21 wrz 2012

Rozdział 7

7. Powrót

"Tęsknota, tęsknota... Uczucie najbardziej niewypowiedziane, stan próżny wszelakiej ulgi, ucisk serca ciągły i jednostajny." [Stefan Żeromski]

     Czas pobytu w moich rodzinnych stronach bardzo szybko dobiegł końca. Źle było mi opuszczać ludzi których kocham, choć wcześniej obywałam się jakoś bez nich przez dobre trzy lata. Tutaj spędzałam z nimi każdą wolną chwilę, ale i tak czułam niedosyt. Te parę dni które miałam zostać przeciągałam jak tylko mogłam. Nieustannie odkładałam swój wyjazd. Najpierw trzy dni, potem kilka kolejnych aż w końcu osiemnastego września doigrałam się porządnego kazania ze strony dziadka o tym jak to nieładnie obiecać komuś szybki powrót, a potem łamać dane słowo. Chcąc nie chcąc, musiałam zebrać swoje manatki i wracać tam skąd przybyłam.
     Nie licząc małej małej grupki osób, nikt nie mógł wiedzieć gdzie, a przede wszystkim w jakim towarzystwie będę się znajdować. Musiałam zniknąć nagle i bez zbędnego rozgłosu, więc następnego dnia wraz z Velkanem opuściłam wczesnym rankiem posiadłość pod pretekstem przejażdżki.
Obraliśmy okrężną drogę rozmawiając i wykorzystując ostatnie wspólne chwile.
Było naprawdę miło. Obydwoje cieszyliśmy się, że już niedługo się znów spotkamy, choć prawda mogła być zupełnie inna.
     Nie chciałam wyjeżdżać.
     Dotarliśmy w końcu do Jeziora i wtedy zapadła ta niechciana cisza kiedy to trzeba się będzie za niedługo pożegnać. Od początku się jej obawiałam.
     Zeskoczyłam z Pellas i wzięłam się za nasmarowanie jej serca i czoła pyłem nimf. To samo robiąc na moim ciele, a następnie wzięłam się za namaszczenie nim koni które Ivy „przemyciła” dla mnie w to miejsce. Miały one być forma podziękowania dla Karima. Pamiętałam swoją obietnicę jaką złożyłam mu kiedy pomógł mi dostać się do domu. Złamałam już tą o szybkim powrocie, nie mogłam złamać kolejnej. Dla Vettuinów, dane komuś słowo jest bardzo ważne. Takim sposobem musiałam dotransportować na miejsce dwie klacze i potężnego ogiera. Velkan uważnie śledził moje poczynania, nie pochwalał tego, że używam tego typu magii.
     - Długo tam z nimi będziesz? - zapytał w końcu przerywając uporczywą ciszę.
     - Nie wiem. To chyba zależy od dziadka. Mówił, że mam się od nich uczyć. Ciekawe czego? - burknęłam.
     Przez myśl przeszedł mi cały arsenał wampirzych umiejętności których mogłabym się nauczyć, na przykład takich jak picie krwi, mordowanie, więcej krwi, świecenie w słońcu, no i może jeszcze picie krwi...
     –  Poza tym mam tam dług, a właściwie długi do spłacenia.
     –  Ale to wampir – powiedział z niesmakiem.
     Jakże dobrze go rozumiałam. Sama miałam do tego identyczne podejście, musiałam jednak schować swoje obawy gdzieś bardzo głęboko. Velkan nie musi się niepotrzebnie zadręczać.
     –  Rafael uratował mi życie. Miał jakiś ludzki odruch.
     „Albo interes” znów dodałam w myślach.
     –  Martwię się o ciebie Narya. Będziesz sama. Z drugiej strony skoro dziadek im ufa to to chyba coś znaczy, prawda? Może jest ekscentryczny, ale wie co robi i z kim się zadaje. Nie jest głupi.
     –  No widzisz?! - chyba chciałam bardziej przekonać siebie niż jego.
     – Narya.
     – Tak?., 
     –  Muszę cię uprzedzić, że to będzie twoja ostatnia podróż przez jezioro.
     Zamarłam. Nie rozumiałam czemu to mówi. Przecież podróżowanie w ten sposób okazało się bezpieczne. Skoro to przejście było już sprawdzone dlaczego nie mogłam go używać?
      – Dziadek postanowił zamknąć przed tobą wszelakie przejścia. To naprawdę zdradliwy sposób. Nie możemy pozwalać na to żeby czarny rynek kwitł, a ty jako przedstawiciel naszego rodu tm bardziej nie możesz tego praktykować.
      – Rozumiem i uszanuję jego i twoją wolę – powiedziałam. - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Zbliżyłam się do brata i pocałowałam go pożegnalnie w policzek, a następnie podeszłam bliżej konia. Nie zdołałam na niego wsiąść bo Velkan obrócił mnie i załapał w silnym, miażdżącym uścisku. Wtuliłam się w jego ramię i od razu poczułam jego przyjemny zapach piżma i drzewa sandałowego. Pewnie gdyby ktoś stał za nim, nawet by mnie nie zauważył. Czułam się przy nim taka mała.
     Odsunął mnie od siebie i ostatni raz mi się dokładnie przyjrzał.
     –  Uważaj na siebie Nar.
     –  Nie jestem takim nierozgarniętym tłumokiem jak ty. I bądź w kontakcie.
     W odpowiedzi zmierzwił mi włosy naciągając je na twarz. Poprawiłam się szybko, wskoczyłam na konia i po raz ostatni promiennie uśmiechnęłam się do starszego brata.
     –  Jedź już zanim się rozmyślę.
     –  Nic mi nie będzie. Obiecuję.
     Serce mi się krajało. Nie chciałam go zostawiać, nie chciałam zostać sama. Jednak musiałam odejść. Im dłużej będę to odwlekać tym ciężej będzie mi się z nim rozstać.
Nie wymieniając żadnych z tych słów które ludzie mówią na pożegnanie zwróciłam się do tafli wody i pogalopowałam prosto na jezioro.
     Podróż przebiegła równie szybko co poprzednio.
Gdy byłam już na miejscu od razu ruszyłam powoli w stroną mojego nowego „domu”. Nie spieszyłam się. Obserwowałam mijany leśny krajobraz. Na tej półkuli panowała właśnie noc. Dookoła było bardzo spokojnie, a powietrze było zimne, wilgotne i czyste.
Powoli zbliżałam się do budynku. Po raz pierwszy mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Był duży, drewniany i elegancki wtopiony pomiędzy strzeliste iglaki i stare powykręcane buki i dęby. Żadnych sztucznych ogrodów, wszystko było utrzymane w naturalistycznym koncepcie.
Chatka drwala milionera, przyszło mi na myśl. Ominęłam budynek kierując się w stronę następnej polanki.
     Na jednym z niższych drzew dostrzegłam Ingrid. Miała w ręku jakąś książkę, jako wampir bez problemu mogła czytać przy takim oświetleniu albo raczej bez niego. Moje przybycie chyba ją zaskoczyło. Obserwowała jak się zbliżam. Zeskoczyła na ziemię, ale nie podeszła do mnie bliżej.
     –  Mam coś dla Karima. Wiesz gdzie jest?
     Nie musiała mi nawet odpowiadać bo z gęstwiny wyłonił się wampir o szpakowatych włosach. Ześlizgnęłam się z siodła i prowadząc za sobą „drobny upominek” podeszłam do Karima. Mogłam zaobserwować na jego twarzy różne emocje, jakie się na niej odbiły. Zaskoczenie, zdziwienie, ulga, a potem nawet zmartwienie kiedy spoglądał w stronę domu.
     –  Obiecałam, że się odwdzięczę i dotrzymuję słowa. To podarek zarówno ode mnie jak i od Rocha. Przyjmij je proszę na dowód naszej wdzięczności.
     Wyciągnęłam w jego stronę rękę z uwiązem do którego były przywiązane trzy najlepsze rumaki z królewskiej stajni. Czekałam na reakcję z jego strony, ale takowej się nie doczekałam. Szybko obejrzałam się na zwierzęta oceniając ich stan.
     –  Coś nie tak z nimi? Nie chcesz ich? –  nie wiedziałam co się dzieje –  Dziadek myślał, że będziesz zadowolony z tego prezentu, zresztą Rafael wspominał... No nic, trudno. Jak więc mogę się odwdzięczyć?
     –  Nie, nie, to cudowny dar. Wierz mi, ale nie zrobiłem niczego co byłoby warte tak wiele. Nie mogę ich przyjąć. Wiem, że są bardzo cenne. Podejrzewam, że są warte więcej niż pobliskie miasteczko.
      Czyżby nie chciał ich przez zwykłą skromność. Zaczynało mi być coraz bardziej głupio z tego jak się zachowywałam na początku. Jak go niesłusznie zaatakowałam. Dziadek miał jednak co do niego nosa, a ja zaczynałam go nawet lubić choć zamieniliśmy raptem kilka zdań.
     –  Przyjmij je jako wyraz mojej wdzięczności, a zarazem formę przeprosin za moje wcześniejsze zachowanie. Poza tym dziadek sam je wybierał i sądzę, że byłby niepocieszony gdybyś ich nie przyjął.
     Dziadek opowiedział mi historię Karima. W czasach i w kulturze w której się wychował, odtrącenie daru od przyjaciela lub kogoś ważnego było czymś bardzo nietaktownym. Nie bez powodu zagrałam „kartą dziadka” który jest osobą bardzo ważną, a mało tego uważa się za jego przyjaciela. Nie chciało mi się targać tych koni z powrotem do domu.
     Opłaciło się. Wziął ode mnie uwiąz i delikatnie poklepał ogiera po szyi, ale cały czas miał niepewną minę.
     –  Dziękuję za ten cudowny dar. Są naprawdę piękne –  uśmiechnął się do mnie ciepło –  A u brata, już wszystko w porządku, mam nadzieję? –  zapytał szybko zmieniając temat.
     –  Tak, jak najbardziej. Wezwał mnie bo dziadek miał problemy zdrowotne.
     –  Roch?! Jak on się czuję? Jak mogę pomóc?
     –  Nie, nie już naprawdę wszystko dobrze. Znowu jest twardy i niezniszczalny jak skała. To był fałszywy alarm. Na szczęście.
     Ulżyło mu, to było widać, ale znów przywitała nas moja stara przyjaciółka Cisza. Nie wiedząc co dalej robić, postanowiłam rozsiodłać Pellas i puścić ją na pastwisko.
     –  Naryo? - zapytał nieśmiało Karim.
     Obróciłam się z powrotem do niego. Dziwne. Ja stanęłam plecami do wampira?
     –  Tak?
     –  W domu jest ktoś, kto bardzo pragnie cię poznać. Idź proszę. Ja się zajmę resztą. Ingrid pójdziesz z nią?
     Spojrzałam na drobną dziewczynę, a ona spojrzała na mnie. Nie miała odwagi patrzeć mi prosto w oczy i szybko spuściła wzrok. Z pewnością nie umiałaby się z nikim mocować na spojrzenia.
     Poza tym kim mógł być ten tajemniczy gość? Przypomniałam sobie, że już mi o nim coś wspominano.
     –  To może już pójdziemy –  powiedziała i ruszyła pierwsza, wyprężona niczym struna.
     Poszłam za nią, ale najpierw odpięłam torbę ze swoimi rzeczami które zabrałem ze sobą. Musiałam mieć przy sobie niezbędne rzeczy skoro miałam tu pozostać przez dłuższy okres czasu.
     Prowadziła mnie w stronę domu. Krok za krokiem, metr za metrem aż w końcu stanęłam na werandzie. Przeszłam przez próg drzwi i momentalnie poczułam znane mi już wampirze zapachy. Rozpoznałam wszystkie. Wszystkie poza jednym.
     Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. W salonie były trzy wampiry. Rafael rozłożony leniwie na kanapie, Maria wkładająca świeże kwiaty do wazonu i nieznany mi jeszcze wampir wpatrujący się we mnie jakbym miała jakiś nieczytelny napis na czole.

~*~

    Od kilku dni nie mogłem znaleźć dla siebie nigdzie miejsca. Od  kilku dni siedziałem jak na szpilkach czekając aż ona powróci. Od  kilku dni ciągle na nowo układałem w głowie scenariusz naszego spotkania.
     Nie mogłem sobie wybaczyć tego, że nie było mnie tutaj wcześniej. Gdybym tylko wiedział, że moja rodzina spotka ją w takich nagłych i drastycznych okolicznościach...
     Dosłownie minęliśmy się w drzwiach tego domu o jakieś piętnaście minut. Stanęłam wtedy w progu z nadzieją, że ją ujrzę po raz pierwszy odkąd była dzieckiem i jakże gorzko się rozczarowałem.
     – Piętnaście minut! –  warknąłem uderzając pięścią w piaskową ścianę z której odkruszyły się drobniejsze skałki.
     – Dastan! Jak ty się zachowujesz?! Prędzej spodziewałabym się tego po Rafaelu, a nie po tobie – skarciła mnie Maria.
     – Dzięki – mruknął sarkastycznie jej syn, nie odrywając się nawet od czytanej książki.
     – Przepraszam Mario. To mnie już po prostu przerasta – wyznałem padając na fotel.
     – Nie martw się. Powiedziała, że wróci – odrzekła nieco suchym tonem.
     Nie ma to jak pocieszenie, które nie brzmi zbyt szczerze nawet dla osoby która to mówi. Wolałbym żeby mnie nie pocieszała choć wiedziałem, że chce dla mnie dobrze.
Maria to dobra kobieta mimo iż czasami jest zawzięta i uparta jak osioł. Chciała  być dla mnie jak matka. Dla wszystkich nas się stara. Czasami to tak bardzo bolało, obserwowanie jej jak stara się jak najlepiej tylko potrafi żeby mam, a w szczególności mi pomóc. Ostatnie sześćdziesiąt kilka lat było koszmarne. Takie puste, bezbarwne, bez życia, bez nadziei, bez... niej, bez nich obu.
     Nie mogłem powstrzymać dreszczu który wstrząsnął całym moim ciałem.
     –  Nie zadręczaj się.
     Podniosłem wzrok na wampira, który był mi jak brat od samego początku. Ile to razy próbował mi pomóc? Chciałbym o tym wszystkim na chwilę zapomnieć. Zasnąć jak człowiek i oderwać się od rzeczywistości oraz przestać myśleć o przeszłości. Marzenia ściętej głowy.
     –  Słyszysz? - zapytał mnie Rafael.
     Miał lepszy słuch niż ja. Ja musiałem się bardziej skupić i oddzielić odgłosy wydawane przez naturę od tych bardziej podejrzanych. Usłyszałem cichą rozmowę. Karim z kimś rozmawiał. Kobiecy głos na pewno nie należał do Ingrid, nie był tak wysoki, a Maria była parę metrów za moimi plecami.
     Sparaliżowało mnie. Czyżby to była Narya? Iść do nich czy zaczekać tutaj? Zdecydowanie zostać. Ona już tutaj szła. Była coraz bliżej z każdą sekundą dzieląca nas odległość malała. Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się bliżej drzwi.
     –  Spokojnie Dastan. Ona jest bardzo krewka, a ty raczej nie będziesz chciał się przed nią bronić. Pamiętasz co mówiłem o zdarzeniu z ojcem? –  szepną do mnie przyjaciel i położył ostrzegawczo rękę na ramieniu. Po krótkiej wymianie spojrzeń, kiedy upewnił się, że zrozumiałem, znów wrócił na kanapę.
     Tak. Spokojnie. Bez szybkich ruchów. Najważniejsze żeby jej do siebie nie zrazić.
     Dobiegł mnie odgłos dwóch par butów stukających na werandzie, następnie klamka poruszyła się, a w drzwiach stanęła Ingrid tuż za nią była ona.
     Wkroczyła pewnie do budynku z dumnie podniesioną głową. Szczupła i wysoka o pięknych kobiecych kształtach i włosach w kolorze zaśniedziałego złota zaplecionych w długi, gruby warkocz. Jej oczy koloru nocnego nieba lustrowały pomieszczenie, a soczyście różowo-koralowe, pełne usta zacisnęły się mocniej dopełniając zaciętą minę pokerzysty. Rysy twarzy były niepowtarzalne. Ani nordyckie, ani słowiańskie czy latynoskie, po prostu wyjątkowe, delikatne i kobiece.
     Nate i Rafael nie przesadzali mówiąc, że jest zabójczo piękna.
     Rozejrzała się po pomieszczeniu. Najpierw spojrzała na Rafaela, potem na Marię, a następnie na mnie po czym znów powróciła wzrokiem do Rafaela. Wyglądało to tak jakby porównywała naszą dwójkę. Rzeczywiście jest dobra. Od razu wyczuła, że obaj jesteśmy inni. Uniosła brew w pytającym geście.
     Zrobiłem mały krok do przodu.
     –  Witaj Naryo. Jestem Dastan. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę widząc cię po tylu latach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy