateczna śmierć - trzymałam się stanowczo przy swoim.
Mierzyliśmy się wzrokiem z brunetem. Posłałam mu zabójcze spojrzenie na co on zareagował półuśmiechem. Dużo bym w tej chwili dała żeby mieć ten pieprzony laser w oczach jak supermen. Rozwaliła bym mu tą wykrzywioną gębę.
- Pochodzenie nie świadczy o tym czy ktoś jest potworem czy nie. Mówiłem ci to niejednokrotnie - powiedział upominająco dziadek, ale zaraz potem przyjął inną taktykę i zaczął mówić spokojnie i z opanowaniem: - Poznałem ich dzięki twojej matce. Nenya znała się z nimi długie lata zanim spotkała twojego ojca. Ja też z początku nie tolerowałem tego kim są, kim ona jest, więc rozumiem twoją złość. Nie mogłem pojąć tego, że twój ojciec zadaje się z kimś kto nie widzi w wampirach nic złego. Byłem przeciwny temu związkowi, ale kiedy poznałem ją bliżej i jej przyjaciół to sam zrozumiałem, że nie wszystkie istoty które uważamy za złe naprawdę takie są. Jak widzisz potrafią się kontrolować. Uczono cię nienawiści do takich jak oni, ale naprawdę nie masz czego się obawiać ze strony Karima i jego rodziny.
- To nie trzyma się kupy. Większość elfów nie mieszka już na Ziemi bo zostali wymordowani między innymi przez wampiry. Jak moja matka mogła zadawać się z wampirami?!
Wszyscy patrzyli na mnie w jakiś dziwmy sposób. Tak jakbym spadła z kosmosu. Przeanalizowałam moje ostatnie zdanie. Wszystko się zgadzało. Moja matka była elfem. Elfowie to jedna z najszlachetniejszych i najpiękniejszych istot na świecie więc ich krew jest kusząca dla wampirów...i nie tylko. Czy czegoś jeszcze nie wiedziałam albo o czymś zapomniałam?
Zdecydowanie o czymś nie wiedziałam. Ta cisza mówiła sama za siebie.
- Mówiono ci, że twoja matka była elfem. To po części prawda, ale... ale mało kto znał jej prawdziwe pochodzenie. Matka Nanyi była elfem, a ojciec wampirem.
Zdębiałam. Co to za bzdury? Jak ktoś tak dobry i ubóstwiany przez ludzi, jak moja rodzicielka, mógł mieć w swoim rodowodzie potwora? Ale jeśli to była prawda? Nie znałam jej dobrze, zmarła kiedy miałam kilka lat. A skoro ja byłam jej dzieckiem...
Dziwne uczucie ścisnęło mi gardło paląc gorzkim kwasem przełyk. Czułam jak narasta we mnie panika. To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła!
Dziadek do mnie podszedł. Nawet nie zauważyłam, że cofnęłam się o kilka kroków do tyłu. Chwycił moje przedramiona i ścisnął zmuszając żebym się zatrzymała. Tym razem była to osobista rozmowa. Mówił w naszym języku:
- Twoja matka ciągle powtarzała, że cię z nimi zapozna. Już kiedyś w dzieciństwie się z nimi spotkałaś. Pragnąłbym żebyś tu została. Zaufaj im, daj im szansę, możesz się czegoś od nich nauczyć i dowiedzieć więcej o sobie. Poczekaj chociaż do momentu aż przybędzie Dastan, musisz go poznać. Zrób to dla mnie, pozwól mi odpocząć od tych strasznych myśli jakie mnie nawiedzały przez te lata twojej nieobecności. Ten czas spędzony tutaj z nimi z pewnością wiele cię nauczy, to byłaby cenna lekcja. Kiedy umrę będziesz musiała wesprzeć swojego brata i te doświadczenia być może ci się przydają. Pamiętaj, jednakże nie mogę cię do niczego zmuszać. Sama musisz podjąć ostateczną decyzję.
To nie było uczciwe z jego strony. I tak już miałam ogromne wyrzuty sumienia przez to co zrobiłam dziadkowi opuszczając go bez słowa wyjaśnień.
Spojrzałam ponad jego ramieniem na wampiry stojące dalej za jego plecami. Nie sprawiali wrażenia wrogo nastawionych. Ta drobna dziewczyna dalej wyglądała na przerażoną. Nie uśmiechała mi się perspektywa pobytu w domu pełnym wampirów. Im pewnie też. Ale jak miałam się sprytnie z tego wywinąć nie urażając przy tym ukochanej osoby?
Postanowiłam chytrze wykorzystać pewną myśl.
- A nie przyszło ci dziadku do głowy, że oni mnie tu nie chcą?
- Karim sam to zaproponował. On bardzo chce cię poznać - obrócił się do wampira i znów używając angielskiego powiedział - Czy twoja propozycja dalej jest aktualna drogi przyjacielu? Czy wolisz abym ją zabrał do domu.
Tak. Powiedz, żebym wracała do domu, do piekła, gdziekolwiek tylko nie tu. Powiedz to krwiopijco, powiedz – błagałam w myślach.
- Tak. Pragnął bym cię poznać Naryo. Zrozumieć. Ja, oczywiście także będę do twojej dyspozycji. Zawsze znajdziesz u mnie radę i pomoc, chętnie odpowiem na twoje pytania - odpowiedział przymilnie i skinął lekko głową.
Cholera! No i mój chytry plan legł w gruzach. A ja głupia miałam nadzieję, że moja wcześniejsza akcja dała mu do myślenia i da sobie ze mną spokój, chcąc się mnie pozbyć.
-Więc jak moja księżniczko? Zostaniesz czy też nie?
Moje myśli krzyczały NIE!!! Stanowczo NIE! Z drugiej strony sumienie nie pozwalało mi postąpić wbrew jego woli. Strach, ciekawość, złość, bezradność – takie uczucia kłębiły się w mojej głowie. Znów spojrzałam na pomarszczoną starczą twarz i wyczekujące mojej odpowiedzi zmęczone szare oczy. Na ten widok słowa same wypłynęły z moich ust:
- Skoro tego ode mnie oczekujesz...zostanę.
Wampir zaczął się wycofywać z rękami podniesionymi w poddańczym geście. Natarłam na niego jeszcze raz, ale i tym razem nie dosięgnęłam celu. Przecięłam tylko skrawek swetra na wysokości jego piersi, po czym ostrze zagłębiło się w beli podtrzymującej strop, przechodząc przez nią jak przez masło.
Ruch ten był na tyle czysty, silny i szybki, że bela stała nadal mimo tego, że była przecięta na pół. Niestety moja ręka nie wytrzymała już tego ciosu. Coś w niej chrupnęło po czym wypadł mi z niej miecz.
Zdrową ręką sięgnęłam po pistolet i zaczęłam mierzyć w wampira, ale coś na mnie spadło, a raczej zmiotło mnie z miejsca, zanim dobrze wycelowałam, lecąc razem ze mną przez wielkie pomieszczenie i zatrzymując się tuż pod nogami dziadka.
Przygniatał mnie jeden z wampirów na które wcześniej nie zwracałam uwagi bo stały dalej. Promieniowała od niego potężna moc, ale to nie było wszystko. Ten wampir był inny. Oczywiście wyglądał jak inni jego pobratymce, ale wszystko w nim aż krzyczało, że jest silniejszy i potężniejszy. Nie patrzył w moją stronę, spoglądał w miejsce z którego mnie wcześniej zwalił z nóg i zapytał coś po w nieznanym mi języku. Ktoś mu odpowiedział, ale i tym razem nic nie zrozumiałam. Przez myśl przemknęło mi, że może to być jakiś bliskowschodni język, może arabski lub hebrajski.
Wampir który mnie przygwoździł do podłogi obrócił głowę w moją stronę. Pierwszym na co zwróciłam uwagę i coś co mnie zupełnie zszokowało były jego oczy. Zresztą zawsze na nie patrzę jako pierwsze. Kontakt wzrokowy jest najważniejszy w końcu oczy nigdy nie kłamią.
Jego nie były ani wściekło czerwone, ani czarne jak to z góry założyła. Były ciemnozielone.
Był to dla mnie tak duży szok, że na chwilę przestałam się pod nim szamotać. Zaczęłam szukać innych nieprawidłowości w wyglądzie, ale wszystko było, a przynajmniej zdawało się być takie jakie powinno. Skóra była blada, a jego ręce trzymające moje nadgarstki lekko chłodne. Może tylko jego zapach był bardziej intensywny niż u innych wampirów.
Wyrwawszy się z otępienia spowodowanego zaskoczeniem znów zaczęłam wierzgać i krzyczeć.
- Narya! - usłyszałam głos dziadka. Nie było w nim strachu czy paniki lecz nagana. – Prosiłem cię żebyś mi zaufała i nic nie robiła bez pozwolenia – zagrzmiał, ale do wyrażenia tego zdania użył jednego z języków którymi posługują się ludzie, a nie naszego.
Kontem oka zauważyłam, że nachyla się nad wampirem sięga do mojej lewej ręki po pistolet oraz, że zabiera mi sztylet o istnieniu którego zupełnie zapomniałam.
-Złaź potworze - krzyknęłam jeszcze raz do wampira.
Używając całej siły mięśni brzucha podciągnęłam się do niego próbując chociażby go ugryźć. Niestety szybko się odsunął. Miałam dość. Spadłam z deszczu pod rynnę.
-Masz zamiar się tak na mnie ciągle gapić czy w końcu mnie zabijesz! - tym razem użyłam angielskiego żeby mnie zrozumiał.
Brunet nade mną uniósł jedną brew do góry.
- Nikogo nie chcę zabijać. Nikt nie chciał cię atakować. To ty rzuciłaś się do walki.
- On ma rację - znów usłyszałam dziadka.
Czy on właśnie przyznawał rację wampirowi? Stał nad nami i mógł mu wpakować w serce sztylet, ale tego nie robił. Ja nigdy bym takiej okazji nie zmarnowała.
- To ty ich zaatakowałaś - podszedł do reszty wampirów. Teraz już miałam pewność. Ten staruszek zwariował do reszty. To nie zmieniało jednak faktu, że i tak w dalszym ciągu oddałabym za niego życie. Za staruszka wariata. Problem w tym, że już nic nie mogłam zrobić. Byłam zdana na łaskę wampira, a z reguły one tego uczucia nie posiadają. One nie mają żadnych uczuć. To maszyny do zabijania pragnące coraz to więcej krwi.
- Raphael cię puści - powiedział dziadek - ale najpierw obiecaj, że oddasz całą broń i, że nie będziesz nikogo atakować. Uwierz mi na słowo, tutaj nikt nie ma zamiaru nikogo zabijać. Prawda Karim?
- Tak, ręczę za to własnym życiem.
I co ja miałam o tym myśleć? Co zrobić? Oddać całą broń? I tak mi już ją odebrano. Poddać się i mieć nadzieję, że nie są spragnieni, że się nade mną zlitują? I tak już mi nic nie pomoże. Gdzie się podziała stara, niezawodna i nie pokonana egzekutorka, postrach wszystkich złych nadnaturalnych istot.
- Naryo oddaj broń - widząc, że hardo zaciskam zęby dodał dwa magiczne słowa które działały jak zaklęcie - To rozkaz.
Nigdy mi nie rozkazywał, ale nie znaczyło to, że jestem wyjęta spod prawa. Kiedy król Roch Rásailaturëlië coś mówi wszyscy muszą słuchać. Rozkaz to rozkaz.
- Nie mam broni.
- Będziesz posłuszna i nie będziesz próbować sztuczek?
- Postaram się.
Przez cały czas nie odwracałam wzroku od bruneta. Oczy mnie niemiłosiernie piekły bo nie chciałam mrugnąć żeby czasem czegoś nie przegapić. Przy wampirach trzeba uważać na każdy ułamek sekundy.
Uścisk na rękach rozluźnił się, a wampir zaczął wstawać. Gdy stał już prosto wyciągnął rękę chcąc mi zapewne pomóc się podnieść. Oczywiście jej nie przyjęłam. Niech nie myślą, że będę tańczyć jak mi zagrają. Co to, to nie!
Byłam niższa od niego o głowę. Był dobrze zbudowany, ale nie napakowany. Idealne proporcje ciała. No cóż, w końcu to wampir.
Z ociąganiem obróciłam się w stronę dziadka, który odważnie stał pośród czwórki wampirów, jakby nie widział w nich wrogów i morderców. Sam nie próbował się bronić a jakby tego było mało własnoręcznie odebrał mi broń. Nic nie rozumiałam. Kompletnie nic.
Być może miał jakiś inny plan który był na tyle dziwny, że go nie mogłam pojąć. Jeśli tak to mam nadzieję, że ten szalony tok myślenia jest naprawdę skuteczny. Postanowiłam dokładnie obserwować staruszka w oczekiwaniu na jakiś znak do ataku.
Dziadek podszedł bliżej do wampira którego zaatakowałam, położył mu rękę na ramieniu i coś do niego cicho mówił. Wytężyłam słuch, zdołałam wyłapać kawałek rozmowy:
"...przepraszam jeszcze raz drogi przyjacielu powinienem był jej wszystko dokładnie wyjaśnić. Obawiałem się, że nie zechce mnie wysłuchać i odejdzie. Odziedziczyła upór po ojcu...”
"Nie masz za co przepraszać Rochu. To normalne, że tak zareagowała w końcu jej obowiązkiem jest obrona władcy. Nie róbmy więc problemu z zwykłego nieporozumienia...”
- Czy ktoś mi tu wytłumaczy co się do cholery dzieje?! - nie wytrzymałam.
Byłam w totalnym szoku. Nazywali się przyjaciółmi, do tego wampir który udawał miłego i przyjaznego? Nic, nic nie rozumiałam.
Obydwaj mężczyźni spojrzeli na mnie, a ja stałam jak słup soli gapiąc się to na jednego, to na drugiego. Dziadek podszedł kilka kroków w moją stronę.
- To moi starzy przyjaciele o których ci ostatnio wspominałem. Nie pamiętasz?
- Chyba zapomniałeś mnie o czymś uprzedzić - stwierdziłam sucho w naszym języku tak żeby nikt prócz dziadka nie zrozumiał. Jednak w dalszym ciągu nie mogłam przyswoić sobie myśli, że zna się z wampirami więc dodałam. - Albo ty po prostu nie wiesz kim oni są?! To Wampiry dziadku. Nie widzisz tego? Wampiry, mordercy, zwyrodnialcy, potwory...
- Tak wiem. Wiem, że Karim i jego rodzina to wampiry. Ale uwierz mi, że oni są inni. Nie zabijają ludzi. Pozwól, że ci ich przedstawię... - po kolei nazywał wampiry. W głowie mi się nie mieściło, że te monstra mogą mieć w ogóle jakieś imiona. Dla mnie zawsze nazywały się podobnie: Zlikwidowany 1, zlikwidowany 2, zlikwidowany 37 etc, etc.
Karim to ten ze szpakowatymi włosami którego zaatakowałam. Blisko niego stała ciemnowłosa Maria. Wampiry stojące dalej to brązowowłosy Nathan obejmujący Ingrid, drobniutką wampirzycę o czekoladowych falowanych włosach, która patrzała na mnie w taki sposób jakbym miała zabójcze lasery w oczach które ją przetną na części. Nie żeby mi to nie pasowało, w końcu długo i ciężko pracowałam na taką, a nie inną opinię. Dziadek w końcu zwrócił się do tego który stał koło mnie. Tego samego który powalił mnie wcześniej na ziemię
-...a to Raphael. Gdyby nie on żywa byś tutaj nie stała. Masz u niego do spłacenia wielki dług, moja Księżniczko.
Spojrzałam na wampira pogardliwie. On cały czas patrzał na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami. Szczęki zawarły mi się jak imadło głośno o siebie stukając. Więc to on mnie wtedy uratował z tamtej beznadziejnej sytuacji. Nie powinno tak być. Mógł mnie wtedy dobić. Wolałabym zginąć niż żeby wampir myślał, że jest ode mnie lepszy (nawet jeśli jest) i do tego być mu coś winna czy wdzięczna za uratowanie życia.
- Nie, nie mam żadnego długu. Jest potworem więc to się nie liczy. Jedyne na co zasługuje to ostateczna śmierć - trzymałam się stanowczo przy swoim.
Mierzyliśmy się wzrokiem z brunetem. Posłałam mu zabójcze spojrzenie na co on zareagował półuśmiechem. Dużo bym w tej chwili dała żeby mieć ten pieprzony laser w oczach jak supermen. Rozwaliła bym mu tą wykrzywioną gębę.
- Pochodzenie nie świadczy o tym czy ktoś jest potworem czy nie. Mówiłem ci to niejednokrotnie - powiedział upominająco dziadek, ale zaraz potem przyjął inną taktykę i zaczął mówić spokojnie i z opanowaniem: - Poznałem ich dzięki twojej matce. Nenya znała się z nimi długie lata zanim spotkała twojego ojca. Ja też z początku nie tolerowałem tego kim są, kim ona jest, więc rozumiem twoją złość. Nie mogłem pojąć tego, że twój ojciec zadaje się z kimś kto nie widzi w wampirach nic złego. Byłem przeciwny temu związkowi, ale kiedy poznałem ją bliżej i jej przyjaciół to sam zrozumiałem, że nie wszystkie istoty które uważamy za złe naprawdę takie są. Jak widzisz potrafią się kontrolować. Uczono cię nienawiści do takich jak oni, ale naprawdę nie masz czego się obawiać ze strony Karima i jego rodziny.
- To nie trzyma się kupy. Większość elfów nie mieszka już na Ziemi bo zostali wymordowani między innymi przez wampiry. Jak moja matka mogła zadawać się z wampirami?!
Wszyscy patrzyli na mnie w jakiś dziwmy sposób. Tak jakbym spadła z kosmosu. Przeanalizowałam moje ostatnie zdanie. Wszystko się zgadzało. Moja matka była elfem. Elfowie to jedna z najszlachetniejszych i najpiękniejszych istot na świecie więc ich krew jest kusząca dla wampirów...i nie tylko. Czy czegoś jeszcze nie wiedziałam albo o czymś zapomniałam?
Zdecydowanie o czymś nie wiedziałam. Ta cisza mówiła sama za siebie.
- Mówiono ci, że twoja matka była elfem. To po części prawda, ale... ale mało kto znał jej prawdziwe pochodzenie. Matka Nanyi była elfem, a ojciec wampirem.
Zdębiałam. Co to za bzdury? Jak ktoś tak dobry i ubóstwiany przez ludzi, jak moja rodzicielka, mógł mieć w swoim rodowodzie potwora? Ale jeśli to była prawda? Nie znałam jej dobrze, zmarła kiedy miałam kilka lat. A skoro ja byłam jej dzieckiem...
Dziwne uczucie ścisnęło mi gardło paląc gorzkim kwasem przełyk. Czułam jak narasta we mnie panika. To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła!
Dziadek do mnie podszedł. Nawet nie zauważyłam, że cofnęłam się o kilka kroków do tyłu. Chwycił moje przedramiona i ścisnął zmuszając żebym się zatrzymała. Tym razem była to osobista rozmowa. Mówił w naszym języku:
- Twoja matka ciągle powtarzała, że cię z nimi zapozna. Już kiedyś w dzieciństwie się z nimi spotkałaś. Pragnąłbym żebyś tu została. Zaufaj im, daj im szansę, możesz się czegoś od nich nauczyć i dowiedzieć więcej o sobie. Poczekaj chociaż do momentu aż przybędzie Dastan, musisz go poznać. Zrób to dla mnie, pozwól mi odpocząć od tych strasznych myśli jakie mnie nawiedzały przez te lata twojej nieobecności. Ten czas spędzony tutaj z nimi z pewnością wiele cię nauczy, to byłaby cenna lekcja. Kiedy umrę będziesz musiała wesprzeć swojego brata i te doświadczenia być może ci się przydają. Pamiętaj, jednakże nie mogę cię do niczego zmuszać. Sama musisz podjąć ostateczną decyzję.
To nie było uczciwe z jego strony. I tak już miałam ogromne wyrzuty sumienia przez to co zrobiłam dziadkowi opuszczając go bez słowa wyjaśnień.
Spojrzałam ponad jego ramieniem na wampiry stojące dalej za jego plecami. Nie sprawiali wrażenia wrogo nastawionych. Ta drobna dziewczyna dalej wyglądała na przerażoną. Nie uśmiechała mi się perspektywa pobytu w domu pełnym wampirów. Im pewnie też. Ale jak miałam się sprytnie z tego wywinąć nie urażając przy tym ukochanej osoby?
Postanowiłam chytrze wykorzystać pewną myśl.
- A nie przyszło ci dziadku do głowy, że oni mnie tu nie chcą?
- Karim sam to zaproponował. On bardzo chce cię poznać - obrócił się do wampira i znów używając angielskiego powiedział - Czy twoja propozycja dalej jest aktualna drogi przyjacielu? Czy wolisz abym ją zabrał do domu.
Tak. Powiedz, żebym wracała do domu, do piekła, gdziekolwiek tylko nie tu. Powiedz to krwiopijco, powiedz – błagałam w myślach.
- Tak. Pragnął bym cię poznać Naryo. Zrozumieć. Ja, oczywiście także będę do twojej dyspozycji. Zawsze znajdziesz u mnie radę i pomoc, chętnie odpowiem na twoje pytania - odpowiedział przymilnie i skinął lekko głową.
Cholera! No i mój chytry plan legł w gruzach. A ja głupia miałam nadzieję, że moja wcześniejsza akcja dała mu do myślenia i da sobie ze mną spokój, chcąc się mnie pozbyć.
-Więc jak moja księżniczko? Zostaniesz czy też nie?
Moje myśli krzyczały NIE!!! Stanowczo NIE! Z drugiej strony sumienie nie pozwalało mi postąpić wbrew jego woli. Strach, ciekawość, złość, bezradność – takie uczucia kłębiły się w mojej głowie. Znów spojrzałam na pomarszczoną starczą twarz i wyczekujące mojej odpowiedzi zmęczone szare oczy. Na ten widok słowa same wypłynęły z moich ust:
- Skoro tego ode mnie oczekujesz...zostanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz