21 wrz 2012

Rozdział 4

Nić porozumienia

"'Wszyscy ludzie w gruncie rzeczy są lepsi aniżeli ich zewnętrzne oblicze, niż krępujące ich pozory.'' [Robert Louis Stevenson]

    Nigdy wcześniej nie byłam w sytuacji w której nie mogłam się odnaleźć. Aż do teraz. W tej chwili czułam się zupełnie nie na swoim miejscu. Nie wiedziałam co robić, co mówić, co myśleć, co...  No chociaż nie, może tylko raz byłam w dość niezręcznej dla mnie sytuacji.
  Było to ładnych kilkadziesiąt lat temu na jakimś wielkim balu. Dziadek uparł się żebym była jego osobą towarzyszącą. Wtedy było to dla mnie całkowitą nowością bo większość czasu spędzałam w koszarach ucząc się walki i obrony albo po prostu siedząc z nosem w książkach. Było mi tam całkiem dobrze aż tu nagle ktoś mi oznajmił, że mam zmienić komfortowe oficerki na pantofelki na wysokim obcasie, wygodne spodnie i taką też bluzkę oddała na rzecz długiej i pięknej sukni balowej (o misternej fryzurze i makijażu nie wspominając) i stanęła przed masą ludzi u boku najważniejszej osoby jaką znają, u boku samego króla. Bo chociaż uczęszczałam na lekcje etykiety, tańca i śpiewu nie czułam się wtedy bobrze. Od razu rzucono mnie na głęboką wodę, zamiast wdrażać małymi kroczkami. Czułam się tak jakby mnie położyli na patelni rozgrzanej do czerwoności. Co prawda z czasem nawet przekonałam się do tego typu imprez, ale w tamtej chwili myślałam, że gorzej już nie będzie.
    Byłam w błędzie. To „gorzej” było w tej chwili i nie wiedziałam kiedy się skończy. Siedziałam właśnie na parapecie przy szeroko otwartym oknie w pokoju który mi przydzielono. Przez cały dzień nie wyściubiłam z niego nawet nosa. Ba! Nawet nie podniosłam tyłka z miejsca w którym siedziałam. Dziadek został wtedy jeszcze godzinę, coś mówił to do mnie to do wampirów, ale nie mogłam się na niczym skupić. Nie rozumiałam jego postępowania, ale postanowiłam trzymać się jego zaleceń. Miałam być grzeczna, nic nie kombinować, nie uciekać i miałam spróbować ich zrozumieć i czekać na przybycie jakiegoś ważnego gościa. W zamian oni obiecali to samo i, że nie będą mnie prowokować i do niczego zmuszać.
    Pytali się mnie o jakieś podstawowe rzeczy, ale ich dobrze nie pamiętałam. Moje odpowiedzi ograniczały się do "tak" i "nie", zapewne z przewagą na to drugie. Wciąż nie mieściło mi się w głowie tak wiele nowości. Moja matka była w połowie wampirem, a nie tylko elfem jak wcześniej myślałam. Jak to w ogóle było możliwe? I dlaczego mnie okłamywano od dziecka kim, albo raczej czym jestem? Zawsze byłam postrzegana jako dziwadło i wybryk natury. Teraz częściowo mogłam dostrzec przyczyny moich licznych anomalii. W dzieciństwie miałam przez to wszystko ogromne kompleksy.
    Wampiry zarzekały się, że nie zabijają ludzi. To niby czym się żywią? Idą do banku krwi i zamawiają kieliszek AB Rh-? Dodatkowo dręczyła mnie myśl, że jestem dłużnikiem jednego z nich. Nie mogłam tak po postu się od tego wywinąć. To sprawa honoru i prawa. Nasze prawo jest jasne i wyraźne. Byłam winna wampirowi uratowanie życia. Cholerne, głupie prawo! I pomyśleć, że spisał je mój praprzodek. Pewnie takiej sytuacji jak moja nie przewidział.
    Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałam. Wyczuwałam kto jest po drugiej stronie. Ktoś kto ma w sobie najsilniejszą energię jaką spotkałam u jego gatunku do tej pory. Nie miałam ochoty na kontakt z tym osobnikiem. Może to zrozumie i sobie pójdzie.
Pukanie się powtórzyło, ale tym razem było głośniejsze i pewniejsze.
    - To ja, Raphael. Mogę wejść? - nawet nie obróciłam się w stronę drzwi – Wiesz przecież, że cię słyszę, nawet jak siedzisz cicho i nieruchomo - odczekał chwilę po czym znów się odezwał - W takim razie odczytuję twoje milczenie jako przyzwolenie na wejście.
    Chwilę po tym zrobił tak jak powiedział. Ogarnął przelotnym spojrzeniem całe pomieszczenie jakby spodziewał się, że postanowiłam je przemeblować.
    - Siedzisz tu tak cały dzień. Nie jesteś głodna lub spragniona? Ludzie potrzebują jedzenia i picia.
    - Wyglądam ci na niedożywioną? -odburknęłam.
    - Patrząc przez pryzmat dzisiejszych czasów, raczej nie. Ale to nie znaczy...
    - Ja nie jadam tak często jak ludzie. W zasadzie to ja prawie wcale nie jadam - przerwałam mu w połowie zdania, ale teraz miałam obojętny ton głosu. W końcu obiecałam komuś, że będę grzeczna i miła. Tyle, że to było dla mnie takie trudne i nienaturalne.
    - Ale na powietrze chyba nie działasz? Nie ma takich stworzeń. Musisz mieć jakieś potrzeby.
    Przybliżył się do mnie, ale nadal utrzymywał dystans. Pięć punktów za roztropność i bystrość dla niego.
    - Amryta, elficki nektar, wszelkiego rodzaju płyny i czasami, ale bardzo rzadko ludzkie jedzenie. Od czasu do czasu dochodzi taka jedna substancja którą sama sobie...zdobywam. To w zasadzie wszystko - spojrzałam na niego, prosto w jego niesamowicie zielone oczy. Boże czemu on jest taki dziwny, taki inny, taki... nienormalny?  Nawet nie wiedziałam jak go określić.
    - Masz moje rzeczy? Szczególnie zależy mi na zdobionym rubinami mieczu i srebrnym sztylecie.
    - Mam.
    - Więc?
    - Broń nie jest Ci tu potrzebna.
    Nie mogłam jej dostać. Rozumiem, względy bezpieczeństwa.
    - A torbę? W ramach ścisłości trzy torby. Miałam je ze sobą i są mi potrzebne.
    - Zaraz ci je przyniosę - obrócił się na pięcie i zaczął wychodzić.
    I dobrze. Chciałam być sama. Tyle, że gryzła mnie pewna bardzo ważna dla mnie sprawa, niedająca mi spokoju.
    - Czekaj!
    Zatrzymał się. Wstałam z parapetu i podeszłam nieco bliżej do niego.
    - Co z Ruhkeusem? Znaczy z moim koniem.
    - Nic mu nie jest - kamień spadł mi z serca. - Jest ranny ale cały. Mogę cię do niego zaprowadzić jak chcesz.
    Otworzył drzwi i przytrzymał je dla mnie. Chyba nie myślał, że pójdę pierwsza? W końcu odpuścił i z szyderczym uśmiechem poszedł pierwszy. Ruszyłam zaraz zanim.
    - Nie sądzisz, że gdybym chciał cię zabić to zrobiłbym to już wcześniej? Miałem już ku temu okazje.
    No tak pierwsza na polanie, potem w salonie. Irytowała mnie myśl, że jakiś wampir zdołał mnie pokonać - mnie, kogoś kto zasłynął z tego, że rozprawia się z wampirami jak nikt inny.
    Wyszliśmy na zewnątrz. Podążaliśmy leśną dróżką, aż ukazała się kolejna polana na której pasły się dwie siwe klacze. Były podobne do koni z naszej rodzinnej hodowli. Te zwierzęta zawsze były dla nas bardzo ważne i wyjątkowe. Bez nich nasza praca byłaby znacznie cięższa.
    - Skąd je macie?
    - Roch podarował je Karimowi.
    - Po co konie wampirowi?
    - Ojciec uwielbia te zwierzęta. Dla ludzi bliskiego wschodu konie to największe bogactwo poza tym wierzymy, że przynoszą szczęście. Dodatkowo lubimy pęd, a te zwierzęta są wyjątkowo szybsze i bardzo silne.
    Widać nie tylko Vettuinowie doceniają te piękne zwierzęta.
    Doszliśmy w końcu do budowli. Otworzył drzwi od stajni znów czekał aż wejdę, a ja patrzyłam na niego z wymowną miną. Wszedł pierwszy, a ja zaraz za nim. Mój ogier stał albo raczej krzątał się nerwowo w ostatnim boksie. Pewnie pamiętał nasze ostatnie spotkanie z liczem. Do tego doglądały go wampiry co dodatkowo go stresowało. Już nie zważałam na towarzyszącego mi wampira. Wyminęłam goi podeszłam szybko do mojego przyjaciela. Weszłam do środka boksu. Ostrożnie przybliżyłam się do zwierzęcia wystawiając do niego rękę i podrapałam go pod ganaszami tak jak lubi najbardziej. Na pieszczotę odpowiedział cichym końskim pomrukiem. Moja obecność chyba go uspokoiła, a i mnie zrobiło się weselej i lżej na sercu. W końcu nie byłam sama. Przytuliłam się do jego szyi wplatając palce w potarganą grzywę. Pachniał słoną i sianem. Zauważyłam białą plamę opatrunku na jego łopatce.
    - Jego obrażenia są poważne? - zwróciłam się do wampira.
    - Już jest dużo    lepiej, ale jego rany nie goją się tak szybko jak twoje.
    -Wyprowadzę go na świeże powietrze. Nie może gnić w boksie całymi dniami.
    Wampir podał mi kantar i lonżę. Zabrałam je od niego bardzo ostrożnie żeby przez przypadek go nie dotknąć. Założyłam je karoszowi na głowę i wyprowadziłam na zewnątrz. Miałam małe opory przechodząc koło Rafaela, ale ostatecznie się przemogłam. Poprowadziłam Ruhkeusa na polankę do klaczy które były nim wyraźnie zainteresowane, zresztą z wzajemnością. Tutaj mógł się rozkoszować soczystą zieloną trawą. Niestety nie mogłam go puścić wolno, mogłyby mu się otworzyć na nowo rany. Napawałam się bliskością i towarzystwem mojego przyjaciela kiedy poczułam na karku mrowiące dreszcze. Zawsze je mam gdy ktoś mi się przygląda lub mnie obserwuje. Nie mogąc się powstrzymać spojrzałam przez ramię za siebie.
Moje przeczucie było słuszne.
Wpatrywała się we mnie para szmaragdowych oczu.

~*~

    Parę godzin spędziłam z Ruhkeusem w lesie. Na dworze zaczęło się już ściemniać. Aż dziw, że nikt mnie nie pilnował. Zresztą po co? I tak nie uciekłabym daleko na rannym wierzchowcu. Poza tym chciałam się dowiedzieć dlaczego te wampiry są tak odmienne i zachowują się tak cywilizowanie. Cóż, musiałam to przyznać. Nie byli jak ich pobratymcy.
    Wprowadziłam ogiera do boksu i wykonałam koło niego ostatnie czynności. Gdy wyszłam na zewnątrz było już ciemno. Weszłam do domu i udałam się prosto do swojego pokoju.
Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w świeże, czyste ciuchy. Wciąż miałam wilgotne włosy, ale nie zważając na to zeszłam na dół. Nie mogłam do końca życia unikać konfrontacji.
    Na dole w salonie siedziała Maria. Zawierzając mojemu darowi szacowałam jej wiek na około tysiąc lat. Przeglądała właśnie jakieś czasopismo przed telewizorem. Siadłam na fotelu obok. Jej mahoniowe włosy były upięte w kok z tyłu głowy, była elegancko ubrana, cała na biało. Można by ją określić mianem bizneswoman lub elegancka diva.  Spojrzała na mnie z niechęcią i wyczekiwaniem w złoto-srebrnych oczach.
Spuściłam wzrok na telewizor w którym leciał jakiś program o ogrodnictwie. O czym niby mogłam rozmawiać z wampirem? Wolałam poczekać aż ona sama się odezwie, ale najwidoczniej i ona nie miała w zamiarach wdawać się w dyskusje.
Usłyszałam ciche szczęknięcie zamka w drzwiach. Z jednego z pokoi wyszedł Karim. Był zdziwiony moim widokiem.
    -Witam – powiedział.
    W odpowiedziałam skinęłam mu lekko głową , po czym usiadł koło Marii.
    - Mam nadzieję, że dobrze się zająłem twoim wierzchowcem.
    - Tak, dziękuję - powiedziałam szybko i nagle ucichłam bo miałam w zamiarach powiedzenie czegoś co nie za bardzo leżało w mojej naturze. Ale byłam obserwowana i na pewno dziadek o wszystkim się dowie. Wzięłam głęboki wdech i wyrzuciłam to z siebie
    - Przepraszam za to, że cię zaatakowałam.
    - Już mówiłem, że nie chowam urazy z tego powodu. Było, minęło.
    Zbagatelizował moje agresywne zachowanie względem niego. Chciałam go zlikwidować, a on na to "niema sprawy".
    - Jesteście inni niż ci których likwi...widziałam do tej pory. Dlaczego? - przygryzłam się w język. Powinnam lepiej dobierać słowa.
    - My nie zabijamy ludzi.
    Ziarno ciekawości zakiełkowało w moim sercu.
    - A pragnienie? Przecież musicie pić krew.
    - Tak, musimy, ale żeby zaspokoić pragnienie wcale nie trzeba zabijać. Twoja matka pokazała mi inne wyjście. Chociażby zwierzęca krew. Wprawdzie krew zwierząt nie zaspokaja pragnienia całkowicie, ale nie musieliśmy zabijać ludzi.
    - Moja znajoma Ivy też ją pije –weszłam mu w słowo -zresztą jej brat od czasu do czasu  także.
    - Nie wiedziałem, że w waszych szeregach są wampiry – powiedział zaintrygowany.
    - Bo nie ma. Ivy i jej brat Ian są wyjątkowi. Ich matka byłą w ciąży kiedy została ukąszona. Organizm Vettuinian  jest w stanie zwalczyć jad, ale dzieci, a szczególnie te jeszcze nienarodzone, są mniej odporne. W jakichś sposób ich organizmy zaadaptowały wampirzy jad. Obydwoje są jakby  zawieszeni między dwoma gatunkami – udzieliłam mu aż nad zbyt pojemnej informacji.
    W jego oczach błysnął cień zainteresowania, a usta rozchyliły się jakby chciał o coś zapytać. Zamilkł jednak jak gdyby uświadomił sobie, że nie może to pytanie może być zbyt nachalne.
    - Więc zdajesz sobie chyba sprawę z tego jak to jest – powiedział w końcu.
    Wzruszyłam tylko ramionami. Może rozumiałam co to znaczy pragnienie, ale i tak nie mogłam wiedzieć jak to dokładnie jest i szczerze powiedziawszy nie chciałam się tego dowiadywać. Poza tym zdziwiło mnie to, że mimo widocznej ciekawości ostatecznie odpuścił. Doceniałam to.
    - Musisz wiedzieć, że nie ograniczamy się wyłącznie do krwi zwierząt. Wykupujemy krew z banku krwiodawstwa. Dzięki temu, że czasami pijemy tą krew, w sytuacjach kiedy ktoś się przy nas skaleczy pokusa nie jest aż tak wielka. Dodatkowo od kilku lat pracuję nad projektem syntetycznej krwi. Nie jest ona jeszcze idealna, ale dzięki postępowi w nauce i technologi zrobiłem ogromny krok do przodu. W przyszłości można by było produkować krew, która będzie zaspokajać pragnienie. Kto wie może kiedyś będzie na tyle dobra żeby zastosować ją w medycynie – zamyślił się na chwilę. - Poza tym kontrolujemy swoje zachowanie od kilu stuleci, z czasem jest coraz łatwiej. Nie możemy się co prawda bardzo spoufalać z ludźmi bo nie mogą się dowiedzieć kim jesteśmy, ale taki kontakt nam wystarcza. Daje nam to namiastkę normalności.
    Jego monolog dał mi trochę do myślenia. Przez wieki trzymali swoje żądze na wodzy, no i wydawał się być taki szczery i otwarty w stosunku do mnie.
    - Nie zabijasz ludzi od trzynastu, czternastu wieków? - musiałam spytać dla jasności.
    Karim wymienił z Marią pospieszne spojrzenia.
    - Prawie. Nie twierdzę, że jestem bez winy, że nikogo nie zabiłem, ale odkąd poznałem twoją matkę zmieniłem swój sposób odżywiania, a przede wszystkim patrzenia na życie. To była naprawdę wyjątkowa osoba – odpowiedział bacznie mi się przyglądając. - Skąd wiesz ile mam lat? Nie wspominałem nic o moim wieku.
    Na chwilę zbił mnie z pantałyku, ale zrozumiałam w końcu o co mu chodziło.
Co mu miałam powiedzieć? „No wiesz trupy to moja specjalność" raczej nie wchodziło w rachubę. Po chwili namysłu postawiłam jednak na prostotę i co mnie samą zdziwiło szczerość.
    - Nie wiem jak to robię. Po prostu to czuję. Mogę w przybliżeniu określić wiek wampira, nieumarłego lub umarłego. Wasz zapach i energia zmienia się średnio co pięćdziesiąt lat.
    Przechylił się poufale do przodu. 
    - Możesz opowiedzieć o tym coś więcej? Jak to się zaczęło? Masz jakieś inne zdolności? - zasypał mnie gradem pytań - był tym chyba naprawdę zainteresowany.
    - Jestem nekromantą. A jak to się zaczęło, jak to odkryłam?Jak byłam mała, miałam swojego ulubionego psa. Któregoś dnia padł ze starości. Było mi go szkoda bo zawsze ze mną wszędzie był. Którejś nocy przyszedł pod moje okno. Może byłoby to normalne gdyby nie fakt, że został pochowany parę dni wcześniej. Nikt nie wiedział jak to się stało. Uznano to za złą magię i go spalono. Więcej już nie wrócił.
    - Ale to byłaś ty. Jak to zrobiłaś?
    Mimowolnie przypomniała mi się tamta noc i oblepiony błotem i na wpół rozkładający się pies czekający na mnie. To było przerażające szczególnie, że byłam wtedy jeszcze małym dzieckiem.
    - Wcześniej byłam w miejscu jego pochówku. Skaleczyłam się i parę kropel krwi spadło na jego grób. Moja krew go przywołała. Doszłam do tego dopiero kilka lat później, po przeczytaniu kilku ksiąg. No i zawsze czułam się inaczej na cmentarzach, albo w miejscach zbrodni -
    - Miałaś nad nim kontrolę? Nad tym zwierzęciem?
    - Wtedy nie wiedziałam co się dzieje, ale teraz kiedy to wszystko rozumiem mam kontrolę nad każdym stworzeniem które ożywię.
    Zapadła chwila ciszy. Czułam, że zaraz padnie jakieś trudne pytanie.
    - Próbowałaś ożywić człowieka?
    Miało być kłopotliwe i też takie było. Nie mogłam skłamać, to i tak by się nie udało. Kto by nie wykorzystał takiego przekleństwa w pracy taka jak moja gdyby takowe posiadał? Chyba tylko głupiec.
    - To przydatne w mojej pracy. Ofiary mogą mi wiele powiedzieć na temat mordercy.
    - A na tych którzy są częściowo martwi, tak jak ja, masz jakąś władzę?
    - Młode wampiry nie stanowią dla mnie większego problemu. Im starsi jesteście, tym mniejszy mam wpływ na was choć mogę w pewnym stopniu sprawić wam ból lub dyskomfort.
    Dlaczego mu to wszystko mówiłam? Przecież ja prawie nikomu o tym nie opowiadałam.
    -Wolałabym, żeby Roch się o tym nie dowiedział – zakomunikowałam dość ostro. - Niektóre informacje nie są odpowiednie dla starszego człowieka.
    -Dobrze, to zostanie między nami.
    Nie wiem czemu, ale uwierzyłam mu, że nic nie powie dziadkowi. Zaskakujące jak szybko się do niego przekonywałam. Rozmawiałam z nim o czymś co oprócz mnie wiedział tylko mój brat i przyjaciółka i nawet nie czułam, że postępuję źle opowiadając mu o tym.
    - Ty także jesteś zmiennokształtna?
    Znów zostałam wyrwana z moich rozmyśleń. Wychodziło na to, że Karim wiedział o mojej familii dość sporo. Dziadek musi mu naprawdę ufać, że opowiada mu takie rzeczy.
    - Nie. Naturalna zmiennokształtność nie ujawnia się w każdym pokoleniu. Jest wielką rzadkością. To, że mój ojciec mógł zmienić swoją postać nie znaczy, że inni też mogą - wyjaśniłam.
    Wśród nas Vettuinów jest kilkanaście rodów które z pokolenia na pokolenie przekazywały geny odpowiedzialne za zmiennokształtność. Moja rodzina właśnie do nich należy. Formą wyjściową rodu Rásailaturëlië jest lew, ale zdarzały się wyjątki które potrafiły przyjmować także postacie innych stworzeń.
    Nie tylko tym się wyróżnialiśmy jako ród dopuszczony do władzy. Vettuinowie rzadko jednak przyjmują formę zwierzęcia, no bo po co? Po co kusić? Może i jest się wtedy silniejszym, ale trzeba za to płacić wielką cenę. Każda kolejna przemiana powoduje zatracenie empatii w stosunku do drugiego człowieka aż w końcu ktoś taki nie odczuwa już zupełnie nic, nie ma żadnych ludzkich odruchów, pozostaje tylko zwierzę. Podobno to  przez przekleństwo jakie ściągnął na nas nasz przodek, narażając się potężnemu magowi. Źle się działo w tamtych czasach. Nawet ludzie do dziś posiadają na to pewne informacje, co prawda bardzo okrajane i zmienione, ale jednak.
    Karim wydawał się być naprawdę kimś godnym zaufania, mimo że był wampirem. Swoją postawą i zachowaniem wzbudzał we mnie pewien szacunek. Nie wiem czemu tak się działo, może to przez to, że nie miał czerwonych tęczówek, tylko takie niesamowite srebrno-złote? Może oni nie są aż tak źli za jakich ich miałam? Był ciekawy, ale nie nachalny. Może trochę przypominał mi charakterem dziadka? Być może to ciekawość dowiedzenia się czegoś więcej o mojej matce podpowiadała mi żeby się trochę do niego zbliżyć. Być może mogłabym go polubić?
    Nieważne. Teraz była moja kolej na zadawanie pytań.
    - Zawsze było was tak dużo? Piątka to bardzo dużo jak na wampiry.
    - Jest nas sześcioro - poprawił mnie. - Dastan jest chwilowo poza Ameryką Północną, ale na pewno się zjawi...
    - Ten pierścień - przewała mu Maria po raz pierwszy zabrawszy głos i pokazując na moją dłoń.
    Podążyłam za jej wzrokiem i spojrzałam na przedmiot który ożył własnym przytłumionym światłem na moim palcu. W jednej chwili wiedziałam, że coś jest nie tak jak być powinno....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy