21 wrz 2012

Rozdział 5

Czarna otchłań

"Odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego."[Shelogh Brown]


     Pierścień z rodowym herbem i czterema małymi rubinowymi kryształami delikatnie skrzył się na moim palcu. Oznaczało to, że mój brat Valkan mnie pilnie potrzebował.
     Kiedyś otrzymaliśmy takie same klejnoty od ojca. W razie gdyby któreś z nas oczekiwało pomocy drugiego mogliśmy dać sobie znać przez te właśnie pierścienie. Ustaliliśmy, że będziemy ich używać tylko i wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach kiedy któreś będzie potrzebowało rady. Widocznie w tej chwili mój brat mnie bardzo potrzebował.
     Zebrałam się szybko z kanapy i popędziłam na górę. Po drodze wpadłam na jednego z wampirów, Nathana. Odepchnęłam go i wbiegłam do pokoju doskakując do swoich rzeczy. Rafael dotrzymał słowa i przyniósł moje torby. Musiałam w nich znaleźć coś co pomoże mi szybko znaleźć się w naszej siedzibie na północy europy. Oczywiście mogłam się z nim skontaktować za pomocą nowoczesnej technologi, ale jednak wciąż odzywały się we mnie pierwotne instynkty które mówiły „działaj”. Nie powiem spora część mnie nadal chciała uciec z tego miejsca choćby na jakiś czas.
Wysypałam zawartość pierwszej torby. Nie było w niej nic przydatnego więc wysypałam też drugą. Efekt był taki sam. Jeśli niczego nie będzie w trzeciej to naprawdę nie wiem co zrobię. Przecież moje miejsce docelowe jest po drugiej stronie globu. W takich chwilach bardzo brakowało mi magii. Zawartość trzeciej torby wysypała się na podłogę. Przeszukiwałam tuziny różnych drobnych fiolek, sakiewek i woreczków aż w końcu znalazłam. Mała fiolka z srebrzystoniebieskim pyłem sprawiła, że mimo niepokoju jaki mnie przytaczał poczułam się ciut lepiej.
Schowałam ją w kieszonce spodni. Zanim wybiegłam z pokoju wzięłam jeszcze bluzę. Zakładałam ją na siebie zeskakując z kolejnych stopni co jakimś cudem nie zaowocowało upadkiem. Na dole zebrali się już prawie wszyscy mieszkańcy domu. Nie zwracałam na nich jednak większej uwagi. Pobiegłam prosto do drzwi, ale w połowie drogi zorientowałam się, że mój plan obmyślony na szybko nie jest jednak doskonały. Pominęłam pewien szczegół. Bardzo ważny szczegół. Mój koń nie da rady podołać moim planom. Nie ruszę się stąd dopóki on nie odzyska sił, a bez wierzchowca nie dam rady przenieść się na północ europy w tak szybkim czasie. Miałam jednak do dyspozycji dwa inne. Trzeba było tylko poprosić.
     Spojrzałam na wampiry z poszukiwałam Karima. Był w tym miejscu gdzie rozmawialiśmy tyle, że teraz stał wpatrując się we mnie ze zdziwieniem i oczekiwaniem.
     - Potrzebuję pilnie konia. To ważne. Obiecuję, że wrócę i go oddam. Nic mu się nie stanie przyrzekam.
     - Obiecałem Rochowi, że będziesz tutaj z nami bezpieczna.
     - Tak wiem, ale to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Muszę szybko znaleźć się w domu. Oni mnie wzywają - pokazałam pierścień na znak dowodu. - Obiecuję, że wrócę. Przysięgam. Chcę tylko pożyczyć konia. Nic więcej.
  Wampir zastanowił się na chwilę. Jeśli mi go nie da będę musiała go jakoś ukraść, a to mogłoby być trudne a nawet graniczące z niemożliwym.
     - Dobrze, skoro Cię wzywają... lepiej tego nie ignorować.
  Skinęłam głową na znak wdzięczności. Samo słowo „dziękuję” czy „proszę” mało kiedy pada z moich ust. Z powrotem skierowałam się do drzwi.
     - Potrzebujesz jeszcze czegoś?
     - Nie to wszystko - rzuciłam przez ramię.
Nie znałam tego wampira zbyt dobrze ale podobał mi się coraz bardziej.
     Wybiegłam na zewnątrz i udałam się prosto do stajni. Przyjrzałam się wstępnie klaczom. Wzięłam jabłkowitą siwkę bo wydawała mi się silniejsza i odważniejsza. Karim pojawił się w drzwiach chwilę po mnie.
     - Może jednak mogę jeszcze jakoś ci pomóc?
     - Ogłowie i siodło? - Bardziej zapytałam niż stwierdziłam.
Podał mi ogłowie, a sam wziął się za siodłanie. Poszło nam z tym zadaniem błyskawicznie.
     - Gdzie jest najbliższe jezioro.
     - Poczekaj chwilę osiodłam Imman i pojedziemy razem.
     Z siodłaniem swojej klaczy poradził sobie równie sprawnie. Ruszył pierwszy. Mknęłam tuż za nim, a klacz sprawnie wymijała drzewa. Gdyby Karim biegł przede mą piechotą było by to straszne marnowanie czasu. Nawet wampir przy tych zwierzętach jest słaby i wolny. Po pewnym czasie moim oczom ukazała się gładka tafla jeziora. Zatrzymaliśmy się nad jego brzegiem. Sięgnęłam do kieszeni po fiolkę z połyskującym pyłkiem. Było go mało, ale wystarczająco na jedną podróż. Posmarowałam nim czoło i okolice serca klaczy. Te same miejsca naznaczyłam pyłem i u siebie.
     - Co to takiego.
     - Pył nimf z mieszanką jakichś innych rzeczy. Przeniesie mnie tam gdzie chcę pod warunkiem, że jest ze mną istota związana z wodą. Właśnie dlatego potrzebuję twojej klaczy.
     - Ale co ma wspólnego koń z wodą?
     - Rafael wspominał, że te konie podarował ci dziadek. Jeśli tak, to muszą pochodzić z królewskich stajni. A nasze konie co jakiś czas są specjalnie mieszane z kelpiami, końmi wodnymi.
     Wyjaśniłam mu szybko. Skoro mi ufał na tyle żeby pożyczyć mi tak cenną własność, to chyba należały mu się jakieś wyjaśnienia.
     - Czy to w ogóle jest bezpieczne?
    Szczerze nie miałam zielonego pojęcia. Nigdy jej nie używałam. Ta substancja była w moim posiadaniu tylko dlatego, że dostałam ją od Adama. Pewne za to było to, że jej legalność i źródło pochodzenia mogło budzić co najmniej wątpliwości.
     - Raczej tak – skłamałam. - Nigdy wcześniej nie widziałeś jak robi to dziadek?
     - Nie, on posługiwał się inną magią.
     - No tak. Zapomniałam.
     Inna magia. Chętnie bym z tej „innej magi” skorzystała gdyby tylko ją miała. Cóż straciłam ją na własne życzenie. Głupota boli i to bardzo. Teraz muszę korzystać z tych bardziej przyziemnych metod, choć wcale nie należących do bezpiecznych, a przez co popularnych.
     - Jeśli pozwolisz to chętnie popatrzę.
     - Dobrze. Jak ma na imię ta klacz?
     - Pellas.
     Przez chwilę patrzyłam prosto w jej wielkie czarne oczy, a następnie dotknęłam czołem jej szerokiego czoła.
     - Zabierz mnie nad Srebrzyste Jezioro. Nie zawiedź mnie Pellas bo naprawdę liczę na ciebie.
     Z powrotem wskoczyłam na jej grzbiet. Skierowałam ją do ściany lasu. Szła pewnie sprężystym krokiem. Zwróciłam się jeszcze do Karima.
     - Obiecuję, że hojnie odwdzięczę się za twoją pomoc.
     - Nie trzeba. Tylko bezpiecznie dotrzyj na miejsce i wracaj najszybciej jak możesz. Musisz koniecznie poznać Dastana.
     - Wrócę jak tylko będę mogła.
Kogo niby miałbym poznać? Kto był tak ważny? Teraz nie było to dla mnie priorytetową sprawą. W tej chwili liczył się mój brat. Zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów aby dobrze natlenić krew po czym złapałam się mocno grzywy i spięłam konia.
Klacz ruszyła prosto w stronę wody. Dobrze wiedziała co mam w planach i nie protestowała. Przegalopowała po plaży, a następnie po jeziorze nie zapadając się w wodę. Grube krople rozbryzgiwały się na wszystkie strony. Gdy byłam już na środku zbiornika, gdzie woda musiała być najgłębsza, dałam klaczy sygnał do skoku. Przez kilka chwil byłyśmy razem w powietrzu po czym spadając dałyśmy nura w czarną otchłań. Otoczyła mnie wszechobecna ciemność, ale woda nie dotykała mojego ciała ani ciała Pellas tak jakbyśmy były otoczone milimetrową warstwą tlenu. Cała podróż była szybka i dość łatwa, można by powiedzieć, że jest to jak przejście przez ciemny tunel. Wyskoczyłam z Srebrzystego Jeziora tak jak chciałam. O dziwo byłam zupełnie sucha, a przede wszystkim w jednym kawałku i żywa. Z ulgą nabrałam powietrza w płuca i rozejrzałam się dookoła.
Nic się nie zmieniło.
     W miejscu tym było pełno małych wróżek. Niektóre z ciekawością obserwowały nowych przybyszów i szeptały do siebie, inne nawet nie zwracały na mnie uwagi i kontynuowały swoje śpiewy, tańce i zabawy.
     Tereny znajdujące się na obszarze północnej Finlandii i Norwegii zwane przez nas Tuteithe to obecne miejsce gdzie od wielu lat stacjonuje mój dziadek. Miejsce to, jak większość innych ziemi należących do Vettuinów, jest ukryte przez ludźmi. Lato chyliło się tutaj już ku końcowi swojego panowania.
Musiałam jednak jechać dalej, nie miałam czasu na podziwianie krajobrazu. Przede mną był spory kawałek drogi. Ruszyłam w stronę głównego traktu prowadzącego do dworu. Po dłuższej chwili czasu wreszcie zaczęłam po drodze mijać swoich rodaków. Kiedy byłam już naprawdę blisko nikt mnie nie zatrzymywał, szybko otwierano przede mną bramy co było jednym z przywilejów które przysługiwały rodzinie królewskiej i tytułowanym, ważnym osobom. Każdy mnie tu doskonale pamiętał i nie ośmieliłby się mi przeciwstawić.
     Zatrzymałam klacz tuż przed głównymi schodami wspaniałej budowli, na których siedziała kobieta o długich farbowanych na czarno włosach i jasnoniebieskich oczach oraz mężczyzna o jasnobrązowych włosach i oczach takiego samego odcieniu co dziewczyna. Moi przyjaciele oraz bliźniacze rodzeństwo Ivy i Ian – dhampiry.
    - Narya! - brunetka rzuciła mi się na szyję i zaczął ściskać.
     - Przecież widziałyśmy się niespełna pół roku temu.
     - Nie wybaczę ci tego, że mnie zmusiłaś do powrotu!
     Nie miałam ochoty się z nią spierać, miałam na głowie ważniejsze sprawy. Wychyliłam się aby mieć widok na Iana.
     - Co się stało? Gdzie mój brat?
     Rodzeństwo wymieniło znaczące spojrzenia.
    - Velkan wspominał, że możesz się pojawić w przeciągu kilku dni, ale... Jakieś pięć minut temu był u siebie - odpowiedział w końcu Ian.
     Nie zwlekając dłużej pobiegłam do jego komnat znajdujących się w prawym skrzydle. Niemalże taranując drzwi znalazłam się w środku pomieszczenia. Było dość ciemno, okna były zasłonięte, jedynym źródłem światła był ogień w kominku o który opierał się nie kto inny jak Velkan – mój przyrodni brat.
Młody, przystojny mężczyzna o ciemnych blond włosach i oczach tak ciemnobrązowych, że aż prawie czarnych. Obrócił twarz w moją stronę. Był zdziwiony i zszokowany. Uśmiechnął się w końcu, ale tylko tym rodzajem uśmiechu który nie dosięga oczu.
Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Tak bardzo tęskniłam.
     - Nie myślałem, że będziesz aż tak szybko. Spodziewałem się ciebie za jakieś trzy dni – powiedział łagodnie.
Położył dłonie na moich ramionach i odsunął się na wyciągnięcie ręki. Potarł kciukiem moje czoło.
- Chyba nie skorzystałaś ze Srebrzystego Jeziora? - zapytał ostro.
     - Co się stało – zapytałam chcąc usłyszeć konkretne informacje i po części odciągnąć jego uwagę.
     Jeszcze raz przycisnął mnie do siebie tym razem jeszcze mocniej po czym wypuścił mnie z objęć i usiadł na łóżku.
     - To nie z mojego powodu cię wezwałem.
     - Wykrztuś to z siebie wreszcie! Nie znoszę obwijania w bawełnę. Co się dzieje!? - spojrzał na mnie oczami w których kryło się poczucia winy.
     - On nie jest w najlepszym stanie.
     „On” mogło oznaczać tylko jedną osobę. Gardło mi się ścisnęło. Musiałam usiąść. Przecież widziałam się z nim niedawno i był w pełni sił.
     - Czy coś się zdarzyło? - zapytałam próbując utrzymać mocny rzeczowy ton głosu. Prawie mi się udało.
     - Kiedy wrócił od ciebie nic mu nie było. Był naprawdę zadowolony. Potem musiałem zająć się innymi sprawami, ale rozmawiał ze stryjem. Podobno strasznie się pokłócili. Verlad wyjechał zaraz potem. Jak mnie wezwali... medycy się już nim zajmowali...
     - Ale nic mu nie jest?!
     - Mówią, że nic mu nie będzie, ale Narya... nie wiem co mam robić. Nic nie wiem - zaczął się nerwowo krzątać po pokoju. - Nie jestem gotowy na to żeby przejąć jego obowiązki, on to wie i pewnie dlatego...
     - Jeszcze ich nie przejmiesz! - Musiałam go podnieść na duchu, dlatego sama musiałam się zebrać do kupy. - On jest twardy jak skała i skoro medycy mówią, że nic mu się nie stało to tak jest! Poza tym uważam, zresztą nie tylko ja, że w przyszłości będziesz dobrym królem, a w razie problemu zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Zawsze! Nie zostawię cię samego, pamiętaj. Jeszcze nie nadszedł twój czas. Jeszcze nie. I nie martw się.
      Zatrzymał się wreszcie i odwrócił się w moją stronę. Powiedziałam mu szczerą prawdę. Dlaczego on w siebie w ogóle nie wierzy? Przecież jest zawsze miły i taktowny, zawsze dąży do rozwiązania problemu poprzez konwersację a nie przemoc, ludzie go kochają i szanują. Idealny materiał na przyszłego króla.
     - Wiesz... ja muszę się przyznać, że ja..., że ja przyczyniłam się do pogorszenia się jego zdrowia. Jeśli ktoś tu jest winny to jestem to ja.
     - To nie z twojego powodu miał atak serca.
     - To niby z twojego?! - warknęłam.
- Zostawiłam was, nie dawałam znaku życia. Niedawno wezwali go jego przyjaciele którzy mnie znaleźli na wpół żywą. Byłam w fatalnym stanie. Ja umierałam, wyobrażasz sobie jak on się czuł?
     Zastanowił się na chwilę, a potem uśmiechną się jednym z tych uśmiechów które jednak nie są do końca szczere i nigdy nie docierają do oczu.
     - On cię uwielbia.
     - Nie,mylisz się. On kocha wszystkich Velkan.
     - To przez Verlada.
     - Nie szukajmy na razie winnych. Teraz najważniejsze jest żeby wyzdrowiał. Możesz mnie do niego zabrać?
- Teraz odpoczywa. Potrzeba mu chwili spokoju.
     Miał rację. Korzystając z okazji opowiedziałam mu całą historię. O tym jak podążałam za liczem, o wampirach, oraz wszystkim co miało miejsce parę dni wcześniej. On też nie wierzył gdy mówiłam o "dobrych, oswojonych wampirach".
     - I co? Zostaniesz z nimi? - zapytał po wysłuchaniu całej historii.
     - Jestem to winna dziadkowi, zwłaszcza teraz. Skoro taka jest jego wola to muszę zrobić to czego ode mnie oczekuje. Zawsze był dla mnie taki dobry i wyrozumiały, znosił wszystkie moje wybryki i kaprysy. Teraz moja kolej, Velkan. Trzeba spłacić dług. Miałam pecha w ostatnim czasie co się odbiło nie tylko na mnie, ale i na poczciwym staruszku. A teraz prowadź mnie do niego w końcu nie widziałam go od...
     - Dwóch dni – dokończył za mnie.
     Chciałam go trochę podnieść na duchu, ale widocznie nie miał na to ochoty. Jego wadą było to, że wiecznie się ascetyzował i za wszystko winił. Velkan zaprowadził mnie do dziadka.
Medycy dali mu środki nasenne. Nie chcieli go budzić przez najbliższe dni.
     Usiadłam koło ogromnego łóżka i zaczęłam rozmyślać. Szczególnie martwiło mnie ta kłótnia po której dziadek poczuł się źle. Zawsze lubiłam stryja. Dobrze się z nim rozumiałam i to on stanął po mojej stronie gdy oświadczyłam, że chcę być wojownikiem. Wspierał mnie, dawał dobre rady i uczył. Nie rozumiałam więc co mogło być przyczyną sporu. Nic nie przychodziła mi do głowy. Dziadek ma swoje lata i byś może wszystko sobie zbytnio wyolbrzymił.
     W końcu zmęczona, bardziej psychicznie niż fizycznie zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy